Nie zapomnimy.
Zakończymy jedynie cierpienie.
Oślepił ją jaskrawy blask słońca, gdy, otworzywszy drzwi
ekspresu, zwinnie wyskoczyła na peron. Wiatr szarpnął peleryną jej aurorskiego
munduru. Ginny na sekundę przymknęła oczy, głęboko wdychając rozgrzane latem
powietrze, uskakując po chwili w bok przed grupą głośno paplających uczniów,
którzy w mniej lub więcej cywilizowany sposób wysypywali się z pociągu, by po
długim roku nauki rzucić się w objęcia wyczekujących na nich członków rodziny.
Dwie pozostałe osoby z zespołu, Terry Boot i Harry Potter,
stali oddaleni od niej długością wagonu. Terry posłał jej szelmowski uśmiech,
podczas gdy Harry przeczesywał falujący tłum pełnym skupienia spojrzeniem.
Voldemort został wprawdzie pokonany, tak że nie zagrażało im żadne bezpośrednie
niebezpieczeństwo z jego strony — niemniej jednak jako takie istniało nadal. Z
tego właśnie powodu Dumbledore poprosił młodych aurorów o asystę w podróży
ekspresem do Londynu. Zadanie było raczej przyjemne i przypomniało im o
cudownych, dawno minionych czasach.
Terry z mozołem przedarł się przez stłoczone grupki
młodych czarodziejów i czarownic, docierając w końcu do Ginny.
— Prawie tak jak kiedyś, co? — zapytał z błyskiem w oku i
radosnym grymasem na twarzy.
Ginny przytaknęła, rewanżując się nieco nostalgicznym
uśmiechem.
— Właśnie pomyślałam to samo. — W mundurze z długim
rękawem było jej gorąco. Odrzuciła głowę w tył i zdmuchnęła opadające na nos
długie, rude pasmo włosów.
— Czy to nie nasz mały szpieg? Jak jej było na imię? —
Terry, marszcząc czoło, dyskretnie wskazał na czarnowłosą dziewczynę, która
właśnie wysiadła z pociągu, z lekką niepewnością zatrzymując się na peronie,
jakby nie liczyła na to, że ktoś wyszedł jej na powitanie.
— Pandora — odpowiedziała Ginny spokojnie. Obserwowała,
jak Harry uniósł ramię, by pomachać dziewczynie. Pandora uśmiechnęła się i
odwzajemniła gest. — Harry odprowadzi ją do domu jej ciotki, gdzie ma spędzić
wakacje.
Boot zerknął na Ginny z ukosa.
— Czy Harry czasem nie obciął jej wtedy włosów? — zapytał
ze zdziwieniem, patrząc na krucze loki Pandory, znowu sięgające jej do pasa.
Ginny zachichotała, rozbawiona.
— Możliwe, że Harry przemienił się w geja dość nagle —
wyjaśniła ze swobodą — ale czasami nadał pozwala kobietom owinąć się wokół
palca. Włosy odrosły jej tak szybko dzięki jego zaklęciu.
Śledziła ich wzrokiem, jak przemierzali razem peron w
kierunku wyjścia: drobna dziewczyna o długich lokach i wysoki, barczysty,
rozczochrany mężczyzna, oboje tak samo czarnowłosi. Lekki ból nadal kłuł ją w
sercu, jednak zdołał przycichnąć z biegiem upływających miesięcy. Wiedziała, że
ostatecznie będzie potrafiła pogodzić się z sytuacją.
— No to widzimy się w sobotę na Grimmauld Place, tak? —
Terry niezbyt łagodnie przerwał jej rozważania. Prawie zapomniała, że ciągle
stał u jej boku. Obróciła się ku niemu, patrząc mu w żywe, brązowe oczy.
— Jasne, że się tam zobaczymy.
— Czy dobrze zrozumiałem? Ten dom naprawdę należy teraz
tylko do Harry’ego?
— Tak. — Ginny zdążyła ostatni raz zerknąć na plecy
Pottera, znikającego w murze oddzielającym perony 9 i 10. — Rodzina Blacków
zrezygnowała ze swych roszczeń i tym samym Harry został jedynym spadkobiercą.
Podobno pani Malfoy osobiście postarała się o takie właśnie rozwiązanie tego
ciągnącego się latami sporu prawnego.
— Wcale mnie to nie dziwi — odparł Terry z zadowoloną
miną. — W takim razie, do soboty. Aha, patrz, ktoś tam chyba na ciebie czeka. —
Puścił do niej oko, po czym odwrócił się i wtopił w tłum.
Ginny podniosła wysoko głowę, przeszukując oczami peron.
Pod jedną z kolumn zobaczyła Blaise’a, opartego o masywny kamień, z rękami
wbitymi głęboko w kieszenie dżinsów i miną pozbawioną wyrazu, a wręcz dość
znudzoną. Nie dała się jednak zmylić. W międzyczasie zdołała zaznajomić się już
z jego pozami.
Gdy ich spojrzenia się spotkały, w niebieskich, zwykle
chłodnych oczach mężczyzny przez chwilę zabłysła radość, a kąciki ust uniosły
się w uśmiechu.
Ginny poczuła, jak jej serce przyspiesza. Odpowiedziała
uśmiechem, a wszelkie myśli o Harrym w jednej chwili uleciały jej z głowy.
***
Powiew wiatru łagodnie zaszeleścił gęstym listowiem
starego buka. Drobne fale lizały piaszczysty brzeg jeziora o powierzchni
usłanej refleksami słońca. Zdawało się, jakby czas stanął tu w miejscu.
Harry zrobił kilka głębokich oddechów, rozkoszując się
ostatnimi minutami spokoju przed nieuniknioną nawałnicą, która już niebawem
wyprze panującą wokół ciszę.
Czy naprawdę minęły dopiero cztery tygodnie, od kiedy
dowiedział się, że został właścicielem domu przy Grimmauld Place 12? Odkąd
zdecydował się zrezygnować ze swego niewielkiego mieszkanka i zamieszkać tu
wraz z Draconem? Fakt ten nadal wydawał mu się być jakimś kompletnie
zwariowanym snem, choć spędził już w tym miejscu z Malfoyem tak dużo czasu.
Myśl o byciu z nim sam na sam jak zwykle wywołała lekkie,
przyjemne łaskotanie w żołądku. Harry uśmiechnął się pod nosem, odwracając się
niespiesznie w kierunku dobrze znanej, wielokrotnie przemierzanej, prowadzącej
do domu ścieżki.
Na tarasie zastał Dracona, Ginny i Blaise’a, zajętych
ostatnimi przygotowaniami do wielkiego przyjęcia z okazji wprowadzenia się
przez nich do domu. Choć od kilku dni niezmordowanie zmagali się z tym
zadaniem, na ich twarzach nie było widać najmniejszych oznak znużenia.
Całe stosy ciast i tortów piętrzyły się na olbrzymim
bufecie. Ginny dekorowała szklanymi perełkami podłużne, ogrodowe ławy. Blaise i
Draco, machając różdżkami, posyłali w głąb ogrodu coraz to nowe krzesła, tak,
by dla wszystkich gości wystarczyło miejsc do siedzenia.
— Ani jednej chmurki — zauważyła Ginny wesoło, zerkając na
lazurowe niebo. Jej policzki pokrywały rumieńce. — Wybraliście sobie idealny
dzień na imprezę.
Harry odszukał wzrokiem oczy Dracona, czując przenikającą
go na wskroś falę ciepła, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Malfoy obdarzył
go odrobinę stremowanym uśmiechem.
Wszystko w tym otoczeniu było tak znajome i zarazem
całkowicie obce. Kiedyś przesycał je czar Dumbledore’a, sprawiając, że wokół
nich działy się dziwne rzeczy, a oni sami zbliżyli się do siebie bardziej, niż
Harry mógł to sobie kiedykolwiek wyobrazić. Teraz po tej magii nie zostało ani
śladu, jej miejsce zajęła zupełnie inna rzeczywistość. Draco i on nie byli już
więźniami i mogli opuścić dom, kiedy tylko tego zapragnęli.
Głośny, dobiegający z kuchni łoskot przerwał jego
rozmyślania, zapowiadając przybycie pierwszych gości. Harry poprawił kołnierzyk
białej koszuli i sięgnął po dłoń Dracona, pociągając go za sobą do wnętrza domu
na powitanie nowo przybyłych.
Kuchnia była niewątpliwie słusznych rozmiarów, ale już po
dziesięciu minutach zdawała się pękać w szwach. Coraz to nowi goście, z
wypisanym na twarzach oczekiwaniem, wyślizgiwali się z kominka, otrzepując
szaty z popiołu. Wszędzie unosiła się woń nadpalonego materiału.
Weasleyowie, jak zwykle, przybyli pierwsi, wśród nich nie
zabrakło również Billa, Fleur, Charliego i Amandy. W ślad za nimi pojawili się
Remus i Tonks, Hestia, Szalonooki, Terry i Hagrid. Nawet Dumbledore, Snape,
profesor McGonagall i pani Malfoy zdecydowali się skorzystać z zaproszenia.
Wkrótce całe pomieszczenie wypełnił głośny śmiech i gwar rozmów.
Harry usiłował nie stracić głowy w całym tym zamieszaniu.
Witał gości, brał ich serdecznie w ramiona, zamaszyście usadził piszczącą z
zachwytu Claire na swych barkach i rozdawał niezliczone uściski dłoni. Z
mieszaniną rozbawienia i wzruszenia patrzył, jak Molly, po krótkiej chwili
wahania, obejmuje kompletnie zaskoczonego Dracona, całując go w oba policzki.
Odetchnął z ulgą, widząc, jak Ginny i Blaise zaczęli
wyprowadzać gości na zewnątrz. Skrajem świadomości zarejestrował szerokie
uśmiechy Freda i George’a, rozwieszających nad kominkiem magiczny transparent z
napisem „Nasze słodkie gniazdko”. Dumbledore rzucił mu rozbawione spojrzenie,
poklepując go zachęcająco po plecach.
Harry uznał, że najwyższy czas dołączyć do reszty. Z
wesoło paplającą Claire na ręku i z uśmiechniętą Narcyzą u boku, wyszedł z
kuchni na zalany słońcem taras. Goście zajmowali miejsca przy długich stołach,
głośno szurając krzesłami.
Ginny miała rację. Pogoda była idealna, tak, jakby dom
postanowił wyświadczyć im tę ostatnią przysługę, popychając ich we właściwym
kierunku i ułatwiając im zaprezentowanie się rodzinie, przyjaciołom i znajomym
jako oficjalna para — choć jeszcze kilka miesięcy temu nikt o zdrowych zmysłach
nie uznałby tego za możliwe.
Czuł spojrzenie śledzących go wielu par oczu, gdy zbliżył
się do Dracona i delikatnie ujął go za ramię. Dla większości zgromadzonych
widok ten nadal był czymś niezwykłym, ale Harry nie zamierzał się już dłużej
ukrywać. Nękające go przez tyle czasu wątpliwości dawno się rozwiały.
— Sprawdzę, czy mamy wystarczający zapas kremowego —
wymruczał Draconowi do ucha. — Poradzisz sobie chyba beze mnie, prawda? — dodał
z uśmiechem, co zostało skwitowane zmarszczeniem czoła i kuksańcem w bok. Draco
wydawał się być mniej spięty niż pół godziny wcześniej. Rzucając Harry’emu
ostatnie, zastanawiające spojrzenie, odwrócił się do Dumbledore’a i Snape’a,
pozwalając im wciągnąć się w rozmowę.
Wesoły szum głosów towarzyszył mu w drodze wokół domu do
małej przybudówki, w której urządzili magazyn skrzynek z napojami. Właśnie
dotknął klamki, gdy jego uwagę przykuł ruch w cieniu składziku, każąc mu
zatrzymać się w pół gestu. Pospiesznie uniósł głowę. I natychmiast zastygł
niczym spetryfikowany.
Z cienia wyszła młoda kobieta, zanurzając się w blasku
słońca. Miała na sobie kolorową, letnią sukienkę, a rozpuszczone, bujne,
brązowe włosy pokrywały jej ramiona. Na ustach błąkał się jej niepewny uśmiech.
Harry wytrzeszczył oczy, zdolny do wypowiedzenia tylko jednego słowa:
— Hermiona…
***
Trzymanie Hermiony w objęciach okazało się tym samym
doznaniem, co powrót na Grimmauld Place: obcym i jednocześnie nieskończenie
znajomym. Harry zamknął oczy, wdychając głęboko subtelny zapach jej perfum.
Oderwała się od niego dopiero wtedy, gdy poczuł wilgoć na ramieniu, w miejscu,
gdzie przytuliła do niego swą twarz.
— Dlaczego... — zaczął, potrząsając głową i natychmiast
urwał. Wciśnięcie wszystkich krążących mu po głowie spraw, o które chciał
zapytać, w jedno sensowne zdanie, wydawało się czymś niemożliwym.
Brązowe oczy Hermiony lśniły od łez.
— Tak mi przykro, że opuściliśmy was na tak długo —
powiedziała stłumionym szeptem. — Ale znasz Rona i wiesz, jak strasznie potrafi
być uparty.
— Gdzie on jest? — szepnął Harry, jakby bojąc się, że
mówienie pełnym głosem przemieni Hermionę w grożącą zniknięciem fatamorganę. —
Dlaczego nie przyszliście od razu na górę, ze wszystkimi?
Hermiona wydała z siebie dźwięk, będący melanżem śmiechu i
szlochu.
— Ron uznał, że lepiej będzie najpierw porozmawiać z tobą,
zamiast wpadać prosto w sam środek przyjęcia. — Sięgnęła po jego dłoń lodowato
zimnymi mimo panującego ciepła palcami. — Chodź ze mną — zachęciła łagodnie,
kierując go w stronę jeziora.
Pozwolił się poprowadzić, niemy, bezwolny, niezdolny do
uporządkowania jakichkolwiek myśli lub emocji. Słowa Hermiony odbijały się
echem w jego głowie, wiedział, że Ron był uparciuchem, zawsze nim był, odkąd
się tylko poznali.
Błękitna tafla wody zamigotała za gęstwiną drzew. Kilka
chwil później dotarli na brzeg.
Ron siedział na wózku inwalidzkim, stojącym na starym
pomoście, zapatrzony w fale jeziora. Na ten widok Harry’ego przeszyło niedające
się powstrzymać, bolesne ukłucie.
Trzy lata minęły od chwili wypadku. Trzy lata od momentu,
gdy widzieli się po raz ostatni. Poczucie winy nadal tkwiło gdzieś w jego
wnętrzu: Ron rzucił się przed niego, chcąc go ochronić, przecinając tym samym
linię zaklęcia, które zostało wymierzone w Harry’ego. Zadrżał, przypominając
sobie wydarzenia strasznych dni, które nastąpiły po tym incydencie.
Jego najlepszy przyjaciel schudł. Rude włosy sięgały mu do
ramion. Uniósł wzrok dopiero wtedy, gdy Harry i Hermiona razem weszli na pomost.
Twardy wyraz jego oczu złagodziło ciepło, gdy ich spojrzenia się spotkały.
— Cześć, Harry. — Głos Rona pozostał ten sam, mimo tego
Harry miał wrażenie, że stoi naprzeciwko zupełnie obcego człowieka. Niebieskie
oczy, badawczo prześlizgujące się po jego postaci, zdradzały mu wyraźnie, że
Ron musiał odczuwać podobnie.
— Cześć — wyrzucił z siebie z wysiłkiem. Cała ta sytuacja
wyglądała tak nierealnie. Czuł, jak coś mocno dławi go w gardle. Ignorując
wyciągniętą ku niemu niezdarnie dłoń Rona, pochylił się nad nim, biorąc go w
szybki, mocny uścisk.
Mina Rona odzwierciedlała zdumienie, gdy Harry cofnął się
o krok, powoli przysiadając na deskach pomostu. Hermiona poszła za jego
przykładem.
— Tak mi przykro, że cię to spotkało. — Słowa Rona były
przytłumione, jakby wypowiadał je z najwyższym trudem. Harry potrzebował paru
chwil, zanim zrozumiał, do czego nawiązywał przyjaciel. Już od kilku dni nie
wracał świadomie myślami do nocy w kapliczce. Przygotowania do przyjęcia
sprawiły, że po prostu nie miał na to czasu.
— Nic mi nie jest — usłyszał samego siebie. — Radzę sobie
z tym. Jakoś.
— Najwyraźniej — wymamrotał Ron ledwo słyszalnie. — Skoro
jesteś w stanie… — Wykrzywił się z niechęcią, nie kończąc zdania. Nie musiał.
Aluzja do związku Harry’ego z Draconem była aż nadto czytelna.
Harry wyczuwał ziejącą między nimi przepaść — nie była nie
do pokonania, lecz sam fakt, że istniała, napawał go smutkiem.
— Co dokładnie ci przeszkadza? — zapytał, akcentując każdą
sylabę, usilnie starając się o swobodny ton. Ronowi z pewnością nie było łatwo
zaakceptować zaistniały stan rzeczy. Harry miał wrażenie, że nie zna go już tak
dobrze jak kiedyś. — To, że zacząłem sypiać z facetem, czy też to, że jest nim
akurat Draco?
Zobaczył rumieniec, w ułamku sekundy zalewający policzki
Rona, sam jednak pozostał absolutnie niewzruszony. Żadnego żaru, wstydliwie
palącego w twarz. W międzyczasie nauczył się mówić o pewnych sprawach, nie
czerwieniąc się przy tym jak piwonia. Była to jedna z tych zmian, które odbyły
się nie bez udziału Dracona.
Ron otworzył i zamknął usta, nie wydając z siebie ani
jednego dźwięku. Harry nie zamierzał pomóc mu w przełamaniu milczenia. Wreszcie
Hermiona złagodziła sytuację swą godną podziwu dyplomacją.
— To Draco poprosił nas, żebyśmy tu przybyli, Harry. — Jej
oczy pałały dziwnym blaskiem. — Właśnie jego list sprawił, że jesteśmy tu dziś
przy tobie.
Minęło kilka sekund, zanim przyjął do świadomości
znaczenie jej słów.
— Draco? — wyjąkał głupawo, wędrując spojrzeniem od Rona
do Hermiony. — Ale dlaczego?...
Hermiona wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, podczas
gdy Ron, wyraźnie zażenowany, wlepiał wzrok we własne kolana.
— Dał nam do zrozumienia, że jesteśmy tu potrzebni —
powiedziała cicho. — I że nie można dalej sprawiać bólu ludziom, którzy nas
kochają. — Rzuciła Ronowi krytyczne spojrzenie z ukosa, a Harry wyczuł, że ten
temat musiał być powodem wielu ich sprzeczek.
Ron głośno wypuścił powietrze przez nos. Harry zauważył,
że kolejne słowa nie przyszły mu z łatwością.
— Nie mogłem dopuścić, żeby któreś z was naraziło się na
niebezpieczeństwo, by mnie chronić — powiedział drżącym głosem. — Taka kaleka
jak ja byłaby wam tylko kulą u nogi. Nie moglibyście bronić się porządnie,
gdybyście byli zmuszeni ciągle brać mnie pod swe skrzydła. Dlatego wolałem
odejść i jak najbardziej ograniczyć nasze kontakty. Miałem nadzieję, że kiedyś
przestaniecie aż tak za nami tęsknić — zakończył, z trudem przełykając ślinę.
Harry z największym wysiłkiem powstrzymał histeryczny
śmiech. Trudno o bardziej typowego Rona: myślenie w tak uparty sposób pasowało
do niego jak ulał. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jego
przyjaciel musiał przez cały czas cierpieć z powodu rozłąki. Rodzina zawsze
była dla niego czymś, co w życiu liczyło się najbardziej.
— W ciągu ostatnich trzech lat nie było dnia, w którym bym
za wami nie tęsknił — wyjaśnił zwięźle. — Życie byłoby z pewnością łatwiejsze,
gdybyście zostali tu, na miejscu. Przede wszystkim łatwiejsze dla mnie.
Widział, jak Ron zaczyna szybko mrugać, odwrócił więc
taktownie wzrok. Hermiona wstała bezszelestnie, podeszła do Rona i ujęła go za
rękę, którą ten ścisnął, nie podnosząc oczu. A Harry nareszcie zrozumiał, że
jedynie wsparcie Hermiony powstrzymało go od pogrążenia się w rozpaczy z
tęsknoty za rodziną.
— Pokażemy to Harry’emu teraz? — zapytała Hermiona,
zwracając się do Rona. — Czy jest jeszcze za wcześnie?
Zaintrygowany Harry uniósł wzrok. Ron wydawał się zmagać z
sobą samym, w końcu powoli skinął głową.
— Ale na początek tylko jemu — zastrzegł. — Mogę na chwilę
skorzystać z twojego ramienia, Harry?
Nieco zdezorientowany Harry pozwolił Hermionie podciągnąć
się do góry, nie wiedząc naprawdę, co jego przyjaciele mogą mieć na myśli. Co
zamierzali mu pokazać? Czy to możliwe, że?…
Nie odważył się dokończyć tej myśli, czując szalone walenie
serca na widok Rona, mocno obejmującego Hermionę lewym ramieniem, prawe zaś
kładąc mu na barku.
Potrzebował krótkiej chwili, by zareagować właściwie, po
czym schwycił ramię przyjaciela, przytrzymując je mocno. Wspólnymi siłami
podnieśli go z wózka na nogi.
Dopiero kilka sekund później Harry zorientował się, że
przez cały ten czas wstrzymywał oddech. Sapnął, wypuszczając powietrze z płuc.
Ron wprawdzie mocno schudł, ale jego ciężar nadał był dość solidny. Chwilę
potem Harry’emu zrobiło się niespodziewanie lżej.
Twarz Rona wykrzywiał wysiłek i ból, kiedy mozolnie
wysunął jedną stopę naprzód. Jego kroki były chwiejne, sztywne i męcząco
powolne, co wcale nie umniejszało faktu, iż rzeczywiście szedł o własnych
siłach.
Miejsce, w którym stali, dzieliło od końca pomostu
zaledwie kilka metrów, ale minuty, których potrzebowali, aby tam dojść, zdawały
się trwać całą wieczność. Żadne z nich nie wyrzekło ani słowa, zanim nie
dobrnęli do celu. Ron zatrzymał się na chwilkę, z twarzą oblaną potem i oczami
świecącymi dzikim triumfem. A potem roztrzęsione nogi ustąpiły pod jego
ciężarem, opadł więc na deski, wspierany przez Harry’ego i Hermionę.
— Jak to możliwe? — zapytał Harry, bezgranicznie zdumiony
i radośnie podniecony, czując ogarniający go żar euforii. — Jak to się stało,
że możesz nagle poruszać nogami?
Ron zaśmiał się cicho, zamykając oczy i opierając się o
ramię Hermiony.
— Mugolscy lekarze utrzymują, że to cud i wychwalają pod
niebiosa najnowszą technikę — wytłumaczył, dysząc. — Sam jednak raczej
przypuszczam, że to moc zaklęcia, które mnie trafiło, zaczna powoli słabnąć.
Harry gapił się na Rona, a myśli w jego głowie pędziły w
szalonym korowodzie. Od nocy, w której z pomocą Dracona zburzył iluzoryczny
świat Voldemorta, minęły niecałe trzy miesiące. Niemal wszyscy śmierciożercy z
najbliższych mu kręgów zginęli.
— Wiesz, kto rzucił tę klątwę? — zapytał, marszcząc czoło.
Ron wykrzywił usta i wzruszył ramionami.
— Nie, nie mam pojęcia — wymamrotał. — Pamiętam ten dzień
jak przez mgłę.
Harry powoli kiwnął głową. Właściwie było obojętne, czy
Rona sparaliżowało zaklęcie Dołohowa, Rookwooda, Notta, Macnaira czy też samego
Voldemorta. Każdy z nich w ten czy inny sposób odszedł, a wraz z nim czarna
magia, którą się posłużyli.
Przyglądał się, jak Hermiona energicznym machnięciem
różdżki z dziecinną łatwością z powrotem przenosi słabo protestującego Rona do
wózka.
Harry objął kolana ramionami, wpatrując się wodę, z
monotonnym, cichym pluskiem uderzającą o belki pomostu. Od strony tarasu
dobiegły do nich dźwięki muzyki. Zdawało mu się, że tutaj, nad brzegiem
jeziora, znajduje się w zupełnie innym świecie.
Było jeszcze o wiele za wcześnie, by porozmawiać o
wszystkim, co zaszło od chwili wyjazdu Rona i Hermiony. Każde z nich wiedziało,
że jedno popołudnie to za mało, by zniwelować trzy dzielące ich lata i gładko
przejść do teraźniejszości. Harry nie przykładał jednak do tego zbyt wielkiej
wagi. Nie spieszyło mu się.
Na jeden krótki, bezcenny moment po prostu absolutnie
wystarczyło mu być w ich towarzystwie, z plecami opartymi o nogi Rona, z
Hermioną siedzącą tak blisko, że bokiem wyczuwał jej ramię i udo, nie musząc
zajmować myśli niczym prócz wdzięcznością za powrót przyjaciół.
Magiczną chwilę przerwało ciche, pobrzmiewające niechęcią
westchnienie Hermiony.
— Powinniśmy pójść teraz do gości i zobaczyć się z twoją
rodziną, Ron — stwierdziła rozsądnie. — Będzie lepiej, jeśli przestaniemy
odkładać to na później.
Przez chwilę Ron sprawiał wrażenie, jakby zamierzał
zaprotestować, w końcu jednak kiwnął głową, poddając się jej namowie.
— Pójdziesz z nami? — zwrócił się do Harry’ego z nadzieją
w głosie.
Harry z łatwością wyobraził sobie, jak Molly i Artur
zareagują na wytęskniony powrót syna. Dlatego też zdecydowanie potrząsnął
głową.
— Dzięki, jedna wzruszająca scena powitalna to dla mnie aż
nadto jak na jeden dzień — wymówił się z subtelną drwiną. — Poza tym muszę
natychmiast, ale to natychmiast poważnie porozmawiać z pewną osobą.
***
Harry usłyszał, jak muzyka i wszelkie inne odgłosy
dobiegające z tarasu urywają się jak ucięte nożem, sygnalizując mu, że Hermiona
i Ron dotarli do reszty gości. Uśmiechając się w duchu, nie przerywał swej
wędrówki. Coś podszeptywało mu, że Dracona nie ma w tej chwili wśród
zgromadzonych tam osób. Nie pomylił się.
Odnalazł Malfoya na łączce za przybudówką, między starymi
drzewami owocowymi. Widok, który się przed nim pojawił, był tak niecodzienny,
że na kilka chwil zatrzymał się jak wryty i patrzył szeroko otwartymi oczami,
niezdolny do opanowania cisnącego się na usta uśmiechu.
Draco stał za huśtawką, kupioną niedawno z myślą o Claire,
która nie omieszkała z niej skwapliwie skorzystać.
— Wyżej! — krzyczała rozbrykana, rudowłosa, wystrojona w
białą sukienkę dziewczynka, piszcząc z zachwytem, gdy Draco spełnił jej
życzenie, mocniej popychając huśtawkę.
Był to obraz pełen idealnej harmonii, a zarazem boleśnie
przypominający Harry’emu o tym, że nigdy nie będą mieli z Draconem własnych
dzieci.
— Wygląda na to, że byłbyś całkiem dobrym ojcem — wymknęło
mu się mimowolnie, zanim zdążył w ogóle przemyśleć własne słowa.
Zaskoczony Draco drgnął i błyskawicznie obrócił się ku
niemu. Gdy tylko rozpoznał Harry’ego, jego mina złagodniała.
— Możliwe — odparł miękko po krótkiej chwili wahania.
Harry’emu wydawało się, że Draco dokładnie wiedział, co właśnie chodziło mu po
głowie, że posiadał zdolność przejrzenia go na wylot. Bo cóż innego mogło
zmusić go do tego, by napisać do Rona i Hermiony, namawiając ich na powrót,
gdyby nie wiedział, ile znaczą dla Harry’ego jego najbliżsi przyjaciele?
Lekki wietrzyk rozwiał starannie ułożone włosy Dracona,
ostatecznie burząc mu fryzurę i zdmuchując kilka kosmyków na twarz. Czy chwila,
w której Harry przestanie czuć magiczną siłę przyciągania Dracona kiedykolwiek
nadejdzie? Nie był w stanie zaprzeczyć temu z całą pewnością.
Zagadkowe, elektryzujące napięcie między nimi nie straciło
na sile, wręcz przeciwnie, zdawało się narastać z każdym krokiem, który Draco
robił w jego kierunku. Harry poczuł łaskotanie w żołądku i czubkach palców, gdy
Malfoy zatrzymał się w końcu z twarzą oddaloną o zaledwie kilka centymetrów od
jego własnej.
Draco ani przez chwilę nie spuścił z niego wzroku.
Leciutki, pełen oczekiwania, niedający się przegonić uśmiech nadal tańczył na
wargach Harry’ego.
— Chcesz pocałować wujka? — odezwał się piskliwy,
zaciekawiony dziecięcy głosik, brutalnie sprowadzając Harry’ego do
rzeczywistości. Stojąca obok Claire skubała go przybrudzonymi paluszkami za
rękaw, a jej błękitne, szeroko rozwarte oczy spoglądały to na niego, to na
Dracona.
Harry uświadomił sobie, że na chwilę zupełnie zapomniał o
jej istnieniu. Przeniósł wzrok na lekko kołysząca się, opuszczoną huśtawkę.
Nie przyszło mu łatwo zapanować nad uśmiechem i zwrócić
się do Claire z poważną miną.
— Tak, chyba chcę — odpowiedział, ciesząc się w duchu, że
ani Fleur, ani Billa nie było w pobliżu.
Na czole małej pojawiło się kilka rozkosznych zmarszczek,
świadczących o ostrym wysiłku umysłowym.
— To nie ożenisz się z ciocią Ginny? — zapytała wreszcie z
wahaniem.
Harry odetchnął powoli, przykucając tak, by znaleźć się na
jednym poziomie z Claire.
— Nie — odparł cicho. — I gdybym miał kiedykolwiek brać z
kimś ślub, to tylko z Draconem. — Coś powstrzymało go przed spojrzeniem
Malfoyowi w twarz, gdy wypowiadał te słowa. Wolał wpatrywać się w słodki
dołeczek w podbródku dziewczynki.
Claire podparła dłonie o biodra, spoglądając na niego spod
przymrużonych powiek, wyglądając przez chwilę jak miniaturowe wydanie Molly.
— No to musisz mi obiecać, że i tak pozostaniesz moim
wujkiem — zażądała rezolutnym, niedopuszczającym sprzeciwu głosem.
Harry roześmiał się w obliczu takiej logiki, niemającej
jednak najmniejszego wpływu na jego odpowiedź.
— Obiecuję — oświadczył uroczyście.
Koniec rozdziału trzydziestego piątego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz