wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 21




Jesteś jak światło w ciemnościach,
które po prostu pragnę złapać i trzymać przez moment,
zanim znów wymknie się z mych palców,
zostawiając mnie w czerni nocy.



Ginny nie udało się od razu otrząsnąć z odrętwienia. Wokół niej rozlegały się podniecone głosy zebranych, wymieniających uwagi na temat zajścia. W jej uszach brzmiały one jak odległy poszum, nie mający jakiegokolwiek znaczenia.
Nie pojmowała tego, co się przed chwilą stało. Była pewna, że dostrzegła panikę w oczach Harry’ego. Ale słowom, które usłyszała, nie potrafiła nadać żadnego sensu. Harry utrzymywał, że po terapii Dumbledore’a nie boi się już spotkania z Draconem. Najwidoczniej jednak się mylił.
Chciała zapytać Dracona, co to wszystko znaczy, co spowodowało ich spięcie. Lecz gdy Malfoy oderwał spojrzenie od drzwi, obracając się w jej stronę, pytanie zamarło jej na ustach.
W jego szarych oczach nie było już ani śladu przerażenia. Teraz błyszczały mieszaniną nienawiści i agresji, której absolutnie nie była w stanie zrozumieć. Powietrze zgęstniało od atmosfery zagrożenia. Ręka Dracona, zaciśnięta wokół trzymanej w kieszeni różdżki, drgnęła silnie. Ten gest wstrząsnął Ginny tak bardzo, że aż się cofnęła, czując, jak serce staje jej w gardle. Co tu się działo? Czy wszyscy naraz poszaleli?
— Na Merlina, opanuj się, człowieku! — Ostry głos należał do wysokiego, czarnowłosego mężczyzny, którego twarz wydawała się jej skądś znajoma. Powstrzymywał Dracona, przytrzymując jego pierś ramieniem. Na chwilę oczy Ginny napotkały jego przelotne, nieprzeniknione spojrzenie. — No chodź, idziemy stąd — dodał łagodniejszym tonem, zwracając się do Malfoya.
Czas zdawał się biec nieskończenie powoli. Dziki błysk w oczach Dracona zgasł, zamieniając się w rezygnację. Ginny czuła wręcz, jak jego napięte mięśnie wiotczeją. Wreszcie bez oporu pozwolił ciemnowłosemu towarzyszowi wyprowadzić się z sali.
Przeszedł ją dreszcz. Czuła się rozbita. Nie chciała dłużej myśleć o scenie, której była świadkiem. I nie chciała nawet wiedzieć, co oznaczała reakcja Dracona. Wszystkie jej myśli skupiły się na Harrym. Pospiesznie odebrała swój długi płaszcz z szatni, narzuciła go na cienką suknię i wypadła na zewnątrz.
Wielki plac przed budynkiem Akademii ział pustką. Nie docierało tu najmniejsze echo dudniącej przedtem w uszach muzyki. Jedynie stukot jej obcasów na asfalcie zakłócał spokój. Było prawie za cicho.
Ani śladu Harry’ego. Nieliczne latarnie gazowe rozjaśniały swym słabym światłem alejkę prowadzącą do wielkiego parku Akademii. W przerwach między zajęciami lubiła dawniej przychodzić tu z Harrym na spacery. Olbrzymia połać zieleni zachwycała latem swą urodą, ale teraz, w samym środku zimy i ciemności, nie sprawiała zachęcającego wrażenia.
Po chwili wahania wybrała drogę prowadzącą nad staw. Wewnętrzny głos podpowiadał jej, że znajdzie Harry’ego właśnie tam.
Wiekowe drzewa parku wyglądały jak szkielety, wyciągające konary swych ramion prosto w ciemne, zachmurzone niebo. Ogarnął ją bezbrzeżny smutek. Ze śniegu, który spadł w Boże Narodzenie, pozostało zaledwie kilka rozproszonych tu i ówdzie brudnobiałych pryzm. Zacisnęła wokół siebie ramiona, ale nie pomogło to odpędzić chłodu. Jej stopy, tkwiące w eleganckich pantoflach, były zimne jak lód.
Gdzieś w zaroślach zasyczał kot. A przynajmniej miała nadzieję, że to był kot. Bezwiednie przyspieszyła kroku, czując, jak dreszcz spływa jej po plecach. Nieskończenie długie dziesięć minut później dotarła nareszcie nad staw.
Harry siedział skulony na oparciu starej ławki stojącej przy samym brzegu. Nie miał na sobie płaszcza. Mimo tego nie wyglądał, jakby mu było zimno. Jego nieruchomy wzrok spoczywał na zamarzniętym stawie, cichym i zastygłym jak na obrazku w książce.
Wszystko w nim wprawiło ją w niepokój: sztywna postawa ciała, twarz bez wyrazu i nic nie wyrażające oczy. Zdawało jej się nawet, że wcale jej nie zauważył.
— Hej — szepnęła cicho, nie chcąc go wystraszyć. — Wszystko w porządku?
Głośno wypuścił powietrze, zanim odwrócił głowę, patrząc jej prosto w oczy.
— Nie — odpowiedział spokojnie. Jego głos był całkowicie pozbawiony emocji.
Lęk Ginny narastał niepowstrzymanie. To nie był Harry, którego znała. Już od chwili powrotu z zaczarowanego domu zdawał się być kimś zupełnie obcym.
— To powiedz mi, proszę, co się z tobą dzieje. — Zdziwiła się błagalnym tonem własnego głosu. — Zrobiłam coś nie tak? Merlinie, niepotrzebnie napadłam cię tak na parkiecie… Ale myślałam, że jesteś pewien, że chcesz… — urwała nagle. Co właściwie dało jej tę pewność? Czy Harry naprawdę zachęcił ją w jakikolwiek sposób do pocałunku? Czy tylko to sobie wmówiła? Coś złapało ją za gardło. Z trudem przełknęła ślinę.
— Ginny… — W jego oczach pojawił się ból. — Z pewnością nie zrobiłaś nic złego — powiedział miękko. — Jeśli ktoś tu postąpił niewłaściwie, to tylko ja.
Te słowa nie przyniosły jej ulgi. Wręcz przeciwnie. Strach zasznurował jej krtań. Nie wiedziała dokładnie, dlaczego.
— Czyli ma to jakiś związek z Malfoyem. I z tym, co stało się w domu. — Zauważyła, że zaczyna się trząść, i to nie tylko z zimna.
Gdzieś w oddali rozległ się huk sowy, brzmiący jak skarga.
W jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Patrzył na nią tylko, nie potwierdzając jej przypuszczenia, ale też mu nie zaprzeczając. Bo nie było to wcale konieczne.
— Nie chciałem sprawić ci bólu — rzekł łagodnie, gdy już przestała spodziewać się odpowiedzi. — Tobie najmniej ze wszystkich.
Spróbowała odegnać łzy, napływające do oczu. Nie zamierzała okazywać słabości w obecności Harry’ego.
— Co się z tobą stało? — wyszeptała bezsilnie. — Jak mam ci pomóc, jeśli nie wiem, co się z tobą dzieje?
Oparł czoło o wnętrze dłoni, a potem przesunął palcami po rozczochranych włosach. Gdy wreszcie uniósł głowę, przez chwilę widziała strach malujący się na jego twarzy. Strach, ale zarazem i decyzję.
— Przespałem się z Draconem — wyjaśnił zwięźle, nie patrząc na nią. Tylko to jedno zdanie. Nic więcej.
Szok uderzył w nią jak taran, sprawiając, że na chwilę straciła równowagę. Czuła bolesny strumień adrenaliny, torujący sobie drogę do każdego zakamarka jej ciała.
— Jak… jak możesz powiedzieć coś takiego? — zająknęła się, podczas gdy jej przerażenie osiągało coraz wyższy pułap. — On cię zgwałcił. Jak więc możesz tak to nazywać?
Gdzieś głęboko w jej wnętrzu pojawiła się pewność, że oszukiwała samą siebie. Czuła przecież to niewyjaśnione napięcie między Harrym i Draconem. Już wtedy, w Hogwarcie, zaraz po ich powrocie z Grimmauld Place. Nawet, jeśli nie chciała dopuszczać tego do świadomości.
— Ginny… — Jego głos tchnął na równi czułością i zdecydowaniem. — Nie mam na myśli… gwałtu.
Miała wrażenie, że spada w jakąś bezdenną otchłań, a jej lot trwa i trwa, nie mając końca. Wszelkie nadzieje na wspólną przyszłość pękły w jednej chwili jak mydlana bańka. Zakładała, że będzie potrafiła zachować opanowanie, jeśli Harry odrzuci jej propozycję. Ale to, teraz, tutaj, było ponad jej siły. Czuła rozpacz, której lodowate pazury targały jej wnętrznościami, by po chwili zalać ją niepowstrzymaną, eksplodującą falą.
— Dlaczego? — krzyknęła mu w twarz. Wiedziała, że brzmi histerycznie, ale nie obchodziło jej to. — Czyś ty kompletnie oszalał? A może Malfoy zrobił ci pranie mózgu? — Kolana trzęsły się pod nią tak, że z trudem trzymała się na nogach. Pęczniało w niej coś wielkiego, co za wszelką cenę pragnęło rozsadzić jej klatkę piersiową. — Nie można przecież ot tak, nagle, stać się gejem. Nie można przecież iść do łóżka z własnym gwałcicielem. — Łzy wydostały się w końcu na zewnątrz, pozostawiając na jej policzkach zimne jak lód ślady.
Zacisnął usta. Te same miękkie usta, których łuk tak bardzo lubiła kiedyś zakreślać palcem. Którymi sam, przez nikogo nie zmuszany, całował innego mężczyznę. Poczuła nagły, zapierający dech w piersi wstręt. Jak on mógł to zrobić? Jak mógł zapomnieć o wszystkich nocach, które z nią spędził?
— Możliwe, że oszalałem. — W jego przepięknych, zielonych oczach zamigotał gniew. W tych samych oczach, które od zawsze odbierały jej rozum. — Ale Draco nie wywarł na mnie żadnego nacisku. To się po prostu stało. Nie mam pojęcia, jak mogło do tego dojść. — Zrobił kilka głębokich oddechów. Jego nozdrza lekko drgały. — A teraz wystarczyłoby, żeby skinął palcem, a zrobię to znów. — Zacisnął pięści z gniewu, który zdawał się kierować nie tyle przeciwko niej, co przeciw sobie samemu. Co ani odrobinę nie poprawiało sytuacji.
Każde pojedyncze słowo z jego ust pozostawiało po sobie nową, głęboką ranę. Kuliła się wewnątrz z bólu, pewna, że nie zniesie już jego obecności ani sekundy dłużej.
— Nie chciałem cię skrzywdzić — powtórzył Harry cicho, wykrzywiając twarz. W jej uszach zabrzmiało to jak czysta drwina. — Ale nie mogę już udawać, że nic się nie stało. Nie odzyskam swego dawnego życia. Nieważne, jak bardzo tego pragnę.
Cisza, która zapadła po tych słowach, otuliła ich jak zimna mgła. Słyszała szum własnej krwi. Rozpacz ustąpiła miejsca dziwnemu ogłuszeniu. Tak cieszyła się na ten wieczór, pokładała w nim takie nadzieje. A teraz wszystko, co z nich pozostało, przypominało jeden wielki stos gruzu.
— Potrzebuję cię, Ginny — wyszeptał z bezgranicznym smutkiem w oczach. — Jak dobrej przyjaciółki, którą zawsze byłaś.
To było za dużo. Granica została przekroczona. Szloch wyrwał się jej z gardła. Trzęsła się na całym ciele. Nie było niczego, co mogłaby jeszcze powiedzieć lub zrobić. Wiedziała, że straciła Harry’ego nieodwołalnie.
Na wpół ślepa od łez, odwróciła się i potykając co krok, ruszyła w drogę powrotną do Akademii. Nie zatrzymał jej najmniejszym gestem.
Deportowała się, zanim jeszcze dotarła na skraj parku.


***


Nie wiedział, jak długo już tu stał, czekając. Tu, w tym niewielkim, przepełnionym dymem papierosowym pomieszczeniu, prowadzącym dalej do szatni i toalet. Ludzie przechodzili bez przerwy obok niego, rzucając mu zaciekawione spojrzenia. Nie przeszkadzało mu to. Już nie.
Na ścianie wisiało wielkie, oprawione w ramy lustro. Draco nerwowo przyjrzał się swemu odbiciu, po raz setny poprawiając krawat. Wyglądał blado, stwierdził z właściwym sobie krytycyzmem. A ciemne obwódki pod oczami ani trochę nie przyczyniały się do poprawy wizerunku.
Powoli opuścił dłonie. Jak mogło dojść do tej sceny między nim a Harrym? Czuł palącą winę i wstyd. Przeklinał własną głupotę i to, że znów ożywił stare, bolesne wspomnienia, omyłkowo uznane za pogrzebane.
W zamyśleniu sięgnął po kolejnego papierosa i zapalił go, wydmuchując błękitne obłoczki dymu. Stojąca obok popielniczka zaczynała powoli gubić swą zawartość. Obojętne. Dziś wszystko było mu już obojętne.
Draco wiedział, że Harry tu wróci. Przecież nie pójdzie do domu bez płaszcza. I nie pomylił się. Na krótko przed północą Potter nareszcie się pojawił. Serce Dracona podskoczyło, gdy zauważył, że Ginny już mu nie towarzyszyła.
Twarz Harry’ego była tak samo blada jak jego własna. Mimo tego tchnął spokojem i opanowaniem, a nawet odrobiną przekory. Nie zdziwił się widokiem Dracona, czekającego przy szatni. Jego mina nie wyrażała ani odrobiny strachu. To ostatnie Draco przyjął z wielką ulgą.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, milcząc. Teraz, gdy gniew się wypalił, Draco wyraźnie wyczuwał przeskakujące między nimi iskry napięcia. Zawsze miał słabość do chłopaków w garniturach. A Harry wyglądał w tym oficjalnym stroju zaskakująco dobrze i dorośle. Z wysiłkiem stłumił pragnienie, by zbliżyć się do niego i zamknąć w swych ramionach. Słowa Nigdy więcej mnie nie dotykaj! nadal odbijały się echem w jego głowie, sprawiając mu większy ból, niż wolałby przyznać.
— Chciałbym zamienić z tobą kilka słów — powiedział Draco, odchrząknąwszy z zakłopotaniem. Dlaczego jego głos zawsze brzmiał tak ochryple, gdy Harry był w pobliżu? — Możemy?
Potter skinął tylko głową. Powoli. I jakby czujnie.
Draco zgasił papierosa i wszedł do szatni, szukając ustronnego miejsca przy końcu pomieszczenia, za wysokimi wieszakami, gdzie nikt nie mógł ich wypatrzyć. Dokoła unosił się zapach skóry i drogich perfum. Harry postępował za nim z obawą.
Ukryci w kącie, oparli się o ścianę, stając obok siebie. O wiele za blisko. Draco poczuł, jak puls mu przyspiesza.
— Przepraszam za tamto — zaczął z udawanym spokojem, próbując odegnać poczucie winy w najdalszy kąt świadomości. — Z pewnością nie zamierzałem wywołać nowego ataku paniki.
Harry wpatrywał się w czubki swych butów, myśląc nad czymś gorączkowo.
— To wszystko, co masz do powiedzenia? — zapytał, wolno unosząc głowę i spoglądając na Dracona z ukosa. W jego głosie pobrzmiewała agresja. — Więc co takiego zamierzałeś osiągnąć? Czego właściwie ode mnie chcesz?
Wściekłość, zwątpienie, pożądanie, lęk. Zbyt wiele uczuć naraz w jego wnętrzu, skłębionych w skomplikowany, krępujący go węzeł. Za mało samokontroli. Przez chwilę mózg odmówił mu współpracy.
— Nie chcę, żebyś sypiał z kimś innym! — wybuchnął ze złością. Dopiero, gdy Harry szeroko otworzył zdumione oczy, gapiąc się na niego w osłupieniu, zdał sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział. Zmusił się do zapanowania nad ręką, która już wędrowała mu do ust, by zatkać je w przerażeniu.
Co się z nim działo? Z nim, który zazwyczaj nie tracił kontroli nad niczym, potrafiąc z chłodnym spokojem znaleźć się w każdej sytuacji? W obecności Harry’ego nagle wszystko zaczynało stawać na głowie. Co ten Potter z nim wyprawiał? Po raz kolejny musiał zadać sobie to pytanie.
Harry zdawał się nie domyślać tego, co zadręczało właśnie Dracona, patrzył tylko na niego z nieukrywanym zdziwieniem. Ale w jego oczach nie było już ani cienia gniewu, a usta przybrały dziwnie miękki wyraz.
— Też nie chcę, żebyś sypiał z innymi — mruknął wreszcie pod nosem, nie patrząc na Dracona. — A już na pewno nie z Blaise’em.
Usta Malfoya wygięły się w krzywym uśmieszku.
— Między mną a Blaise’em nie ma niczego — wyjaśnił dobitnie. Powoli zaczynało do niego docierać, że Harry zupełnie opacznie pojął charakter stosunków panujących między nim a Zabinim. I że jego własna złość na Ginny była przypuszczalnie podobnie nieuzasadniona. Obaj zachowali się jak dzieci.
— Cholera… — szepnął zakłopotany, potrząsając głową nad własnym zachowaniem. — Chyba pierwszy raz w życiu byłem zazdrosny o kobietę. Miałem wielką chęć skoczyć Ginny do gardła.
Harry odpowiedział krótkim uśmiechem, po czym natychmiast spoważniał.
— Właśnie powiedziałem jej prawdę — rzekł nieco zmęczonym tonem. — Wie, co zaszło między nami na Grimmauld Place.
Draco poczuł suchość w ustach, wiedząc, ile znaczyła dla Harry’ego ta przyjaźń.
— Jak zareagowała?
Harry milczał przez chwilę z kamienną miną.
— Podczas świąt wyznała mi, że nadal mnie kocha — odezwał się wreszcie. — Wydaje mi się, że po tym, czego się dowiedziała, na pewno mnie znienawidzi.
Draco nie wiedział, co ma odpowiedzieć, jakimi słowami pocieszyć Harry’ego. Wyczuwał tylko, że Harry gdzieś głęboko ukrywał strach przed koniecznością podobnego zranienia
kolejnych osób. Przypuszczalnie na jego miejscu odczuwałby to samo.
— Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, co dalej. — Głos Harry’ego przepełniała rezygnacja. Sytuacja zdawała się go przerastać. — Naprawdę nagle stałem się gejem? — W jego oczach zamigotało coś rozpaczliwego. — I, przede wszystkim, czy naprawdę mogę być z kimś, kto nawet nie wie, co znaczy trwały związek? Z kimś, kto do tej pory skakał sobie z kwiatka na kwiatek? — Słowa Harry’ego dotknęły go boleśnie, wstrząsając nim do głębi, choć wiedział, że zawierają gorzką prawdę. Bo co tak właściwie wiedział o stałych związkach? On, który przez całe życie obawiał się emocjonalnej zależności od innego człowieka. Potter przełknął ślinę i na chwilę zamknął oczy. — A może też byłem dla ciebie tylko jednym z wielu romansów — wydusił z trudem.
— Na Merlina, ależ nie! — wykrzyknął Draco w popłochu, czując, jak jego wnętrzności łapie nagły skurcz. — Nie chcę, żebyś tak o mnie myślał — dodał po chwili, znacznie ciszej. Zapragnął położyć rękę na ramieniu Harry’ego, zdołał jednak w ostatnim momencie cofnąć dłoń. Ponieważ pytanie, które zadał Harry, miało swe podstawy. Czego dokładnie od niego chciał? Rzeczywiście aż tak obawiał się próby życia z kimś na stałe? Jego rozdygotane kolana posłużyły mu niemal za odpowiedź. — Po prostu się boję — przyznał niechętnie. — Nawet jeśli nie jestem w stanie powiedzieć, czego dokładnie. — Spojrzał w te niesamowite oczy, lśniące za szkłami okularów, czując, jak ogarnia go na ich widok znajoma słabość. — Może obawiam się właśnie tego, że ty nie jesteś pewien siebie. Że w końcu stracę cię dla jakiejś kobiety.
Wargi Harry’ego wygięły się w smutnym uśmiechu.
— Już dawno nie widzę dla siebie powrotu. — Jego odpowiedź nie była niczym więcej jak ledwo słyszalnym szeptem.
Nigdy więcej mnie nie dotykaj! Draco nie mógł wypędzić tych słów z myśli. Ostrożnie oparł obie ręce o ścianę po obu stronach głowy Harry’ego, starannie unikając dotyku. Czuł ciepło i zapach bijący od jego ciała. Tak trudno było mu nad sobą panować.
Nigdy więcej mnie nie dotykaj! Właśnie się do tego dostosowywał. Ale całowania Harry nie zakazał mu przecież ani słowem.
W jego brzuchu zatrzepotalo nagle tysiące motylich skrzydeł. We wzroku Harry’ego widniało zdenerwowanie. Łaskotanie w żołądku zamieniło się w podniecający skurcz, gdy jego wargi delikatnie dotknęły ust Harry’ego. Draco zdał sobie sprawę, jak rozpaczliwie tęsknił za tym elektryzującym uczuciem. Jak bardzo brakowało mu specyficznego smaku Harry’ego.
Potter zadrżał lekko, jakby poraził go prąd. Ciche westchnienie wyrwało mu się z krtani, gdy ich języki splotły się ze sobą. Draco zadygotał na ten przeszywający go na wskroś dźwięk, od którego miękły pod nim nogi.
Nie był w stanie powiedzieć, jak długo trwał ten pocałunek. Kompletnie stracił poczucie czasu i przestrzeni, wydawało mu się, że szybuje gdzieś w przestworzach. Powściągliwość Harry’ego znikła w ciągu kilku sekund, a początkowa łagodność przeszła w nieokiełznaną namiętność. Ręce Pottera oplotły mu kark, zanurzając się w jego włosy i buszując w nich energicznie, podczas gdy jego własne dłonie nadal kurczowo przyciskały się do zimnej ściany. Rozgrzane ciało przylgnęło do niego ciasno. Stęknął, wyczuwając twardość podniecenia Harry’ego na swoim biodrze. Tylko dzięki żelaznej woli, nakazującej mu dzisiejszej nocy opanowanie, udało mu się w końcu oderwać usta od Pottera.
W oczach byłego Gryfona płonęło dzikie pożądanie, zmieszane z kompletną bezradnością. Omal się nie roześmiał, widząc tę mieszaninę. Harry nadal nie zaszedł jeszcze na tyle daleko, żeby spróbować z nim swego szczęścia w rzeczywistym świecie. Znów będzie musiał zaczynać od nowa, zbliżać się do niego małymi krokami.
— Za co to było? — wyszeptał Harry ochryple, oddychając gwałtownie. Jego ręce nadal obejmowały szyję Dracona.
Gdzieś niedaleko rozległo się bicie dzwonów. Ich głośne, silne brzmienie zapowiadało powitanie nowego roku. Z sali dobiegł dźwięk połączonych w chór głosów, intonujących wspólnie „Auld Lang Syne”*. Draco poczuł, jak znajoma, nieco melancholijna melodia napełnia go ciepłem i przez moment zrobiło mu się lekko na duszy.
— Po to, żebyś nie zapomniał — wymruczał Harry’emu do ucha, zanim z ciężkim sercem nie oderwał się od niego. — Szczęśliwego nowego roku, Harry.
Tyle emocji wymagających uporządkowania. Tyle spraw, które muszą sobie wyjaśnić. Leżąca przed nimi droga była kamienista i cholernie długa.
Z uśmiechem na twarzy obrócił się na pięcie i opuścił szatnię, nie oglądając się za siebie, choć każdy krok wymagał więcej wysiłku niż wszystko, czego dotąd doświadczył. Każda cząsteczka jego ciała wydawała się krzyczeć z tęsknoty za dotykiem Harry’ego.
Właśnie rozpoczął się nowy rok. Na pewno nadejdzie też czas, w którym będą mogli odważyć się na nową próbę. Ale dziś było na to po prostu za wcześnie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz