poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział XVII Wybór



Voldemort obudził się następnego ranka, u jego boku nadal spał Harry. Delikatnie przesunął palcem po policzku chłopaka, po czym odsunął niesforne kosmyki włosów z czoła, nachylił się i złożył pocałunek na bliźnie w kształcie błyskawicy. Chłopak zamruczał przez sen, wtulając się w ciało starszego mężczyzny.
Krwistooki objął go prawą ręką. Czuł przeogromną potrzebę bycia blisko tego chłopaka. Bał się na myśl, że mógłby go stracić. Wsłuchiwał się w spokojny oddech najukochańszej dla niego osoby, w bicie swego serca. W myślach miał pustkę, lecz wewnątrz czuł radość. Radość jakiej nigdy nie czuł.
Patrzył jak brunet powoli otwiera jeszcze zaspane oczy. Jak przeciera je ręką spoglądając na twarz swego męża. Jak podnosi się opierając się i rozgląda. Jak zwraca pytająco wzrok w stronę starszego mężczyzny. Jak otwiera swoje usta i zadaje pytanie:
- Co się stało?
- Nic takiego. - odpowiada krwistooki. - Jest jeszcze wcześnie. Możemy poleżeć trochę dłużej.
- Yhm. - przytakuje zielonooki i kładzie się z powrotem przy swym mężu.
Voldemort spokojnymi ruchami głaszcze go po głowie zarazem przeczesując jego włosy. Nic nie mówi, ani on, ani młodszy chłopak. Leżą obok siebie, razem, i żaden z nich nie chce odejść od drugiego. Nie chcą opuścić się nawzajem, nie chcą zostawić tej drugiej połowy siebie samych. Boją się, że jeśli to zrobią nigdy nie będą mogli być znów razem. Z takimi uczuciami zasnęli.
***
Ponownie obudzili się już koło południa. Słońce znajdowało się wysoko na niebie. Harry tym razem nie był śpiący i jego reakcja na to co zobaczył po pobudce nie była taka słodka jak ta o świcie.
- Co robisz?!! - krzyknął przerażony wyskakując z łóżka i stając jak najdalej.
Voldemort spokojnie podniósł głowę i oparł się na ręce, którą z kolei oparł na łóżku.
- Coś nie tak, kocurku? - zapytał.
- Jasne, że jest nie tak! Jakim cudem obudziłem się z tobą na jednym łóżku?!
- Nie wiem, nie za bardzo pamiętam co się wczoraj stało. W każdym razie wydaje mi się, że zrobiłeś to z własnej woli.
Harry uciszył się na chwilę, po tym jak przypomniał sobie co zdarzyło się dzień wcześniej. Opadł na podłogę i podwinął kolana pod brodę rumieniąc się na myśl, że sam z własnej woli położył się spać przy kruczowłosym.
- Ja... to... to było przypadkiem. - wybąkał pierwsze co przyszło mu na myśl starając się usprawiedliwić swoje dziwne zachowanie wczorajszego dnia.
- Przypadkiem? - powtórzył Voldemort jakby chciał się upewnić czy dobrze usłyszał.
- Tak.
- Rozumiem. - odparł krwistooki. Natomiast brunetowi zdawało się, że wyczuł w jego głosie smutek.
Chłopak podniósł głowę i spojrzał na swego męża, który zauważając wzrok żony odwrócił głowę patrząc teraz za okno.
- Jeśli pozwolisz to już wyjdę. - powiedział, po czym udał się do wyjścia.
Zielonooki przytaknął głową, gdy kruczowłosy spojrzał na niego pytająco tuż przed wyjściem. Drzwi zamknęły się za odchodzącym mężczyzną, a Harry poczuł ukłucie smutku w swym sercu.
***
Czarny Pan cicho zamknął za sobą drzwi i udał się gdzieś. Gdziekolwiek, byle z dala od tej jednej osoby. Teraz, gdy sądził, że wszystko wreszcie mogło być dobrze, że co złe już się skończyło okazało się jednak inaczej. Gdyż zielonooki chłopak tak naprawdę go nie kochał. Nie czuł tego samego uczucia, co on.
Szedł z pochyloną głową. Zatrzymał się i oparł o ścianę. Dotknął swego policzka, był mokry. Płakał. Był to pierwszy raz w jego życiu. Ból, który czuł w swym sercu był taki delikatny i właśnie to sprawiało, że z jego oczu płynęły łzy smutku po stracie czegoś czego nie miał...
***
Następne pare dni minęło bez zmian. Lord Voldemort nie odwiedzał komnaty swej żony, natomiast ona znów zamknięta w Baśniowej Komnacie dostawała tylko posiłki przynoszone przez Truflka.
Krwistooki siedział na kamieniu w ogrodzie. Była to najgorsza pora roku na to, ale jemu to nie przeszkadzało. Przedwiośnie znane było z zimnej temperatury, dużej ilości błota ze śniegiem i rozmiękłej ziemi a także z pustki jaka następowała zaraz po stopnieniu śniegu. Kruczowłosy nie mając na sobie żadnych cieplejszych ubrań niż zwykła szata mógł z łatwością się zaziębić, gdyby nie był czarodziejem. Jednak to wcale nie poprawiało mu humoru.
Spojrzał w niebo, po którym spokojnie płynęły szarobiałe chmury. Chciałby być jedną z tych chmur. Bez żadnych trosk podróżować po niebie, zwiedzać różne miejsca i nie martwić się o istoty żyjące poniżej. Będąc pewnym, że cokolwiek złego będzie działo się na ziemi na pewno nie będzie ich to dotyczyło.
Zamknął oczy i wsłuchał się w szum liści poruszanych wiatrem. Odgłosy jakie go otoczyły brzmiały jak rozmowa natury, jak język, który mogą zrozumieć tylko nieliczni. Zrobił głęboki oddech wdychając zapachy nowo odradzającego się świata. Musiał przyznać sam sobie, że pory roku naprawdę były niezwykłe. Od wiosny, która była narodzinami poprzez lato - dorosłość i jesień - starość aż do zimy, która była śmiercią.
Wstał. Spojrzał na willę. Jej prawa strona była doszczętnie zniszczona po jego wybuchu furii. Lecz lewa, ta gdzie uwięził Harrego, była w bardzo dobrym stanie. Westchnął. Będzie musiał naprawić prawą część zanim zwróci czyjąś ciekawość.
Ale wpierw było coś ważniejszego. Postanowił, że ten jeden jedyny raz przestanie być ślizgonem i szczerze porozmawia z osobą, którą tak bardzo kocha. Zaczął pewnie iść w kierunku willi. Przed wejściem zatrzymał się po to by wziąźć głęboki wdech i równie pewnie ruszyć dalej.
Stał przed drzwiami do komnaty swej żony. Ostrożnie nacisnął klamkę. Osoba patrząca z boku mogłaby mieć wrażenie, że za drzwiami stoi morderca lub jakaś śmiercionośna pułapka, gdyby nie to, że po chwili Voldemort zaczął się zachowywać jak złodziej-amator na swoim pierwszym występie.
***
Harry leżał na łóżku rozmyślając nad ostatnimi zdarzeniami, gdy usłyszał jak ktoś otwiera drzwi. Podniósł się i spojrzał w owym kierunku. W drzwiach stał Lord Voldemort we własnej osobie.
- Witam. - zaczął jak zwykle i zdecydował się jednak zachowywać jak ślizgon, ale tylko na początku.
- Co znowu? - było odpowiedzią.
- Zastanawiałem się nad ostatnią sytuacją i pomyślałem, że wyjście z sytuacji w jakiej obaj się znaleźliśmy jest bardzo proste. - taką zdanie z pewnością nie można było nazwać nieślizgońskie.
- Mianowicie?
- Mam dla ciebie wybór. - jak ślizgońsko z jego strony.
- Jaki?
- Zostaniesz tu i będziesz się zachowywał jak moja żona, czyli posłuszeństwo wobec mnie. - powiedział 100-u procentowo-ślizgońsko krwistooki.
- A jeśli nie?
"Typowy gryfon" pomyślał kruczowłosy zapominając, że jeszcze przed chwilą miał zamiar tak się zachowywać. Na głos odpowiedział:
- Zginiesz. - odparł, wcale nie mając zamiaru tego wykonywać, więc postanowił namówił zielonookiego na słowo "tak": - Lepiej będzie dla ciebie, jeśli wybierzesz pierwszą opcję. - starał się jak mógł przekonać bruneta dobrze wiedząc, że gryfoni dobrych rad nie słuchają. Ale próbować trzeba.
- Pozwól, że się zastanowię.
- Zgoda. - krwistooki kiwnął głową, po czym odwrócił się i wyszedł z komnaty.
Za drzwiami odetchnął z ulgą, jeśli chłopak miał zamiar zastanawiać się to oznaczało, że jest jakaś szansa. Spojrzał przed siebie. Może ten brunet nie był taki gryfoński jak przypuszczał, większość tych imbecylów od razu krzyknęłaby coś w stylu: "Nie! Nigdy nie będę słuchał zła!". Ale właśnie ta reakcja Harrego mogła sprawić, że wszystko obróci się na dobre. Oczywiście jeśli wybierze opcje nr. 1.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz