wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 20


Skąd ta pewność,
że nie mylisz miłości z pożądaniem?



Jego kroki dźwięczały nienaturalnie głośno, odbijając się echem od wypolerowanego do połysku, ciemnego parkietu atrium. Rzadko kiedy widział tę część ministerstwa tak pustą i cichą, pozbawioną wypełniającego ją zwykle tłumu. Większość pracowników wypoczywała między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem na zasłużonych urlopach, otoczona swymi rodzinami. Harry’emu nie przyszło nawet do głowy, by również skorzystać z tej opcji. Usychał wręcz z tęsknoty za pracą. I za odrobiną normalności.
Minął Fontannę Magicznego Braterstwa i zdobiące ją wielkie, złote figury, kierując się w stronę szeregu wind. Czuł nerwowe łaskotanie w żołądku. Nie był tu od tak wielu miesięcy, które nagle wydały mu się całymi latami i nawet swojski widok atrium nie potrafił złagodzić tego wrażenia.
W zamyśleniu wkroczył do windy, brzegiem świadomości rejestrując chłodny, kobiecy głos, zapowiadający kolejne wydziały. Dopiero wychodząc z niej na korytarz drugiego piętra, gdzie mieścił się Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów i należąca do niego Centrala Aurorów, otrząsnął się z odrętwienia.
Biura młodych aurorów znajdowały się na samym końcu korytarza. Harry dzielił jedno pomieszczenie z Ginny i Terrym Bootem. Drzwi zaskrzypiały w zawiasach, jakby ich od dawna nie otwierano.
Złagodzili surowość służbowego pokoju swoimi osobistymi akcentami: Ginny, która potrafiła nieźle rysować, upiększyła ściany szkicami własnej produkcji. Z poustawianych dokoła fotografii machali przyjaciele i członkowie rodziny. Starannie wysprzątane biurko Terry'ego zdobiła maleńka, pluszowa żabka, podczas gdy na blacie stołu Harry’ego piętrzyły się stosy dokumentów. Nie mógł powstrzymać uśmiechu wypływającego mu na usta.
— Nie wytrzymam… Harry! — Dźwięk wylewnego głosu Hestii Jones sprawił, że obrócił się, zaskoczony. Ciemnowłosa kobieta, stojąca w progu, oderwała się od futryny i zbliżyła do niego szybkim krokiem, biorąc go po chwili radośnie w objęcia. — Najwyższy czas, żeby Dumbledore przysłał cię tu wreszcie z powrotem.
Z grymasem rozbawienia na twarzy pozwolił jej się przytulić. Zawsze darzył Hestię sympatią.
— Obcięłaś włosy — stwierdził, wskazując na jej krótką, modną fryzurę. — Ładnie ci z tym.
Delikatny rumieniec zagościł na jej policzkach. Musiała być już po czterdziestce, ale nadal uśmiechała się jak młoda dziewczyna.
— Postanowiłam, że czas na coś nowego — przyznała, puszczając do niego oko. Emanująca od niej swoboda działała wprawdzie jak balsam na jego duszę, ale ciągle nie mógł odpędzić obawy przed nawałnicą ciekawskich pytań, której oczekiwał.
— Wygląda dobre dziesięć lat młodziej, prawda? — zaśmiał się Dedalus Diggle, wsuwając swą drobną postać za Hestią w głąb pomieszczenia. Na jego posiwiałej głowie jak zwykle królował wymięty cylinder. Chichocząc, przyjął łobuzerskiego kuksańca w bok, wymierzonego przez Hestię, po czym uścisnął Harry’emu dłoń. — Jak to dobrze, że do nas wróciłeś, Harry. Trochę to jednak potrwało.
— Zostawmy go teraz lepiej samego, żeby mógł spokojnie rozeznać się w sytuacji — zaproponowała Hestia z typowym dla niej rozsądkiem. — Pamiętaj tylko, żebyś później wpadł do nas na kawę — dodała tonem groźby, ciągnąc protestującego Dedalusa za rękaw na korytarz. Ich głosy dobiegały do niego jeszcze przez dłuższą chwilę.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Wszystko po staremu. Wszystko w doskonałym porządku. Nikt nie zadawał żadnych pytań. Z ulgą zauważył, że jego wewnętrzne napięcie nieco zelżało.
Stos papierów na biurku okazał się składać z akt personalnych pracowników ministerstwa. Harry westchnął cicho, przypominając sobie, że nie zbliżyli się ani o krok do rozwiązania zagadki. Minuty mijały, a on siedział pogrążony w myślach, ze wzrokiem wbitym w piramidę dokumentów. Obraz Blaise’a zatańczył na chwilę przed oczyma jego wyobraźni, rozpływając się niemal natychmiast. Harry zmusił się do sięgnięcia po pierwszą teczkę.
Pracował już dobre pół godziny, gdy szuranie przy drzwiach zmusiło go do uniesienia głowy.
— Harry? — Z głosu za jego plecami biło zdziwienie. Ze znajomego głosu, choć niesłyszanego od tylu miesięcy. Harry odetchnął głęboko, po czym powoli odwrócił się do Terry’ego Boota.
Młody auror nie zmienił się ani o jotę. Nadal miał te same brązowe włosy, opadające na twarz, nadal te same przyjazne, piwne oczy. Patrzył na Harry’ego, a jego usta wyginały się w półuśmiechu.
— Witamy w zespole — rzekł cicho, poważniejąc.
— Dzięki — wyskrzeczał Harry w odpowiedzi. Po której pojawiła się długa, nieprzyjemna cisza.
Wydawało mu się, że ostatni raz widział swego kolegę z zespołu całe wieki temu, zarazem jednak wszystko było nadal tak świeże. Zakazany Las. Ucieczka na złamanie karku przed śmierciożercami. Z niemiłym skurczem w żołądku przypomniał sobie wyraz paniki w oczach Terry’ego. Przypuszczał, że Boot musi teraz czuć się podobnie.
Razem zaczynali naukę w Akademii Aurorów, a z czasem zostali dobrymi przyjaciółmi. W obecności Terry’ego Harry nie mógł udawać, że nic strasznego się nie wydarzyło. Noc w kapliczce stała pomiędzy nimi jak mur. Bezskutecznie próbował przygotować się do odparcia fali bólu, co do której był pewien, że za chwilę nadejdzie.
— Nigdy sobie nie wybaczę, że zostawiłem cię samego. — Udręczony szept Terry’ego przerwał męczącą ciszę.
Harry przymknął oczy, nie mogąc znieść myśli, że Terry całymi miesiącami czynił sobie wyrzuty.
— Nie było żadnej innej możliwości — odparł wymuszenie spokojnym, całkowicie pozbawionym wyrazu głosem. — Gdybyśmy zdecydowali się na potyczkę, nie rozdzielając się, bylibyśmy już martwi, wszyscy troje.
— Tobie niewiele do tego brakowało — wtrącił Terry ze wzrokiem wbitym w podłogę. Mimo panującego w biurze ciepła nie zdjął z siebie okrycia.
Harry zapragnął nagle złapać go za barki i silnie potrząsnąć, zdołał się jednak powstrzymać.
— Ale jeszcze żyję — wyjaśnił stanowczo. — Wyłącznie dzięki temu, że zaalarmowaliście Zakon. Jesteś ostatnią osobą, której można by zarzucić popełnienie jakiegoś błędu. Pomóż mi więc lepiej znaleźć tego, kto nas zdradził, zamiast zadręczać się poczuciem winy. — Wyraźnie widział drżenie dolnej wargi Terry’ego.
Boot ze świstem wypuścił powietrze i zaczął niezgrabnie wydobywać się z płaszcza.
— Nie udało nam się na razie zabrnąć zbyt daleko w śledztwie — przyznał zrezygnowanym tonem. — Poddaliśmy całą masę pracowników testom z Veritaserum, łącznie z nami samymi, i spędziliśmy niezliczone godziny przed Monitorem Wrogów Szalonookiego. Niestety, ciągle brak nam gorącego śladu albo chociażby podejrzanego.
— Sami też zażyliście Veritaserum? — Harry skrzywił się, rozbawiony nieco tym dziwnym środkiem ostrożności. Ginny nic mu o tym nie wspomniała. Po chwili spoważniał. — Podejrzewam Blaise’a — powiedział po chwili wahania, ale bez emocji w głosie.
W oczach Terry’ego pojawiło się zaskoczenie.
— Blaise Zabini? — zapytał. — Z Departamentu Transportu Magicznego?
— Właśnie — przytaknął Harry. — Sprawdzaliście go już?
Boot potrząsnął głową.
— Nie — odparł zwięźle. — Ci od Transportu niewiele mają do załatwienia tu u nas, na górze. Myślę, że gdyby się tu kręcił, zauważylibyśmy to.
Harry skinął głową, nie do końca jednak przekonany tym argumentem.
Kąciki ust Terry’ego drgnęły lekko.
— Pojutrze możesz wziąć go dokładniej pod lupę — zaproponował z uśmiechem.
— Dlaczego akurat pojutrze? — zdziwił się Harry, marszcząc czoło.
Drugi auror opadł na krzesło przy biurku i złożył dłonie na jego blacie.
— Bal sylwestrowy w Akademii — przypomniał Harry’emu. — Maureen, żona Sturgisa Podmore’a, również pracuje w Transporcie. Przed Bożym Narodzeniem wspominała, że wybierają się tam całym działem. Więc i Blaise się pojawi. — Rzucił Harry’emu ciekawe spojrzenie. — Też zamierzasz przyjść?
Ginny wspomniała mu już wcześniej o balu, namawiając go, by jej towarzyszył. Właściwie nie miał na to większej ochoty. Nie przepadał za imprezami tego typu. Ale teraz sprawy wyglądały nieco inaczej. Uśmiechnął się.
— Tak, chyba przyjdę.


***


— Rozluźnij się trochę — szepnęła Ginny Harry’emu do ucha, ściskając go za rękę, jakby chciała dodać mu odwagi. — Można się przestraszyć twojej miny. Myślałam, że jesteś tu po to, żeby się bawić. — Drugą dłonią skubnęła ramiączko swej wieczorowej sukni, lśniącej głęboką czernią i pyszniącej się odważnym wycięciem na plecach.
Harry zacisnął usta, co na pewno nie wpłynęło pozytywnie na złagodzenie wyrazu twarzy. Ginny łatwo było mówić. W sali było gorąco, duszno i tłoczno. Za dużo osób na zbyt małej powierzchni. Drogi, jedwabny krawat, który nosił, zdawał się dodatkowo utrudniać mu oddychanie. Powoli zaczynał odczuwać znajome, nie dające się okiełznać zdenerwowanie. Wnętrza jego dłoni zwilgotniały. Próbował dyskretnie wytrzeć je o swe spodnie, przesuwając jednocześnie spojrzeniem po sali gimnastycznej Akademii Aurorów, przemienionej z okazji balu w wystrojoną świątecznie aulę.
Rozpoznawał większość twarzy. Sporo z obecnych gości witało go przyjaznym skinieniem głowy. Inni zbijali się w niewielkie grupki, szepcząc coś do siebie. Unikał ich ciekawych spojrzeń, nie chcąc nawet wiedzieć, nad czym debatowali. Z sekundy na sekundę czuł się coraz gorzej, zwłaszcza, że nadal nie mógł odkryć w otaczającym go tłumie swego prawdziwego powodu pojawienia się na imprezie.
Ginny pociągnęła go za rękę do kąta niedaleko baru, gdzie można było postać w miarę swobodnie, bez narażania się na ciągłe poszturchiwania. Zamieniła kilka słów z Ernie’em McMillanem, Susan Bones i Katie Bell.
Za barem stała młoda, jasnowłosa kobieta, ze znudzonym wyrazem twarzy polerująca szklanki. Obrzuciła Harry’ego taksującym spojrzeniem, a gdy ich oczy się spotkały, z nieco współczującym uśmiechem wcisnęła mu do ręki lampkę szampana, najwyraźniej przekonana o tym, że wygląda na kogoś, kto tego pilnie potrzebuje.
Nie wahając się długo, duszkiem wypił zimny, musujący płyn. Zazwyczaj nie znosił szampana. Ale dziś było mu wszystko jedno. Najprawdopodobniej bez alkoholu i tak nie zdołałby przetrwać tej zabawy.
Niemal z ulgą powitał widok Terry’ego, z wyraźnym trudem przedzierającego się przez tłum. Podobnie jak większość młodszych gości zamiast szaty miał na sobie odświętne mugolskie ubranie. Jego uśmiech sprawiał odrobinę nerwowe wrażenie.
— Dobry wieczór — Terry przywitał zebranych lekkim pochyleniem głowy. Dopiero w tym momencie Harry zauważył, że Boot nie zjawił się na balu sam. Jego towarzysz, wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i nieco azjatyckich rysach twarzy, dołączył do ich kręgu, rzucając Terry’emu spojrzenia pełne otuchy.
— To jest Vincent — przedstawił go Terry trochę sztywnym tonem. A po chwili, głęboko zaczerpnąwszy tchu, uzupełnił: — Mój chłopak.
Odkrycie kart nie przyszło mu łatwo. Policzki mu poróżowiały, najwyraźniej nie tylko od panującego na sali gorąca.
Harry nie był jedynym, który wytrzeszczył w zdumieniu oczy.
— Jesteście parą? — zapytał z niedowierzaniem, zapominając o wszelkich zasadach grzeczności. Odpowiedzią był ciemniejszy o ton rumieniec Terry’ego.
Ginny mocno szturchnęła Harry’ego łokciem w bok, piorunując go oburzonym wzrokiem, a następnie zbliżyła się do Vincenta i podała mu rękę.
— Miło cię poznać — powiedziała, uśmiechając się przyjaźnie. — Jestem Ginny, pracuję z Terrym w tym samym zespole.
Reszta postąpiła za jej przykładem, choć większości nie udało się tak dobrze jak Ginny ukryć zdumienia niespodziewanym wyznaniem Terry’ego.
Oczy Vincenta miały niesamowicie głęboki, aksamitny odcień brązu. Uścisk jego dłoni był mocny i ciepły.
— Czym się zajmujesz? — zainteresowała się Katie Bell szybko, żeby nie dopuścić do ani jednej sekundy więcej skrępowanego milczenia.
— Studiuję fizykę — odpowiedział Vincent z uśmiechem. Miał głęboki, przyjemnie miękki głos. — Na uniwersytecie… Mugolskim uniwersytecie — dodał po chwili wahania, tak jakby słowo „mugolski” było dla niego dosyć niezwyczajne. — To moja pierwsza wyprawa do czarodziejskiego świata. — Spojrzał na Terry’ego z rozbawieniem.
— Nie! — Naprawdę? — Nie mówisz serio, prawda?
Gdy tylko zdziwione okrzyki ucichły, dziewczyny zasypały go całym gradem pytań. Ernie, odrobinę zbity z tropu, trzymał się nieco na boku i wzruszył ramionami, napotykając wzrok Harry’ego.
Harry przysłuchiwał się rozmowie zaledwie jednym uchem, przyglądając się Terry’emu. Nigdy nie przypuściłby, że jego spokojny, powściągliwy przyjaciel ma skłonności do mężczyzn. Podczas nauki na Akademii mieszkali nawet w jednym pokoju. Dlaczego nigdy niczego nie zauważył? I czy w ogóle istniało coś, co mogłoby zostać zauważone?
W oczach Terry’ego pojawił się wyraz niepewności. Zdawał się pytać Co o mnie myślisz?, a Harry uświadomił sobie, że Terry obawiał się jego reakcji. Odczuwał lęk przed tym, czy Harry pogodzi się z faktem, że ma homoseksualnego kolegę w zespole.
Uśmiechnął się półgębkiem. Terry zawsze zamartwiał się na zapas. Zwłaszcza wtedy, gdy było to zupełnie niepotrzebne.
— Masz całkiem miłego chłopaka — rzekł swobodnie, zerkając na ciemnowłosego mężczyznę. Dziewczyny zdążyły już wziąć go całkowicie w swe posiadanie, zalewając potokiem wesołej paplaniny, co w najmniejszym stopniu zdawało się mu nie przeszkadzać. Akurat śmiał się z jakiegoś dowcipu Ginny, ukazując rząd nieskazitelnie pięknych zębów.
Harry zauważył, że jego słowa złagodziły nieco napięte rysy Terry’ego.
— Tak — przytaknął, uśmiechając się miękko. — Naprawdę jest miły.
Harry wodził spojrzeniem od jednego mężczyzny do drugiego. Ogarnęło go dziwne uczucie, gdy przyłapał się na tym, że myśl o Draconie toruje sobie właśnie drogę do jego umysłu.
Wszystko mogłoby być tak cudownie proste. Terry mógł przyprowadzić ze sobą chłopaka na bal i nikt nie uczynił ani jednej zgryźliwej uwagi. Nikt nie zdawał się być zszokowany faktem, że sypiał z mężczyznami.
Dopiero po dłuższej chwili stwierdził, że to, co czuje, to zazdrość. Bo nigdy nie będzie mógł zabrać ze sobą Dracona na bal taki jak ten.


***


— Rozglądasz się za kimś konkretnym? — Pytanie zabrzmiało w jego uszach dość wyzywająco i zdawało się docierać do niego z bardzo daleka.
Z trudem oderwał wzrok od tłoczących się po sali gości i spojrzał z lekkim przestrachem na Ginny. Na chwilę zapomniał, że właśnie z nią tańczy. Namówiła go na fokstrota, gdy rozległy się pierwsze dźwięki jednego z przebojów Szalonych Jędz. Muzyka była tak głośna, że niemal uniemożliwiała normalną rozmowę.
— Nie… w zasadzie nie — skłamał niezbyt przekonująco, próbując skupić się na takcie piosenki. Kiedyś często ze sobą tańczyli, ale zdawało mu się, że od tamtych czasów minęły całe wieki. Jednak uczucie trzymania jej w ramionach mimo wszystko nadal było bliskie i znajome.
Uśmiechnęła się, jakby odgadując jego myśli.
Szybki fokstrot dobiegł końca, a po nim popłynęła powolna, trochę melancholijna ballada miłosna. Ponad ich głowami rozbłysły małe, podobne do robaczków świętojańskich światełka. Harry rozejrzał się niepewnie. Parkiet wypełniły raptem same zakochane, ciasno objęte pary, kołyszące się w takt muzyki.
Poczuł się skrępowany i z wysiłkiem opanował nagłą potrzebę porzucenia Ginny na środku sali i ratowania się ucieczką.
Ginny najwidoczniej nie zauważała chaosu, szalejącego w jego wnętrzu. Bez wahania przyciągnęła go do siebie, zarzucając mu ramiona na szyję i opierając głowę o jego bark, tak, jakby to było miejsce dla niej stworzone. Na ten sam bark, do którego przytulał się Draco. Harry czuł miękkie krągłości jej ciała pod sukienką i oblewający go nagle pot.
Przypomniał sobie pytanie Ginny, które zadała mu wtedy, w wigilijny wieczór, podczas krótkiego spaceru na świeżym, zimnym powietrzu, w zaśnieżonym ogrodzie obok Nory. Do dziś nie dał jej jasnej odpowiedzi. Za bardzo bał się wyznać jej, że nie jest w stanie dać ich związkowi drugiej szansy.
I nawet wąskie palce, przesuwające się w czułym geście w górę i w dół wzdłuż jego pleców, wzbudzając lekkie dreszcze, nie mogły zmienić tego faktu. Zagryzł wargi, przeklinając się w duchu za własną słabość, za to, iż nie potrafił jej w tej chwili powiedzieć, że było już o wiele za późno, że jej starania są pozbawione jakiegokolwiek sensu. Ponieważ wiedział, jak bardzo zabolałaby ją prawda.
Odkrył Terry’ego na krawędzi parkietu, uśmiechającego się szelmowsko i dyskretnie wskazującego głową drugi koniec sali. Harry przeniósł wzrok w pokazane miejsce. Tam, z papierosem w ręku, oparty w swobodnej pozie o ścianę, stał prawdziwy powód obecności Harry’ego na balu.
Blaise zdawał się mieć go już od dłuższego czasu na oku, wywnioskował Harry, gdyż ich spojrzenia zderzyły się ze sobą momentalnie. Zabini nie poruszył się, stał w miejscu, jakby zrośnięty ze ścianą. W jego oczach migotało coś zastanawiającego, a twarz przybrała absolutnie nieprzenikniony wyraz. Lecz Harry nie dał się zmylić: wprawdzie nie miał pojęcia, co Blaise myśli na jego temat i dlaczego wpatruje się w niego tak intensywnie, wiedział jednak dokładnie, że nie kieruje nim sympatia.
Ginny uniosła głowę, uśmiechając się do niego w lekkim rozmarzeniu. Wyminął jej spojrzenie, odruchowo przenosząc wzrok do kąta, z którego nadal obserwował go Zabini. Harry poczuł nerwowe trzepotanie w żołądku. Chwilę później wiedział już, dlaczego.
U boku ciemnowłosego Ślizgona pojawił się jasnowłosy mężczyzna. Zwrócony plecami do tańczących, stał tam, z rękami wsuniętymi głęboko w kieszenie spodni szykownego, szarego garnituru. W jego postawie było coś nieprawdopodobnie znajomego. Nerwowy trzepot przeszedł w mdłości. Serce Harry’ego zaczęło kołatać jak szalone.
Blaise położył rękę na ramieniu blondyna, szepcząc mu coś do ucha z uśmiechem. Było w tej scenie coś wręcz nieznośnie intymnego. Gdy przybysz odwrócił się gwałtownie, obawy Harry’ego zamieniły się w pewność. Nie miał szansy przygotować się wewnętrznie na atak. Jedno uderzenie serca później jego wzrok napotkał chłodne, szare oczy Dracona Malfoya.
W tym momencie emocjonalny chaos, który kotłował się w nim od tygodni, nie wytrzymał napięcia i po prostu eksplodował. Harry był absolutnie bezsilny. Czuł, że nieodwołalnie traci kontrolę nad swymi uczuciami. Rozpaczliwe pragnienie wymieszało się z palącym gniewem, wybuchającym w nim właśnie bez najmniejszego ostrzeżenia i porywającym ze sobą ostatnią racjonalną myśl.
Czego szukał Draco tu, na balu? Dlaczego go przynajmniej nie ostrzegł o tym, że zamierza tu przybyć?
Harry nie był przygotowany na pierwsze publiczne spotkanie, a już najmniej na bezwstydnie wykrzywionego Blaise’a Zabiniego i jego rękę, demonstracyjnie i zaborczo spoczywającą na ramieniu Dracona. Poczuł nagłą potrzebę rzucenia się na niego z pięściami i walenia nimi prosto w tę arogancką, kocią twarz, dopóki nie zniknie z niej grymas samozadowolenia.
Czyżby Draco w ciągu zaledwie kilku dni zdołał zapomnieć o tym, co zaszło między nimi? Naprawdę tak szybko zdecydował się pocieszyć swym dawnym kochankiem?
Miękkie wargi musnęły mu policzek, łagodny oddech owiał kącik jego ust. Przez sekundę nie wiedział, co się dzieje, nie mogąc przyporządkować tych doznań. Twarz Ginny dzieliło od jego własnej tylko kilka centymetrów, a gdy zrozumiał, do czego ona zmierza, było już niemal za późno. Przestraszony, głośno wdychając powietrze, zdecydowanym ruchem złapał ją za ramiona i odsunął od siebie w niemal panicznym geście.
Rozwarła szeroko oczy ze zdumienia, kompletnie zbita z tropu. Wiedział, że zranił ją swym obcesowym zachowaniem, ale w tej chwili było mu to prawie obojętne.
— Przykro mi — odezwał się drżącym głosem, nie mając pojęcia, za co właściwie przeprasza. A potem zrobił to, na co miał wielką ochotę parę minut wcześniej. Zostawił ją samą pośrodku parkietu i rzucił się w stronę wyjścia.
Gdzieś do otchłani jego świadomości docierało, że nie uda mu się tak łatwo przed tym uciec. Że dogonią go eskalujące wydarzenia. Wewnętrzny głos jak zwykle się nie mylił. Zanim zdołał dobiec do drzwi, na jego drodze stanął Draco, hipnotyzując go lodowatym spojrzeniem.
Zbyt mały dystans między nimi. Znajomy zapach wody po goleniu wwiercił się w nozdrza Harry’ego.
— Szybko zmieniasz strony — prychnął Malfoy pogardliwie, wskazując głową w kierunku Ginny, która, zadyszana, pojawiła się właśnie za plecami Harry’ego. Jego twarz wyrażała czyste obrzydzenie, a blade zazwyczaj policzki pokrywał rumieniec złości. — Powinienem był wiedzieć. Raz hetero, zawsze hetero. — Niemal wypluł z siebie to słowo.
To wymykało się im z rąk. Żaden z nich nie potrafił już niczego zatrzymać.
Harry poczuł się tak, jakby Draco uderzył go w twarz. Jak on śmiał odzywać się do niego w ten sposób? On, który najwyraźniej nie mógł wytrzymać nawet tygodnia bez skorzystania z pierwszego nadarzającego się romansu?
Sama myśl o tym, że Draco spał z Blaise’em, wystarczyła, żeby Harry stracił głowę. Pragnął już tylko ranić Malfoya, tak jak on ranił jego, wywlec wszystkie żale, a następnie podeptać je nogami.
— Jak miło, że ty wolisz odświeżyć sobie starą zażyłość — wysyczał zza zaciśniętych zębów, rzucając rozzłoszczone, znaczące spojrzenie na Blaise’a. — A zdrajcy najwyraźniej są szczególnie dobrzy w łóżku, czyż nie?
Draco wygiął pogardliwie usta.
— Blaise nie jest tym, którego szukasz — odparł niebezpiecznie cichym głosem. — Nie zdradził was. Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?
Harry pochylił się do przodu, dotykając niemal czołem twarzy Dracona i czując żar bijący od jego ciała. Z całej siły starał się zablokować kiełkujące pożądanie.
— Dlaczego miałbym ci uwierzyć? — wyszeptał zimno, z satysfakcją rejestrując, że mimo chłodnego spokoju malującego się na jego twarzy, Malfoy drgnął silnie.
Co stało się z nimi po przekroczeniu granicy realnego świata? To wyjątkowe coś, co udało im się dzielić przez cztery miesiące, uległo zniszczeniu, zanim Harry zdążył się dowiedzieć, czym było. Wiedział tylko, że odczuwał tę stratę tak dotkliwie, jak jeszcze żadnej innej w
całym swoim życiu.
Grimmauld Place było miejscem, w którym u boku Dracona mógł być tylko sobą. W nierzeczywistym, spowijającym dom wymiarze wszystko zdawało się takie nieskomplikowane. Byli tylko oni dwaj, on i Draco. Nic poza tym. Nikt, przed kim musiałby się usprawiedliwiać.
Tu, w prawdziwym świecie, spadły na nich trudności, które przedtem nie przyszłyby im nawet do głowy. Pozornie nieprzezwyciężone przeszkody, z którymi nie potrafili sobie poradzić. Harry czuł się, jakby tracił grunt pod nogami. Nie wiedział już, jakimi drogami zmierzają myśli i uczucia Dracona. Nie wiedział, czy Malfoy w ogóle coś do niego czuje. I czy kiedykolwiek odczuwał.
Tu, w codziennej normalności, nagle zaczęły dominować zazdrość, gniew i zwątpienie. Było tu zbyt wielu ludzi, którzy nie zrozumieliby tego, co uczynił. Którzy by go za to znienawidzili. Zbyt wiele argumentów przemawiających przeciw Draconowi. Zbyt wiele spraw, z których Harry musiałby na zawsze zrezygnować, gdyby zdecydował się o niego walczyć. Toczyć bój, co do którego nie miał pewności, czy się w ogóle opłacał.
Wewnętrzny chaos narastał, dławiąc go w gardle. Żadnego światełka w tunelu. Nie miał siły stawiać czoła całemu światu. Pragnął już tylko stąd odejść, byle dalej od znieważających uwag Dracona i jego lodowatego wzroku. Byle dalej od szyderczego uśmieszku Blaise’a i zalotów Ginny. Brutalnie odepchnął Malfoya na bok. Drzwi były już tak niedaleko.
— Znów zamierzasz uciec? — Usta Dracona były mocno zaciśnięte, a z oczu sypały się iskry. — Chciałbyś. — Złapał Harry’ego za ramię, unieruchamiając je w silnym uścisku.
Nie mógł postąpić gorzej.
Błyskawice bólu przecięły ramię Harry’ego, a mięśnie zdrętwiały niemal pod mocnym uciskiem palców. Nie wiedział, co się z nim dzieje.
W ułamku sekundy Draco przestał być czułym, uważnym mężczyzną, któremu Harry z własnej woli pozwolił dzielić swe łóżko, przemieniając się w bezwzględnego gwałciciela, który sprawił mu nieskończony ból — i sprawiał go właśnie ponownie. Zimna fala zawładnęła ciałem Harry’ego. Wydawało mu się, że czuje stęchłą, wywołującą mdłości woń kapliczki.
Przepełniła go bezbrzeżna panika, której lodowate fale w jednej chwili ugasiły gniew, pozostawiając po sobie jedynie nagi strach.
Przez moment wydawało mu się, że nie ma czym oddychać. Narastająca histeria wymykała mu się spod kontroli. Więc jednak nie uporał się z grozą, której doświadczył. Po wszystkich tych długich miesiącach ciągle tkwiła gdzieś w jego głębi, wychylając z niej teraz tak blisko, że mógł jej niemal dotknąć.
— Nie dotykaj mnie! — wykrzyknął łamiącym się głosem, siłą uwalniając ramię. — Nigdy więcej mnie nie dotykaj!
Stojący w pobliżu goście o mało nie poskręcali sobie karków, odwracając głowy tak, by nie przegapić ani sekundy przedstawienia rozgrywającego się przy drzwiach. Ciekawskie spojrzenia zdawały się wypalać dziury w karku Harry’ego. Wyjść stąd. Wyjść stąd jak najszybciej.
Ujrzał konsternację w oczach Dracona, urastającą do rozmarów przerażenia, gdy dotarło do niego wreszcie, co działo się z Harrym. Malfoy otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Harry był jednak pewien, że nie chce słyszeć niczego.
Gorączkowo łapiąc powietrze, odwrócił się na pięcie, gwałtownie otworzył ciężkie drzwi i wybiegł prosto w mroźne, nocne powietrze na zewnątrz.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz