— Harry! Czekaj! —
Gryfon zatrzymał się i zaczekał na Rona, który wyglądał na bardzo czymś
poruszonego. Był piątek i Harry po spacerze dookoła jeziora kierował się
właśnie na zajęcia z Wychowania Seksualnego, które w tym tygodniu miała
poprowadzić McGonagall.
— Co jest? — Chłopak
poprawił torbę na ramieniu i uważnie obserwował, jak po twarzy Rona rozchodzi
się szkarłatny rumieniec, który strasznie gryzł się z jego rudymi włosami.
— Wiesz… tak się
zastanawiałem, z tymi twoimi zniknięciami i w ogóle… Zrobiłeś kiedyś
dziewczynie patelnię? — Rudzielec wyrzucił z siebie rozemocjonowanym szeptem,
sprawdzając, czy ktoś przypadkiem tego nie słyszał. Harry zamrugał. Czy zrobił
dziewczynie… co?
— Że co? — Harry
owszem, naprawiał kiedyś patelnię ciotki Petunii, ale z miny Rona i tego
dziwnego błysku w jego oczach wydedukował, że nie dokładnie o to chodziło. Jak
ktoś mógł zrobić dziewczynie patelnię w kontekście, który sprawiłby, że Ron
wyglądał jak dorodna wisienka?
— No wiesz… językiem…
mineta… — Ron zniżył głos jeszcze bardziej i Harry zmarszczył brwi, myśląc
bardzo intensywnie. W końcu do niego dotarło i stał się zielony na twarzy.
Zrobienie komuś anilingusa wydawało mu się jakieś takie dziwaczne, ale TO… z
całych sił próbował wyrzucić z głowy te wszystkie ohydne obrazy, przez które
obiad podchodził mu do gardła.
— Ron… — Harry
skrzywił się i przełknął ciężko. — Jestem gejem, pamiętasz? Dla mnie już samo
wyobrażenie tego jest odrażające, a co dopiero przejście do realizacji… ugh.
— Och, racja… — Rudzielec
wyglądał na dość zmieszanego. Kilka kroków dalej zatrzymał się, a na jego
twarzy pojawiło się zrozumienie. — To dla ciebie tak samo okropne jak dla mnie
anilingus, co nie?
Harry postanowił nie
mówić o tym, że również anilingus przyprawia go o dreszcze i to niekoniecznie
miłego rodzaju i postanowił przytaknąć.
— A tak właściwie, to
co cię naszło…? — Oczy Pottera rozszerzyły się komicznie. — Och… och! Mam przez
to rozumieć, że Hermiona będzie teraz milsza dla świata? — Harry roześmiał się,
widząc, jak jego przyjaciel nagle przyśpieszył. Jeżeli tak dalej pójdzie, to
rumieniec na twarzy stanie się dla niego permanentny.
Chłopak dogonił
przyjaciela, gdy ten wchodził do klasy. McGonagall już tam była i z bardzo
dziwnym wyrazem twarzy wpatrywała się w sławetny model mężczyzny. Harry nie
wiedział czy kobieta próbowała się nie roześmiać, czy może powstrzymywała się
przed zniszczeniem manekina. Jakby nie było, jej obecność w tej sali sprawiła,
że brakowało zwyczajowych przed lekcyjnych pogaduszek, a sama atmosfera była
raczej napięta. Ostatni uczniowie zajęli swoje miejsca i profesor punktualnie
rozpoczęła wykład.
— Jak do tej pory
poznaliście życie intymne z punktu widzenia mężczyzny, czyli innymi słowy
stosunku seksualnego. Jest to bardzo płytkie pojmowanie całego tematu. — W
głosie McGonagall czuć było wyraźny niesmak. — Wszakże nie jesteśmy jakimiś
kopulującymi zwierzętami, a ludźmi. To znaczy, że obcowanie z drugim
człowiekiem powinno mieć dla nas również inne płaszczyzny. Mam tu na myśli
uczucia.
Kilku chłopców
jęknęło. Przecież byli facetami! Uczucia i jakieś ckliwe romansidła były dobre
dla bab, a nie prawdziwych mężczyzn!
— Oczywiście kobiety
od zawsze były obdarzone znacznie większą empatią niż mężczyźni. Raczej nie
minę się bardzo z prawdą, gdy powiem, że przeciętny „facet” — tu McGonagall
zrobiła bardzo niepasujący do niej gest, oznaczając dwoma palcami rąk
cudzysłowy — ma uczucia wielkości główki szpilki i pewnie równie różnorodne.
Harry chciał
zaprotestować, jednak widząc, że wszyscy trzymają buzie na kłódki, postanowił
to przemilczeć.
— Tym czego zapewne
nigdy nie uda się wam zrozumieć jest to, że dla kobiety wszystko, co intymne
jest całkowicie związane z jej uczuciami. Nawet najwspanialsze ciało Adonisa
nie będzie w stanie jej pobudzić, jeżeli nie będzie w nastroju. Co jest
niemalże całkowitą odwrotnością u mężczyzn. Podniecacie się już na sam widok
ładnego ciała, a stosunek seksualny wcale nie jest równoważny z miłością.
Owszem może być, ale zazwyczaj w ogóle nie musi. Ot takie rozładowanie
napięcia. Musicie zrozumieć, że spełnienie i przyjemność to są dwie różne
rzeczy, a rozpoczęcie pożycia seksualnego jest wyrazem pokazania, iż jesteście
wystarczająco dojrzali, by zadbać nie tylko o siebie, ale również o swoją
rodzinę.
W tym momencie
chłopacy zaczęli patrzeć na swoją profesorkę jak na wariatkę. Ci z mugolskim
wychowaniem zastanawiali się, czy to tak wyglądają zajęcia z przystosowania do
życia w rodzinie w katolickiej placówce. Czystokrwiści próbowali zachować
kamienne twarze w starciu z tak staroświeckimi poglądami nauczycielki.
Brakowało już tylko dziadkowej pogadanki o szacunku i obowiązku sprowadzenia na
świat dziedzica dla ich wielce wspaniałego magicznego rodu.
— Hogwart szczyci się
najniższym wskaźnikiem ciąż wśród uczniów. Doprawdy nie wiem, jak udało się nam
tego dokonać, biorąc pod uwagę wasze podejście, jednak statystyki co roku
przekonują, że uczęszczają tu porządni i świadomi przyszli obywatele naszej
społeczności.
Harry w tym momencie
wybuchł śmiechem. McGonagall popatrzyła na niego ostro, podczas gdy pozostali
chłopcy doszli do wniosku, że w końcu musiał się załamać psychicznie i mu
odbiło.
— Można wiedzieć, co
jest takiego zabawnego w tym co powiedziałam, panie Potter? — Profesor
wysyczała i Harry z trudem opanował chichot.
— Ta-tak, proszę
pani… ha… prze-przepraszam, ale… — Gryfon wziął głęboki oddech, uspokajając
się. — Te statystyki to żaden cud, pani profesor, to tylko comiesięczna dawka
eliksiru aborcyjnego w naszych sokach z dyni.
— Panie Potter,
doprawdy… — McGonagall wyglądała na oburzoną tym, że ktoś mógłby w ogóle coś
takiego zasugerować. Społeczeństwo czarodziejów było bardzo małe i każda
aborcja była niewybaczalną zbrodnią. Jedynym wyjątkiem był przypadek w którym
płód zagrażał życiu matki, ale nawet wtedy próbowano ratować dziecko poprzez
przeniesienie go do macicy matki zastępczej.
— Ale to prawda.
Skrzaty mi o tym powiedziały. — Harry widząc pioruny w oczach profesorki,
przeszedł w tryb obronny. — Profesor Snape też nic o tym nie wiedział. To robi madam
Pomfrey na zlecenie dyrektora i chyba członków rady, ale tego nie jestem
pewien.
— Mój ojciec nigdy by
czegoś takiego nie poparł, Potter. — Malfoy wyglądał jakby ktoś go
spoliczkował.
— Nawet jeżeli dałoby
mu to dodatkową pewność, że nie będzie miał żadnych nieślubnych wnuczątek? —
Harry uniósł wysoko brwi i popatrzył na Ślizgona z niedowierzaniem. — Wątpię.
— Malfoyowie mają
lepsze sposoby niż eliksiry aborcyjne, by czemuś takiemu zapobiec, Potter!
— Spokój! —
McGonagall omiotła klasę groźnym spojrzeniem. — Możecie być pewni, że omówię to
z dyrektorem Dumbledore’em zaraz po zakończeniu tej lekcji i jeżeli okaże się
to prawdą… zostaną podjęte odpowiednie kroki. Ale skoro już jesteśmy przy
eliksirach aborcyjnych… wprawdzie jestem pewna, że profesor Snape omówi je z
wami na jednych z przyszłych zajęć, jednak chciałabym dorzucić coś w tym
temacie również od siebie.
McGonagall zaczęła
przechadzać się po klasie tak jak to miała w zwyczaju robić na zajęciach z
transmutacji.
— Wszyscy wiemy, jak
tego typu eliksiry są widziane przez nasze społeczeństwo, mimo tego, że są
legalnie dostępne w każdej aptece. Zastanówmy się jednak najpierw, kim jest
dziecko?
McGonagall rozejrzała
się po klasie, oczekując, że ktoś zacznie dyskusję, jednak dzieci były jednym z
tych tematów, które przez nastolatków były poruszane tylko i wyłącznie, gdy
zostali przyparci do muru. Na przykład, przez babcię albo dobrze życzącą
ciotkę, które koniecznie na zjazdach rodzinnych musiały mówić o tym, jak to
będzie, gdy już się młodzi hajtną i ile zamierzają tak właściwie mieć dzieci?
— Nie uwierzę, że
nikt nie wie. Panie Weasley?
— Erm… mały człowiek?
— Dobrze. Panie
Malfoy?
— Inwestycja.
Kilka osób
zachichotało, podczas gdy McGonagall opadły ręce.
— Ktoś ma coś mądrego
do dodania?
Harry w tym momencie
poczuł się w obowiązku powiedzenia czegoś mądrego. Jakby nie patrzeć był w
ciąży. Czego by oczekiwała McGonagall? Pewnie czegoś wysublimowanego.
— Owocem miłości…? —
zapytał niepewnie i twarz profesorki rozpromieniła się.
— Tak, bardzo dobrze,
panie Potter. Dziesięć punktów dla Gryffindoru! — McGonagall zwróciła się do
reszty klasy: — Dziecko jest owocem miłości, niesamowitego uczucia, które
połączyło dwoje ludzi. Dlatego właśnie aborcja jest tak wielkim złem. Nie tylko
zabija nowe bezbronne życie, ale również miłość, z którego ten cud został
stworzony.
Harry
zdecydowanie uważał, że jego dziecko jest cudem. Prze Przecież zaszedł w ciążę
już za pierwszym razem i to pomimo kilkunastu zabezpieczeń. Sprawa miłości
jednak wydawała się być według niego dyskusyjna. Seks z Severusem był na
początku raczej czymś w rodzaju przygody i chodziło w nim tylko o obopólną
przyjemność. Ich dziecko zdecydowanie nie zostało poczęte z miłości. To nie
tak, że nie kochał swojego dziecka. Kochał je i to bardzo. Wiedział również, że
profesorowi bardzo na nim zależy. Ale czy oni, to znaczy Harry i Severus, czy
oni się kochali? Harry wciąż nie wiedział, jak nazwać to, co między nimi było.
Miał jednak pewność, że ich małżeństwo z rozsądku pomału zmieniało się w coś
więcej. Lubił Snape'a i wczorajsze opiekowanie się nim zdecydowanie mu się
podobało. Nawet nie chodziło tu o rządzenie nim, ale raczej o to, że mężczyzna
dopuścił go tak blisko siebie, że pozwolił na coś takiego. Poza tym seks był
wspaniały. Gdy już był. A nie było go już daaaaaaawno… zdecydowanie musieli nad
tym popracować.
—
Oczywiście jestem świadoma tego, że trudno wam to wszystko zrozumieć. —
McGonagall wciąż mówiła, gdy Harry zakończył swoje rozmyślania pół godziny
później. — Jesteście sterowanymi hormonami nastolatkami, którzy rzadko kiedy są
w stanie myśleć więcej niż o jednej rzeczy. Zdaję sobie sprawę z tego, że przez
większą część czasu w głowie wam tylko seks i jedzenie. Możecie mi wierzyć, iż
wyraźnie to widać po poziomie waszych esejów. — Kąciki ust profesorki lekko
zadrgały, jakby próbowała powstrzymać się od śmiechu. Ciekawe, co takiego ktoś
mógł napisać w swoim eseju, by wywołać taką reakcję? Harry rozważył wszystkie
tematy, które mieli w tym roku, ale najwyraźniej musiał mieć bardzo ograniczoną
wyobraźnię, ponieważ nic sensownego nie przyszło mu do głowy.
—
Tak więc myślę, że wszyscy zgodzimy się co do tego, że związek, to nie tylko
seks, lecz również obcowanie ze sobą na co dzień. — McGonagall oparła się o
krawędź biurka i zmierzyła ich spojrzeniem, jakby pytając, czy ktoś ośmieli się
z nią nie zgodzić. — Dwoje ludzi wiąże się ze sobą i żyją razem, pomagając
sobie nawzajem. Nie może być tak, że jedna strona robi wszystko, a druga siedzi
w fotelu, pijąc piwo i czytając najnowsze statystyki quiddicza. Jednym z
fundamentów dobrego związku jest podział obowiązków, przy czym nie mówię tu o
jakichś chorych grafikach w stylu ja pracuję, ty zajmujesz się domem i dziećmi,
lub ja przez ten tydzień robię wszystko, a ty przez następny tydzień harujesz,
podczas gdy ja się obijam. Jeżeli partnerzy są naprawdę dobrze dobrani i zależy
im na sobie, będą wykonywać obowiązki z własnej inicjatywy. Będą pomagać,
ponieważ widzą, że mogą pomóc i dzięki temu odciążą trochę partnera. Tego typu
równowaga w związku jest bardzo ważna. To dopełnianie się ludzi jest naprawdę
piękne.
Harry
wpatrywał się w McGonagall jak w obrazek, chłonąc każde jej słowo. To co mówiła
o pomaganiu i dzieleniu się obowiązkami, to przecież było tym, co oni robili!
Harry pomógł Severusowi ze sprawdzaniem prac i dzięki temu jego mąż mógł
chociaż trochę odpocząć od tego szaleństwa, w które rzucił go dyrektor.
Harry’emu coś zaświtało w głowie i uniósł dłoń.
—
Tak, panie Potter?
—
A jak to funkcjonuje na co dzień w szkole? Na przykład w relacjach koleżeńskich
między nauczycielami?
—
Oczywiście staramy się sobie pomagać, na przykład biorąc czyjeś szlabany, gdy
dany profesor ma za dużo na głowie. — McGonagall uśmiechnęła się do niego,
najwyraźniej mile połechtana tym, że jej uczeń myśli o funkcjonowaniu grona
pedagogicznego.
—
A co jeżeli profesor ma naprawdę dużo na głowie? Może wtedy zostać zatrudniony
jakiś dodatkowy nauczyciel albo coś? — Harry wyglądał na bardzo
zainteresowanego, więc opiekunka Gryfonów postanowiła na razie odbiec od tematu
i zaspokoić jego ciekawość.
—
Jeżeli profesor naprawdę sobie nie radzi z obowiązkami i jest Mistrzem w swojej
branży, to może wziąć sobie ucznia, którego będzie przyuczał na Mistrza i który
będzie mu pomagał. Zatrudnienie dodatkowego nauczyciela, to naprawdę
ostateczność.
Harry
przytaknął głową, myśląc.
—
Czyli trzeba tylko mieć tytuł Mistrza, żeby przyjąć ucznia?
—
Oczywiście, że nie. Każda gildia ma swoje wymagania, ale zazwyczaj Mistrz musi
mieć co najmniej dziesięć lat praktyki i mieć ponad czterdzieści pięć lat. —
McGonagall zaczęła patrzeć na swojego ucznia z lekką podejrzliwością. Widać
było, że chłopak wyciąga od niej informacje, które są mu do czegoś potrzebne,
ale nie potrafiła powiedzieć do czego.
—
Profesor Sprout ma czterdzieści cztery lata, więc nie może jeszcze przyjąć
ucznia i dlatego korzysta z pomocy skrzatów domowych, które sama szkoli w
wakacje i co lepszych uczniów. A w weekendy często pomagają jej Puchoni —
odezwał się Neville. — Pewnie Ślizgoni robią to samo dla profesora Snape’a.
Wszyscy
popatrzyli z wyczekiwaniem na członków Domu Węża. W końcu Malfoy prychnął.
—
Profesor Snape nie dopuściłby własnej matki w pobliże swojego laboratorium, a
co dopiero nas, zwykłych uczniów, którzy nie mają tytułu Mistrza. — Blondyn wyglądał
jakby miał na tym punkcie urazę. Może poprosił kiedyś Snape’a o możliwość
pomagania mu w przygotowywaniu eliksirów do Skrzydła Szpitalnego albo coś w tym
stylu. Harry odchrząknął.
—
Tak, i na dodatek jest zbyt dumnym Ślizgonem, żeby poprosić kogokolwiek o
pomoc. Musiałaby być chyba zrzucona na niego odgórnie, by się ugiął.
Zastanawiam się czasami, czy byłby milszym człowiekiem, gdyby nie miał tyle na
głowie i gdyby nie musiał się męczyć na co dzień z takimi eliksirowymi idiotami
jacy są na pierwszych rocznikach. — Harry oparł głowę na dłoni i popatrzył w
dal, udając zamyślenie, podczas gdy wokół niego rozgorzała burza.
—
Chyba mówisz o sobie, Potter. — Któryś ze Ślizgonów wrzasnął do niego i ku
zaskoczeniu wszystkich chłopak przytaknął.
—
Między innymi.
W
sali zapadła cisza i McGonagall zmarszczyła brwi. Harry na tych zajęciach
zwrócił jej uwagę już na dwie sprawy, nad którymi powinna była się zastanowić
już dawno temu i wcale się jej to nie podobało. Jaką była profesorką i
wicedyrektorką, jeżeli nie zauważyła comiesięcznych nielegalnych aborcji
przeprowadzanych w jej szkole i tego, jak bardzo jej koledzy byli obarczeni
różnymi obowiązkami? Będzie musiała się tym zająć i to szybko! Jednak na razie
miała zajęcia do dokończenia.
—
Dobrze, ale odeszliśmy od tematu. — Chłopcy jęknęli. Może zagadnienie
podsunięte przez Pottera nie było miłe, lecz znacznie ciekawsze niż uczucia i
partnerstwo w związkach. — Przeanalizujmy teraz wszystkie etapy powstawania
zdrowych związków, czyli takich, które nie opierają się tylko na popędzie
seksualnym.
Kilka
głów uderzyło o blaty ławek, a kilka twarzy zostało zakrytych dłońmi. Harry
tymczasem znów się wyłączył, myśląc o chaosie jaki wywoła swoimi dzisiejszymi
uwagami. Cóż, jeżeli uprzykrzy życie dyrektorowi i polepszy Severusowi, to
niczego nie żałował. Jakby nie patrzeć, Dumbledore utrudniał życie i jemu, i
jego mężowi już od dawna i trochę krytyki na pewno staruszkowi nie zaszkodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz