czwartek, 15 sierpnia 2013

8



  




— Harry! Czekaj! — Gryfon zatrzymał się i zaczekał na Rona, który wyglądał na bardzo czymś poruszonego. Był piątek i Harry po spacerze dookoła jeziora kierował się właśnie na zajęcia z Wychowania Seksualnego, które w tym tygodniu miała poprowadzić McGonagall.

— Co jest? — Chłopak poprawił torbę na ramieniu i uważnie obserwował, jak po twarzy Rona rozchodzi się szkarłatny rumieniec, który strasznie gryzł się z jego rudymi włosami.

— Wiesz… tak się zastanawiałem, z tymi twoimi zniknięciami i w ogóle… Zrobiłeś kiedyś dziewczynie patelnię? — Rudzielec wyrzucił z siebie rozemocjonowanym szeptem, sprawdzając, czy ktoś przypadkiem tego nie słyszał. Harry zamrugał. Czy zrobił dziewczynie… co?

— Że co? — Harry owszem, naprawiał kiedyś patelnię ciotki Petunii, ale z miny Rona i tego dziwnego błysku w jego oczach wydedukował, że nie dokładnie o to chodziło. Jak ktoś mógł zrobić dziewczynie patelnię w kontekście, który sprawiłby, że Ron wyglądał jak dorodna wisienka?

— No wiesz… językiem… mineta… — Ron zniżył głos jeszcze bardziej i Harry zmarszczył brwi, myśląc bardzo intensywnie. W końcu do niego dotarło i stał się zielony na twarzy. Zrobienie komuś anilingusa wydawało mu się jakieś takie dziwaczne, ale TO… z całych sił próbował wyrzucić z głowy te wszystkie ohydne obrazy, przez które obiad podchodził mu do gardła.

— Ron… — Harry skrzywił się i przełknął ciężko. — Jestem gejem, pamiętasz? Dla mnie już samo wyobrażenie tego jest odrażające, a co dopiero przejście do realizacji… ugh.

— Och, racja… — Rudzielec wyglądał na dość zmieszanego. Kilka kroków dalej zatrzymał się, a na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. — To dla ciebie tak samo okropne jak dla mnie anilingus, co nie?

Harry postanowił nie mówić o tym, że również anilingus przyprawia go o dreszcze i to niekoniecznie miłego rodzaju i postanowił przytaknąć.

— A tak właściwie, to co cię naszło…? — Oczy Pottera rozszerzyły się komicznie. — Och… och! Mam przez to rozumieć, że Hermiona będzie teraz milsza dla świata? — Harry roześmiał się, widząc, jak jego przyjaciel nagle przyśpieszył. Jeżeli tak dalej pójdzie, to rumieniec na twarzy stanie się dla niego permanentny.
Chłopak dogonił przyjaciela, gdy ten wchodził do klasy. McGonagall już tam była i z bardzo dziwnym wyrazem twarzy wpatrywała się w sławetny model mężczyzny. Harry nie wiedział czy kobieta próbowała się nie roześmiać, czy może powstrzymywała się przed zniszczeniem manekina. Jakby nie było, jej obecność w tej sali sprawiła, że brakowało zwyczajowych przed lekcyjnych pogaduszek, a sama atmosfera była raczej napięta. Ostatni uczniowie zajęli swoje miejsca i profesor punktualnie rozpoczęła wykład.

— Jak do tej pory poznaliście życie intymne z punktu widzenia mężczyzny, czyli innymi słowy stosunku seksualnego. Jest to bardzo płytkie pojmowanie całego tematu. — W głosie McGonagall czuć było wyraźny niesmak. — Wszakże nie jesteśmy jakimiś kopulującymi zwierzętami, a ludźmi. To znaczy, że obcowanie z drugim człowiekiem powinno mieć dla nas również inne płaszczyzny. Mam tu na myśli uczucia.

Kilku chłopców jęknęło. Przecież byli facetami! Uczucia i jakieś ckliwe romansidła były dobre dla bab, a nie prawdziwych mężczyzn!

— Oczywiście kobiety od zawsze były obdarzone znacznie większą empatią niż mężczyźni. Raczej nie minę się bardzo z prawdą, gdy powiem, że przeciętny „facet” — tu McGonagall zrobiła bardzo niepasujący do niej gest, oznaczając dwoma palcami rąk cudzysłowy — ma uczucia wielkości główki szpilki i pewnie równie różnorodne.

Harry chciał zaprotestować, jednak widząc, że wszyscy trzymają buzie na kłódki, postanowił to przemilczeć.

— Tym czego zapewne nigdy nie uda się wam zrozumieć jest to, że dla kobiety wszystko, co intymne jest całkowicie związane z jej uczuciami. Nawet najwspanialsze ciało Adonisa nie będzie w stanie jej pobudzić, jeżeli nie będzie w nastroju. Co jest niemalże całkowitą odwrotnością u mężczyzn. Podniecacie się już na sam widok ładnego ciała, a stosunek seksualny wcale nie jest równoważny z miłością. Owszem może być, ale zazwyczaj w ogóle nie musi. Ot takie rozładowanie napięcia. Musicie zrozumieć, że spełnienie i przyjemność to są dwie różne rzeczy, a rozpoczęcie pożycia seksualnego jest wyrazem pokazania, iż jesteście wystarczająco dojrzali, by zadbać nie tylko o siebie, ale również o swoją rodzinę.

W tym momencie chłopacy zaczęli patrzeć na swoją profesorkę jak na wariatkę. Ci z mugolskim wychowaniem zastanawiali się, czy to tak wyglądają zajęcia z przystosowania do życia w rodzinie w katolickiej placówce. Czystokrwiści próbowali zachować kamienne twarze w starciu z tak staroświeckimi poglądami nauczycielki. Brakowało już tylko dziadkowej pogadanki o szacunku i obowiązku sprowadzenia na świat dziedzica dla ich wielce wspaniałego magicznego rodu.

— Hogwart szczyci się najniższym wskaźnikiem ciąż wśród uczniów. Doprawdy nie wiem, jak udało się nam tego dokonać, biorąc pod uwagę wasze podejście, jednak statystyki co roku przekonują, że uczęszczają tu porządni i świadomi przyszli obywatele naszej społeczności.

Harry w tym momencie wybuchł śmiechem. McGonagall popatrzyła na niego ostro, podczas gdy pozostali chłopcy doszli do wniosku, że w końcu musiał się załamać psychicznie i mu odbiło.

— Można wiedzieć, co jest takiego zabawnego w tym co powiedziałam, panie Potter? — Profesor wysyczała i Harry z trudem opanował chichot.

— Ta-tak, proszę pani… ha… prze-przepraszam, ale… — Gryfon wziął głęboki oddech, uspokajając się. — Te statystyki to żaden cud, pani profesor, to tylko comiesięczna dawka eliksiru aborcyjnego w naszych sokach z dyni.

— Panie Potter, doprawdy… — McGonagall wyglądała na oburzoną tym, że ktoś mógłby w ogóle coś takiego zasugerować. Społeczeństwo czarodziejów było bardzo małe i każda aborcja była niewybaczalną zbrodnią. Jedynym wyjątkiem był przypadek w którym płód zagrażał życiu matki, ale nawet wtedy próbowano ratować dziecko poprzez przeniesienie go do macicy matki zastępczej.

— Ale to prawda. Skrzaty mi o tym powiedziały. — Harry widząc pioruny w oczach profesorki, przeszedł w tryb obronny. — Profesor Snape też nic o tym nie wiedział. To robi madam Pomfrey na zlecenie dyrektora i chyba członków rady, ale tego nie jestem pewien.

— Mój ojciec nigdy by czegoś takiego nie poparł, Potter. — Malfoy wyglądał jakby ktoś go spoliczkował.

— Nawet jeżeli dałoby mu to dodatkową pewność, że nie będzie miał żadnych nieślubnych wnuczątek? — Harry uniósł wysoko brwi i popatrzył na Ślizgona z niedowierzaniem. — Wątpię.

— Malfoyowie mają lepsze sposoby niż eliksiry aborcyjne, by czemuś takiemu zapobiec, Potter!

— Spokój! — McGonagall omiotła klasę groźnym spojrzeniem. — Możecie być pewni, że omówię to z dyrektorem Dumbledore’em zaraz po zakończeniu tej lekcji i jeżeli okaże się to prawdą… zostaną podjęte odpowiednie kroki. Ale skoro już jesteśmy przy eliksirach aborcyjnych… wprawdzie jestem pewna, że profesor Snape omówi je z wami na jednych z przyszłych zajęć, jednak chciałabym dorzucić coś w tym temacie również od siebie.

McGonagall zaczęła przechadzać się po klasie tak jak to miała w zwyczaju robić na zajęciach z transmutacji.

— Wszyscy wiemy, jak tego typu eliksiry są widziane przez nasze społeczeństwo, mimo tego, że są legalnie dostępne w każdej aptece. Zastanówmy się jednak najpierw, kim jest dziecko?

McGonagall rozejrzała się po klasie, oczekując, że ktoś zacznie dyskusję, jednak dzieci były jednym z tych tematów, które przez nastolatków były poruszane tylko i wyłącznie, gdy zostali przyparci do muru. Na przykład, przez babcię albo dobrze życzącą ciotkę, które koniecznie na zjazdach rodzinnych musiały mówić o tym, jak to będzie, gdy już się młodzi hajtną i ile zamierzają tak właściwie mieć dzieci?

— Nie uwierzę, że nikt nie wie. Panie Weasley?

— Erm… mały człowiek?

— Dobrze. Panie Malfoy?

— Inwestycja.

Kilka osób zachichotało, podczas gdy McGonagall opadły ręce.

— Ktoś ma coś mądrego do dodania?
Harry w tym momencie poczuł się w obowiązku powiedzenia czegoś mądrego. Jakby nie patrzeć był w ciąży. Czego by oczekiwała McGonagall? Pewnie czegoś wysublimowanego.

— Owocem miłości…? — zapytał niepewnie i twarz profesorki rozpromieniła się.

— Tak, bardzo dobrze, panie Potter. Dziesięć punktów dla Gryffindoru! — McGonagall zwróciła się do reszty klasy: — Dziecko jest owocem miłości, niesamowitego uczucia, które połączyło dwoje ludzi. Dlatego właśnie aborcja jest tak wielkim złem. Nie tylko zabija nowe bezbronne życie, ale również miłość, z którego ten cud został stworzony.

Harry zdecydowanie uważał, że jego dziecko jest cudem. Prze Przecież zaszedł w ciążę już za pierwszym razem i to pomimo kilkunastu zabezpieczeń. Sprawa miłości jednak wydawała się być według niego dyskusyjna. Seks z Severusem był na początku raczej czymś w rodzaju przygody i chodziło w nim tylko o obopólną przyjemność. Ich dziecko zdecydowanie nie zostało poczęte z miłości. To nie tak, że nie kochał swojego dziecka. Kochał je i to bardzo. Wiedział również, że profesorowi bardzo na nim zależy. Ale czy oni, to znaczy Harry i Severus, czy oni się kochali? Harry wciąż nie wiedział, jak nazwać to, co między nimi było. Miał jednak pewność, że ich małżeństwo z rozsądku pomału zmieniało się w coś więcej. Lubił Snape'a i wczorajsze opiekowanie się nim zdecydowanie mu się podobało. Nawet nie chodziło tu o rządzenie nim, ale raczej o to, że mężczyzna dopuścił go tak blisko siebie, że pozwolił na coś takiego. Poza tym seks był wspaniały. Gdy już był. A nie było go już daaaaaaawno… zdecydowanie musieli nad tym popracować.

— Oczywiście jestem świadoma tego, że trudno wam to wszystko zrozumieć. — McGonagall wciąż mówiła, gdy Harry zakończył swoje rozmyślania pół godziny później. — Jesteście sterowanymi hormonami nastolatkami, którzy rzadko kiedy są w stanie myśleć więcej niż o jednej rzeczy. Zdaję sobie sprawę z tego, że przez większą część czasu w głowie wam tylko seks i jedzenie. Możecie mi wierzyć, iż wyraźnie to widać po poziomie waszych esejów. — Kąciki ust profesorki lekko zadrgały, jakby próbowała powstrzymać się od śmiechu. Ciekawe, co takiego ktoś mógł napisać w swoim eseju, by wywołać taką reakcję? Harry rozważył wszystkie tematy, które mieli w tym roku, ale najwyraźniej musiał mieć bardzo ograniczoną wyobraźnię, ponieważ nic sensownego nie przyszło mu do głowy.

— Tak więc myślę, że wszyscy zgodzimy się co do tego, że związek, to nie tylko seks, lecz również obcowanie ze sobą na co dzień. — McGonagall oparła się o krawędź biurka i zmierzyła ich spojrzeniem, jakby pytając, czy ktoś ośmieli się z nią nie zgodzić. — Dwoje ludzi wiąże się ze sobą i żyją razem, pomagając sobie nawzajem. Nie może być tak, że jedna strona robi wszystko, a druga siedzi w fotelu, pijąc piwo i czytając najnowsze statystyki quiddicza. Jednym z fundamentów dobrego związku jest podział obowiązków, przy czym nie mówię tu o jakichś chorych grafikach w stylu ja pracuję, ty zajmujesz się domem i dziećmi, lub ja przez ten tydzień robię wszystko, a ty przez następny tydzień harujesz, podczas gdy ja się obijam. Jeżeli partnerzy są naprawdę dobrze dobrani i zależy im na sobie, będą wykonywać obowiązki z własnej inicjatywy. Będą pomagać, ponieważ widzą, że mogą pomóc i dzięki temu odciążą trochę partnera. Tego typu równowaga w związku jest bardzo ważna. To dopełnianie się ludzi jest naprawdę piękne.

Harry wpatrywał się w McGonagall jak w obrazek, chłonąc każde jej słowo. To co mówiła o pomaganiu i dzieleniu się obowiązkami, to przecież było tym, co oni robili! Harry pomógł Severusowi ze sprawdzaniem prac i dzięki temu jego mąż mógł chociaż trochę odpocząć od tego szaleństwa, w które rzucił go dyrektor. Harry’emu coś zaświtało w głowie i uniósł dłoń.

— Tak, panie Potter?

— A jak to funkcjonuje na co dzień w szkole? Na przykład w relacjach koleżeńskich między nauczycielami?

— Oczywiście staramy się sobie pomagać, na przykład biorąc czyjeś szlabany, gdy dany profesor ma za dużo na głowie. — McGonagall uśmiechnęła się do niego, najwyraźniej mile połechtana tym, że jej uczeń myśli o funkcjonowaniu grona pedagogicznego.

— A co jeżeli profesor ma naprawdę dużo na głowie? Może wtedy zostać zatrudniony jakiś dodatkowy nauczyciel albo coś? — Harry wyglądał na bardzo zainteresowanego, więc opiekunka Gryfonów postanowiła na razie odbiec od tematu i zaspokoić jego ciekawość.

— Jeżeli profesor naprawdę sobie nie radzi z obowiązkami i jest Mistrzem w swojej branży, to może wziąć sobie ucznia, którego będzie przyuczał na Mistrza i który będzie mu pomagał. Zatrudnienie dodatkowego nauczyciela, to naprawdę ostateczność.

Harry przytaknął głową, myśląc.

— Czyli trzeba tylko mieć tytuł Mistrza, żeby przyjąć ucznia?

— Oczywiście, że nie. Każda gildia ma swoje wymagania, ale zazwyczaj Mistrz musi mieć co najmniej dziesięć lat praktyki i mieć ponad czterdzieści pięć lat. — McGonagall zaczęła patrzeć na swojego ucznia z lekką podejrzliwością. Widać było, że chłopak wyciąga od niej informacje, które są mu do czegoś potrzebne, ale nie potrafiła powiedzieć do czego.

— Profesor Sprout ma czterdzieści cztery lata, więc nie może jeszcze przyjąć ucznia i dlatego korzysta z pomocy skrzatów domowych, które sama szkoli w wakacje i co lepszych uczniów. A w weekendy często pomagają jej Puchoni — odezwał się Neville. — Pewnie Ślizgoni robią to samo dla profesora Snape’a.

Wszyscy popatrzyli z wyczekiwaniem na członków Domu Węża. W końcu Malfoy prychnął.

— Profesor Snape nie dopuściłby własnej matki w pobliże swojego laboratorium, a co dopiero nas, zwykłych uczniów, którzy nie mają tytułu Mistrza. — Blondyn wyglądał jakby miał na tym punkcie urazę. Może poprosił kiedyś Snape’a o możliwość pomagania mu w przygotowywaniu eliksirów do Skrzydła Szpitalnego albo coś w tym stylu. Harry odchrząknął.

— Tak, i na dodatek jest zbyt dumnym Ślizgonem, żeby poprosić kogokolwiek o pomoc. Musiałaby być chyba zrzucona na niego odgórnie, by się ugiął. Zastanawiam się czasami, czy byłby milszym człowiekiem, gdyby nie miał tyle na głowie i gdyby nie musiał się męczyć na co dzień z takimi eliksirowymi idiotami jacy są na pierwszych rocznikach. — Harry oparł głowę na dłoni i popatrzył w dal, udając zamyślenie, podczas gdy wokół niego rozgorzała burza.

— Chyba mówisz o sobie, Potter. — Któryś ze Ślizgonów wrzasnął do niego i ku zaskoczeniu wszystkich chłopak przytaknął.

— Między innymi.

W sali zapadła cisza i McGonagall zmarszczyła brwi. Harry na tych zajęciach zwrócił jej uwagę już na dwie sprawy, nad którymi powinna była się zastanowić już dawno temu i wcale się jej to nie podobało. Jaką była profesorką i wicedyrektorką, jeżeli nie zauważyła comiesięcznych nielegalnych aborcji przeprowadzanych w jej szkole i tego, jak bardzo jej koledzy byli obarczeni różnymi obowiązkami? Będzie musiała się tym zająć i to szybko! Jednak na razie miała zajęcia do dokończenia.

— Dobrze, ale odeszliśmy od tematu. — Chłopcy jęknęli. Może zagadnienie podsunięte przez Pottera nie było miłe, lecz znacznie ciekawsze niż uczucia i partnerstwo w związkach. — Przeanalizujmy teraz wszystkie etapy powstawania zdrowych związków, czyli takich, które nie opierają się tylko na popędzie seksualnym.

Kilka głów uderzyło o blaty ławek, a kilka twarzy zostało zakrytych dłońmi. Harry tymczasem znów się wyłączył, myśląc o chaosie jaki wywoła swoimi dzisiejszymi uwagami. Cóż, jeżeli uprzykrzy życie dyrektorowi i polepszy Severusowi, to niczego nie żałował. Jakby nie patrzeć, Dumbledore utrudniał życie i jemu, i jego mężowi już od dawna i trochę krytyki na pewno staruszkowi nie zaszkodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz