wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział siedemnasty




— Zrobi się zimno, gdy odejdziesz.
— Więc czemu mi nie powiesz, żebym został?



— Panno Weasley. — Przenikliwe, błękitne oczy spojrzały na nią pytająco sponad połówek okularów, gdy tylko przekroczyła próg. Dumbledore nie wydawał się być zbytnio zaskoczony jej obecnością w Hogwarcie, a jeśli już, to nie okazał tego otwarcie. — Czym mogę pani służyć?
Było dla niej oczywiste, że doskonale wiedział, z jakiego powodu się tu zjawiła. Dlatego też jego pytanie podziałało na nią jak płachta na byka. Zacisnęła pięści ukryte w kieszeniach.
— Niech pan wreszcie wyciągnie Harry’ego z tego domu. — Zauważyła, że głos drżał jej nieznacznie, nie mogła jednak nad tym zapanować. — Nie wydaje się panu, że obaj dość się już nacierpieli?
Dumbledore westchnął. Jego twarz była dziwnie zapadła. W takich chwilach uprzytamniała sobie, jak bardzo był już stary.
— Nigdy nie zamierzałem sprawić Harry’emu i Draconowi dodatkowego bólu — wyrzekł niegłośno. — Wie pani, że zadecydowałem o tej formie terapii, gdyż uważałem ją za jedyny sposób szybkiego przezwyciężenia traumatycznych przeżyć. Voldemort niebawem odzyska siły. Nie pozostało nam zbyt wiele czasu, by przygotować kolejny kontratak.
Przymknęła oczy na kilka sekund, zmuszając się do zachowania spokoju. Powoli, nie czekając na zaproszenie z jego strony, opadła na skórzany fotel stojący po drugiej stronie biurka.
Nie pierwszy raz prosiła już Dumbledore’a o przerwanie tej, jak on to określał, terapii. Nie pierwszy raz słyszała już więc jego uzasadnienie, brzmiące tak logicznie i rozsądnie, jeśli nie brało się pod uwagę strony emocjonalnej. Ale na samą myśl o tym, jak straszne musiało być dla Harry’ego przebywanie sam na sam w zamknięciu z własnym oprawcą, jej wnętrzności skręcały się ze współczucia. Gdyby wówczas wiedziała o planach Dumbledore’a, nigdy nie pozwoliłaby wrócić Harry’emu na Grimmauld Place, tyle było jasne.
— Ale czy to nie trwa już wystarczająco długo? — Nerwowym ruchem założyła sobie za ucho długie pasmo rudych włosów. — Jak długo chce pan ich jeszcze tam trzymać?
— Nie trzymam ich tam — odezwał się, powoli splatając ręce. — Ten dom nie jest więzieniem. Sam… wypuści Harry’ego i Dracona, gdy nadejdzie odpowiedni czas — dodał po krótkiej chwili wahania.
Nienawidziła tych pozbawionych konkretów insynuacji, nie dających żadnej odpowiedzi na jej pytania.
— A kiedy to mniej więcej nastąpi? — Nie chciała podnosić głosu, ale musiała stwierdzić, że zaczyna tracić nad nim kontrolę. — Chcę tylko wiedzieć, że Harry czuje się dobrze. Czyżbym wymagała za dużo?
Spojrzał ponad jej ramieniem na ogień trzaskający w kominku.
— Niestety, nie jestem w stanie pani powiedzieć, czy Harry czuje się dobrze — wyjaśnił poważnie. — Posiadłość otoczona jest magiczną barierą, za którą nie mogę zajrzeć.
Jedyne, co Ginny była w stanie przez moment zrobić, to gapić się na niego w osłupieniu.
— Pan chyba nie mówi serio? — wybuchnęła w końcu, przerażona. — Skąd więc będzie pan wiedział, czy pańska genialna terapia odnosi skutek? Może obaj już dawno skoczyli sobie do gardeł?!
Dumbledore potrząsnął głową, uśmiechając się pobłażliwie.
— Jeżeli coś byłoby nie w porządku, wiedziałbym o tym z pewnością. Pod tym względem mogę panią uspokoić. — Jego uśmiech zgasł. Z zamyśloną miną zaczął układać pióra na swym biurku. Coś wydawało się go dręczyć, czuła to wyraźnie. Przyprawiało ją to o niepokój. — Nie mogę obserwować Harry’ego i Dracona, nawet bym tego nie chciał. Ludzie instynktownie wiedzą, gdy ktoś im się przygląda. Nie chciałem tym dodatkowo obciążać ich, i tak już dość trudnej, sytuacji. Pomijając fakt, że istnieje coś takiego, jak sfera prywatna — uzupełnił, unosząc brwi.
Ogarnęła ją rezygnacja i poczucie wypalenia. Była zbyt wyczerpana, by zmagać się z przywódcą Zakonu Feniksa.
— Niech pan jeszcze raz nad tym pomyśli — powiedziała wreszcie cicho, podnosząc się z fotela. — Dość nas już martwi, że jutro wieczorem nie będzie z nami Rona i Hermiony. I nie chcemy, żeby w dodatku zabrakło Harry‘ego. W końcu on też jest częścią rodziny.
Zamrugała kilka razy, pragnąc odegnać cisnące się do oczu łzy. Jego milczenie było przytłaczające. Odwróciła się i postąpiła kilka kroków w kierunku drzwi.
— Panno Weasley?
Zatrzymała się na dźwięk głosu i powoli zwróciła w jego stronę. W oczach Dumbledore'a gościł trudny do odczytania wyraz.
— Spełnię pani życzenie. I tym samym życzenie pani Malfoy — wyrzekł miękkim tonem. — Mają panie rację. Nie możemy dłużej czekać.
Zalała ją wdzięczność, ale jednocześnie pojawił się też lęk. Zdawała sobie sprawę z tego, że przerwanie terapii mogło być ryzykowne.
— Uda im się? — wyszeptała ledwo słyszalnie. — Czy Harry i Draco będą mogli wrócić do aktywnej służby?
Ujrzała błysk w jego oczach. Możliwe, że był najpotężniejszym czarodziejem świata, ale zarazem i człowiekiem. Który po części dzielił jej lęk.
— Musi im się udać — odpowiedział zwięźle. — W innym przypadku nie wiem, jaką jeszcze moglibyśmy mieć nadzieję.


***


W ciągu kolejnych miesięcy często dziwił się, jak mocno zapadły mu w pamięć najmniejsze, pozornie nieważne szczegóły. Pamiętał powódź deszczu, niczym perliste łzy spływającego po szybach, grzmoty, wstrząsające posadami starego domu. I jasne eksplozje błyskawic, na kilka sekund zalewające przyciemniony pokój oślepiającym światłem.
Nie mógł zapomnieć niczego, absolutnie niczego. Przyjemnego chłodu prześcieradła pod plecami. Odgłosu przyspieszonych oddechów w ciszy pomiędzy kolejnymi grzmotami. Pieszczoty dłoni na rozgrzanej skórze. A przede wszystkim miękkich ust, całujących go niemal do utraty przytomności.
Pamiętał prowokujące słowa Dracona. Jeszcze nie jest za późno. Jeszcze możesz się wycofać. Pamiętał też, że ani przez sekundę nie brał tej możliwości pod uwagę, mimo niepokojącego trzepotu w brzuchu, rosnącego z każdą chwilą.
Dziwnie było leżeć nago, z rozłożonymi nogami, pod innym mężczyzną. Zdając się kompletnie na jego łaskę i niełaskę. Czując żar jego skóry między udami. I spoczywający na nim ciężar ciała, które powoli przestawało być obce. Ciepłe tchnienie oddechu, łaskoczące jego bark.
Malfoy przygotowywał go z nieskończoną powolnością, nie żałując czasu na przyzwyczajenie go do całej masy nowych doznań. Nie żałując go tak bardzo, że Harry zaczynał być prawie niecierpliwy. Ale tylko prawie.
Twarz Dracona z tej nocy zapadła mu głęboko w pamięć. Wyraz jego oczu. Drzemiąca w nich nieposkromiona namiętność. I lęk, by nie sprawić Harry’emu bólu. Zupełnie nieuzasadniony. Nie zabolało go ani razu, ani przez sekundę.
Pamiętał, że wstrzymał oddech, gdy zwilżony w olejku palec ostrożnie zaczął badać jego wnętrze i łagodnie rozciągać mięśnie. Pamiętał uspokajające, wymruczane słowa, które pomogły mu się odprężyć i pozwolić na nieznany dotąd rodzaj dotyku, tak jak dopuścił do każdego innego dotyku przedtem. A wrażenie było naprawdę niezwyczajne.
Harry spodziewał się, że strach powróci, że wspomnienia nocy w kapliczce ożyją na nowo. Pomylił się. Nie zjawiło się nic nieprzyjemnego, nie licząc nerwowego ściskania w żołądku. I nic poza tym. Być może dlatego, że wszystko tak bardzo różniło się od tamtych wydarzeń. Być może dlatego, że teraz pragnął Dracona świadomie, każdym fragmentem swego ciała.
Jego nogi same z siebie ułożyły się na ramionach Malfoya. Wszystko zdawało się takie proste. Tak, jakby jego ciało już dawno wiedziało, co należy robić w takich momentach. Nawet, jeśli wiedzieć tego nie mogło.
Draco poruszał się w niespiesznym, sennym tempie, powoli i nieskończenie ostrożnie. Harry pamiętał drobne krople potu na jego czole. Opadające mu na oczy pasma włosów. Ciche stęknięcia. Wymuszony uśmiech, który pozwolił mu zrozumieć, z jakim trudem Malfoy się jeszcze powstrzymuje, by dać Harry’emu czas. By znów nie stracić nad sobą kontroli.
Harry próbował koncentrować się na tym, by nie zapomnieć, jak się oddycha. Nie było to proste. Jego mięśnie zaciskały się mocno wokół Dracona. Poczucie wypełnienia zalało go wrażeniem, z którym jego umysł ledwo sobie radził. Nie chciał jednak myśleć w takiej chwili. Pragnął czuć. Tylko czuć.
Pamiętał słynną gryfońską odwagę, która po raz kolejny objawiła się w jednym z najmniej spodziewanych momentów, nakazując mu wbić pięty w plecy Dracona i dać mu tym samym znak, zmusić go do porzucenia wszelkich zahamowań przed dopełnieniem zjednoczenia. Po części dlatego, że nie mógł już patrzeć na zmagania Malfoya, po części zaś, bo pragnął poczuć go w sobie w całości. Nawet, jeśli do końca nie zdawał sobie sprawy z tej tęsknoty.
Nigdy nie spodziewałby się, że sprawi mu to przyjemność. Przeszkadzały mu obawy i strach. Ale Draco sprawił, że zmienił zdanie.
Za trzecim albo czwartym niemal lękliwym pchnięciem Draco natrafił na punkt w głębi jego ciała, z którego istnienia Harry nie zdawał sobie nawet sprawy. Żadne inne wrażenie nie sprawiło, że poczuł się tak bliski raju, głośnym krzykiem dając wyraz swej rozkoszy, nawet jeśli do tej nocy nie było to jego zwyczajem.
Pamiętał żar powstały między ich trącymi o siebie ciałami. Ciche poskrzypywanie starego łóżka, zapach potu i piżma unoszący się w powietrzu. Niepowstrzymany jęk Dracona, upajający go równie silnie co cała reszta. Swoje własne dłonie, zaciskające się na plecach Malfoya w bolesnym, choć niezamierzonym skurczu. Pamiętał niemożliwy do opisania słowami orgazm, wstrząsający nim niczym gorączkowy dreszcz.
Pamiętał rytm serca Dracona, najpierw silny i szybki, potem spokojniejszy i równomierny. Pamiętał wtórujący temu cichnący odgłos deszczu i grzmotów za oknem, po którym gruba warstwa chmur rozwiała się na krótko, ukazując czyste niebo.
Pamiętał księżyc, zalewający jasną skórę Dracona niesamowitą, bladą poświatą. Pamiętał znużenie, które bezskutecznie starał się odpędzić. I sen, który chwilę później okrył go swym miękkim, ciepłym płaszczem.


***


Niezidentyfikowany odgłos, rozlegający się echem w samym środku nocnej ciszy, wyrwał go ze snu. Brzmiał jak głuche łupnięcie czegoś dużego, miękkiego, upadającego na podłogę gdzieś na parterze. Przez chwilę nie był pewien, czy to mu się tylko nie śniło. W napięciu nadstawił uszu, wpatrując się w ciemność, ale dźwięk się już nie powtórzył.
Z dali dobiegło bicie starego zegara. Dokładnie cztery uderzenia. Deszcz ucichł zupełnie. Jesień zapełniła ogród gęstymi oparami mgły, przez które przebijała blada tarcza księżyca.
Przyspieszony puls Dracona powoli powrócił do zwykłego rytmu. Przeniósł wzrok na Harry'ego, leżącego bardzo blisko jego boku. Potter spał mocno i głęboko, owinięty kołdrą po samą brodę. W mdłej księżycowej poświacie majaczyły jego półotwarte usta.
Draco uśmiechnął się na ten widok. W jaki sposób Harry mógł we śnie wyglądać tak niewinnie, po tym, co robili jeszcze kilka godzin temu? Tej nocy udowodnił bowiem, że niewinność była ostatnią cechą, którą mógłby mu przypisać. Uśmiech Dracona stał się szerszy, gdy poczuł na swych ramionach pieczenie czterech równolegle przebiegających zadrapań, wyżłobionych przez paznokcie Harry'ego.
Było mu z nim cudownie, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Dużo lepiej, niż ośmielał się oczekiwać. A pragnienie posiadania tego mężczyzny ciągle wołało o zaspokojenie.
— Co ty ze mną robisz? — wyszeptał cicho, delikatnie odgarniając dzikie kosmyki z twarzy Harry'ego. — Obawiam się, że nie będę się mógł tak łatwo od ciebie oderwać.
Wydawało mu się, że Harry niemal uśmiecha się przez sen. Zalało go zupełnie obce uczucie tkliwości. Nie potrafił się przed nim obronić.
Nowy odgłos ponownie rozdarł ciszę. Ostrożne, niespieszne szuranie, jakby ktoś ciągnął coś drewnianego po posadzce. Tym razem na pewno nie przesłyszał się ani nie śnił. Ktoś tu był. Ktoś był w środku nocy na parterze domu.
Adrenalina rozlała się nagłą eksplozją w całym ciele Dracona. Rzucając Harry'emu ostatnie spojrzenie, wyskoczył z łóżka i szybko wbił się w dżinsy i koszulkę. Sięgnął po różdżkę, na palcach opuszczając pokój.
Korytarz tonął w całkowitym mroku, ale Draco nie odważył się wyczarować światła. Powolutku, krok za krokiem, zbliżył się do schodów.
Drzwi do kuchni były uchylone. Z góry wyraźnie widział migoczące przez szparę światło. Myśl, że wróg Zakonu mógłby sobie spokojnie siedzieć w kuchni przy blasku świecy, wydała mu się naraz nieco absurdalna. Jednak toczyła się wojna, a w takich czasach ostrożności nigdy za wiele.
Rzucone na schody zaklęcie wyciszające stłumiło wszystkie skrzypnięcia pod jego stopami, gdy schodził w dół. Pokonawszy stopnie, pospiesznie przekroczył hol i zatrzymał się przed drzwiami do kuchni. Starając się oddychać możliwie cicho, ostrożnie zajrzał przez szczelinę.
Przy kuchennym stole siedziała odwrócona do niego plecami kobieta. Notowała coś na małej rolce pergaminu. Długie loki opadały jej na ramiona. W mrugającym świetle skwierczącej świecy stojącej na blacie jej włosy sprawiały wrażenie niemal… różowych.
— Tonks! — Nie udało mu się powstrzymać okrzyku zaskoczenia. Młoda kobieta podskoczyła na krześle i gwałtownie obróciła się ku niemu. Gdy go rozpoznała, w jej wytrzeszczonych z przerażenia oczach pojawiła się ulga.
— Na Merlina, Draco, wystraszyłeś mnie prawie na śmierć! — krzyknęła, zdmuchując opadający na twarz kosmyk i wstając z krzesła. — O mało nie dostałam zawału. Patrz, jak mi się ręce trzęsą. — Podsunęła mu pod nos szczupłe, naprawdę lekko drżące palce, podczas gdy kąciki jej ust już unosiły się do góry w uśmiechu. Potem stanęła na czubkach palców i objęła go krótko, ale serdecznie. — Dobrze się czujesz?
Skinął głową.
— Jak się tu dostałaś? Siecią Fiuu? — spytał, odwzajemniając uśmiech i wskazując na ślady sadzy na jej policzku.
— A skąd ty znów wszystko wiesz? — odparła z zabawnym grymasem i rąbkiem szaty usunęła czarne plamy z twarzy. — Pewnie słyszałeś też, jak wyskoczyłam?
— Jeśli to ty byłaś autorką tego łomotu, to tak — odrzekł niezbyt poważnie.
Tonks zaśmiała się krótko.
— Zasadniczo nie wychodzę, ale wypadam z kominków — wyjaśniła chichocząc, rozcierając najwyraźniej bolące biodro. — Remus jest w tym zdecydowanie lepszy niż ja.
Jak gdyby czekając na sygnał, Remus Lupin wysunął się w tym momencie z kominka, kończąc swą podróż eleganckim półobrotem i pewnym lądowaniem na obu stopach. Mrucząc pod nosem, otrzepał kurz i sadzę z podniszczonego płaszcza, a następnie popatrzył po zebranych.
— Witam wszystkich — powiedział, kiwając głową w stronę wyszczerzonej w uśmiechu Tonks i nieco formalnie ściskając dłoń Dracona. Jego bursztynowe oczy patrzyły zupełnie przytomnie mimo tak wczesnej pory. Draco poczuł się poddany ich nieprzyjemnej kontroli. — Jak się obaj czujecie? — zapytał bez chwili zwłoki.
Draco odchrząknął, spięty.
— Chyba całkiem nieźle. — W jego gardle pojawił się nagle węzeł. — Mam iść obudzić Harry'ego? Zakładam, że to coś ważnego, skoro zjawiacie się tu o tej porze.
— Nie trzeba. — Od drzwi dobiegł niski, trochę zaspany głos. Włosy Harry'ego odstawały we wszystkie możliwe strony, a jego ciało okrywał jedynie jasnoszary szlafrok Dracona. Uśmiechał się trochę krzywo. — Byliście wystarczająco głośni.
Ich spojrzenia spotkały się. Puls Dracona przyspieszył w jednej chwili. Wyraźnie czuł rodzące się na nowo iskrzenie między nimi i wiedział, że Harry odczuwa podobnie. Po tej nocy powinni porozmawiać o tylu sprawach. Niestety, obecna sytuacja nie sprzyjała temu w najmniejszym stopniu.
Potter przekroczył próg kuchni i stanął obok Dracona. Na twarzach Tonks i Remusa odbiło się zaskoczenie. Dwie pary oczu wwiercały się w nich, z ciekawością i troską spoglądając to na jednego, to na drugiego. Draco poczuł się jak nietypowy egzemplarz zoologiczny.
— U nas wszystko w porządku — odezwał się w końcu Harry spokojnym głosem, przerywając niemiłą ciszę. Najwidoczniej nie mógł już wytrzymać badawczego wzroku przybyszów. — Za to u was raczej nie, inaczej by was tu nie było.
— Zależy, jak do tego podejść — mruknął Lupin. Draco poczuł nagle wewnętrzne rozdarcie między pragnieniem objęcia Harry'ego na dzień dobry a lękiem, by go tym nie speszyć. — W zasadzie jesteśmy tu po to, by zabrać was do domu.
Po tej bombie nastąpiła dłuższa cisza. Draco nie był w stanie powiedzieć, co czuje. Pochłonął go chaos myśli. Do domu. Tęsknił za tym całymi tygodniami, pragnąc nareszcie wyrwać się z tego więzienia. Ale nagle te słowa kompletnie straciły znaczenie.
Draco patrzył, jak Harry chwiejnym krokiem podchodzi do jednego z krzeseł i siada na nim bez słowa. Jego twarz była jak skamieniała. Przez moment próbował złapać wzrok Dracona, ale nie trzeba było znaczących spojrzeń, żeby mógł stwierdzić, iż obaj mają ten sam zamęt w głowie. W międzyczasie zdążyli poznać się wystarczająco dobrze.
— Nie cieszycie się? — Na obliczu Tonks królowało nieskrywane zdumienie. — Wydawało mi się, że będziecie skakać z radości, gdy wreszcie opuścicie ten dom?
Harry wyłamywał sobie palce.
— To przyszło trochę… niespodziewanie — wyjaśnił wreszcie, wyraźnie spięty.
Tonks wzruszyła szczupłymi ramionami.
— Przypuszczam, że Dumbledore nie chce z was dłużej rezygnować. Mamy zabrać was do niego, do Hogwartu, jeszcze przed wschodem słońca. Remusie, sieć świstoklików jest zabezpieczona, prawda?
Remus lekko kiwnął głową.
— Bariera osłoni nas przez godzinę. Mam nadzieję, że nie ma w niej żadnych luk — powiedział, wciskając ręce do kieszeni płaszcza.
Draco przełknął ślinę. Ciągle zdawało mu się, że śni. Cała sytuacja miała w sobie coś z absurdalnego snu.
— Musimy się pospieszyć. — Tonks zatarła ręce i w typowy dla siebie, rezolutny sposób przemaszerowała obok nich. — Wasze pokoje są na piętrze? No to pomogę wam się pakować.
— Eee… — Harry zerwał się z krzesła jak oparzony.
— Możemy… zrobić to… sami — zająknął się Draco, uzupełniając. Niestety, jego obiekcje nie zostały uwzględnione. Młoda aurorka zdążyła już pokonać hol i właśnie wbiegała na schody.
Harry i Draco zawahali się na sekundę, po czym popędzili za nią wielkimi susami. Dysząc zatrzymali się w progu sypialni, obserwując Tonks, która akurat zapaliła światło i zaczęła ciekawie rozglądać się dokoła.
— Czyj to pokój? — zapytała, wyraźnie rozbawiona nieładem panującym na podłodze.
Draco zamknął na chwilę oczy. Nie powinna była tego wiedzieć. Ale było już za późno.
— Nasz — odpowiedział krótko.
Tonks odwróciła się, zerkając na niego w zaskoczeniu. Widział, jak jej myśli torują sobie drogę do właściwego wniosku.
— To znaczy… wy spaliście… razem w tym łóżku? — wyrzuciła z siebie, wyraźnie zszokowana, wskazując na podwójne posłanie.
Draco pojmował jej reakcję. Gwałciciel i jego ofiara sam na sam w jednym łóżku. Absolutnie nienormalny układ.
Harry głęboko zaczerpnął powietrza.
— Sypialnia Dracona przepadła nagle pewnego wieczoru — wytłumaczył cicho. — Gdzie miał więc spać? Na podłodze? Ten pokręcony dom uwziął się na nas. — Oczy Tonks nadal były wielkie jak spodki i wodziły po nich z ciekawością. — Bądź tak miła i nie mów o tym nikomu, dobrze? — poprosił ją usilnie. Tonks zachowywała się często trochę gapowato i niezręcznie, ale w żadnym wypadku nie była plotkarką. Pod tym względem można było na niej polegać. — Najpierw chcę kilka odpowiedzi od Dumbledore’a, zanim powiemy cokolwiek na ten temat.
Nieznacznie skinęła głową na zgodę, choć na jej czole nadal widniał jeden wielki znak zapytania.
— W porządku — obiecała, wyjmując różdżkę i zaczynając pakowanie kufrów.
Dziesięć minut później byli gotowi do startu. Tonks zmusiła ich do założenia ciepłych okryć. Remus czekał już na nich w holu. Na jego twarzy malowało się napięcie.
— Dumbledore zdeponował świstoklik na zewnątrz, niedaleko domu — poinformował ich nieco zdenerwowanym tonem.
W obliczu niepokoju Lupina ciało Dracona zareagowało zimnym dreszczem, spływającym po plecach, choć nie mógł dokładnie powiedzieć, dlaczego. Coś było nie w porządku, wyraźnie to wyczuwał.
— Dobrze — odparł, siląc się na spokój. — Tam jest wyjście do ogrodu.
Stary zegar wybił wpół do piątej.
Remus powoli potrząsnął głową i głęboko spojrzał w oczy najpierw Harry’emu, a potem Draconowi.
— Miałem na myśli naprawdę na zewnątrz. — Wyciągnął ramię, wskazując na mur za ich plecami. Draco obrócił się i zauważył swoją pomyłkę.
Mur zniknął. Zamiast niego w ścianie znajdowały się ciężkie, czarne drzwi, wyjście do mugolskiej części Londynu, nieobecne przez tyle tygodni. Usłyszał, jak stojący obok Harry ze świstem wciąga powietrze.
— Dumbledore ostrzegł nas, że możecie być nieco zszokowani rzeczywistością, gdy tylko opuścicie dom — odezwał się Remus przyciszonym tonem, patrząc na nich zafrasowanym wzrokiem. — Dajcie więc znać, jeśli poczujecie się dziwnie, dobrze? Możliwe, że to już się zaczęło.
Oczy Harry'ego rozwarły się w przerażeniu.
— O co tu chodzi? — zapytał ostro, patrząc na przemian to na Tonks, to na Remusa. — Czy to znaczy, że wszystko, co się tu wydarzyło, nie było realne? — Przy ostatnich słowach jego głos wyraźnie zadygotał.
Słysząc pytanie Harry'ego, Draco poczuł nadciągającą panikę. Ogarnęła go zimna fala strachu. Próbował zachować nad sobą kontrolę i uspokoić szalejący puls. Co, na Merlina, nawyprawiał Dumbledore z tym domem?
— Nie, to nie tak — odrzekł Lupin z największą łagodnością. — Rzeczywistość w tym domu różni się tylko trochę od rzeczywistości na zewnątrz. Dumbledore zapozna was później ze szczegółami. Zrobi to na pewno lepiej niż ja.
Harry nie odpowiedział. Pobladł, a jego oddech znacznie przyspieszył. A gdy Draco zwrócił się ku niemu, chcąc spojrzeć mu w twarz, uniknął jego wzroku.
Żołądek Dracona ścisnął się boleśnie. Co się z nimi działo? I przede wszystkim: dlaczego? Pragnął objąć Harry'ego, powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mógł. Nie w obecności Remusa i Tonks, nadal patrzących na nich z obawą.
Zdecydował się zacząć działać. Zaczerpnął tchu, rzucając ostatnie spojrzenie na hol. Potem podszedł do ciężkich drzwi, otworzył je na oścież i przekroczył próg.
Lodowate tchnienie wiatru owiało mu twarz. Mimo ciemności, przez chwilę poczuł się niemal oślepiony. Światło wiekowych latarni odbijało się od jaskrawej bieli pokrywy śnieżnej, na którą ciągle opadały nowe płatki. O tej porze ulica była opustoszała. Głęboka cisza spowijała ją jak mgła.
Draco mocno zacisnął usta. Wiedział, że w tej chwili nic go już nie zaskoczy.
— To nie początek października, prawda? — wyszeptał, czując kompletną niemoc. Postąpił krok w stronę oślepiającej bieli i momentalnie zapadł się po kolana w śniegu.
— Nie. — Głos Tonks brzmiał dziwnie słabo. — Mamy Boże Narodzenie. Dziś jest dokładnie dwudziesty czwarty grudnia.


Koniec rozdziału siedemnastego


Nie było nic do stracenia
Mimo spędzonego razem czasu
Nic ci nie zostało
A ja ciągle miałem wrażenie
Że nie odnajdę w tobie tego, czego szukam
Więc co mam zrobić?

(Wolfsheim, „And I”)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz