wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział dziewiętnasty







Jak mogło nam się wydawać,
że uda nam się żyć dalej tak, jakby nic się nie stało.



Wigilia u Weasleyów zawsze była dniem, w którym niezmiennie panował chaos. Harry wiedział z góry, że nie będzie miał czasu na smętne rozmyślania, za co był głęboko wdzięczny. Mimo głośnych protestów Molly, cały czas rzucał się w wir gorączkowych przygotowań do świątecznego przyjęcia. Zajęty rąbaniem drewna, pomaganiem w kuchni i zdobieniem choinki, bez zbytniego trudu pozbył się uporczywych myśli o ostatnich miesiącach.
Pierwsi goście zjawili się wraz z nadejściem zmroku. Ze swego miejsca przy kominku Harry obserwował z uśmiechem, jak przyjaciele i członkowie rodziny z wolna wypełniają Norę. Gwar głosów i głośne śmiechy dobiegające z przedpokoju z łatwością docierały do każdego zakątka domu.
Wszyscy przybyli niemal jednocześnie. Bill i Fleur z małą córeczką Claire, której ożywiony szczebiot co chwila powodował wybuchy wesołości u dorosłych. Charlie, również w doskonałym humorze, za rękę ze swą narzeczoną Amandą. Fred i George, obładowani stosem prezentów, z których albo docierały dziwne odgłosy, albo ulatniały się podejrzane kłęby dymu. Tonks, szczerząca się od ucha do ucha i strząsająca z wściekle różowych włosów płatki śniegu. Molly Weasley powitała każdego serdecznym uściskiem ramion, po czym energicznie wcisnęła Remusowi Lupinowi w dłoń pierwszą szklankę grzanego ponczu. Artur uparcie i bezskutecznie próbował zapalić choinkowe świeczki przy pomocy mugolskiej zapalniczki, podczas gdy Ginny i Percy zaczęli już rozstawiać na świątecznie ozdobionym stole kolorowe, parujące półmiski. Cały dom wydzielał upajającą woń pierników, świerkowych gałązek i pieczonej gęsi.
Niestety, nawet ten uroczysty nastrój nie był w stanie wypełnić wielkiej luki, ziejącej między zgromadzonymi. To było drugie już z kolei Boże Narodzenie bez Rona i Hermiony. Wzrok Harry'ego stale powracał do rzędu rodzinnych fotografii, zawieszonych obok kominka. Jedno ze zdjęć przedstawiało oboje podczas ostatnich wspólnie spędzonych świąt: Ron objął ramieniem barki Hermiony i z szerokim uśmiechem wspólnie spoglądali w obiektyw. Harry poczuł krótkie, dobrze znane mu bolesne ukłucie w piersi. Odwracając głowę, zauważył, że Molly stanęła obok niego, podążając wzrokiem za tym, na co przed chwilą patrzył.
— Tęsknimy za nimi — wyszeptała cicho z wyraźnie słyszalnym smutkiem w głosie. — Tak bardzo za nimi tęsknimy.
Przytaknął bez słowa. Poczuł jej dłoń, łagodnie opadającą na jego ramię.
— Są jakieś nowe wieści od Rona? — zapytał po chwili zwłoki.
— Ostatnią wiadomość dostaliśmy już dawno temu — odpowiedziała Molly, potrząsając głową.
Pochwycił drżącą rękę spoczywającą na jego barku i uścisnął mocno.
— Na pewno czują się dobrze — rzekł, starając się przybrać możliwie optymistyczny ton. — Z pewnością wszystko jest w porządku.
Uśmiechnęła się przelotnie i powiodła palcem wskazującym po jego policzku w krótkim, czułym, matczynym geście. Potem odchrząknęła zdecydowanie i swym zwykłym, rezolutnym głosem ogłosiła zebranym, że czas zasiadać do stołu.
Podczas kolacji bez przerwy czuł na sobie ciekawskie spojrzenia. Nikt do tej pory nie odważył się zapytać go o to, co działo się na Grimmauld Place. Najwyraźniej każdy starał się udawać, że Harry wcale nie zniknął na cztery miesiące. Jasne jednak było, że co się odwlecze, to nie uciecze: pytania posypią się z pewnością, a on nie zdoła przed nimi uciec.
Powietrze zrobiło się naraz dziwnie duszące. Przenikliwy głos Fleur nieprzyjemnie brzęczał mu w uszach. Zauważył, że odzwyczaił się od bliskiej obecności tylu osób naraz. Zbyt wiele czasu spędził, mając u boku zaledwie jedną.
Draco. Imię rozbłysło w jego świadomości jak neon, którego nie mógł zgasić, nieważne, jak bardzo się starał. A gdy stwierdził, że obraz jasnowłosego Ślizgona absolutnie nie pasuje do ciasnego, świątecznie wystrojonego saloniku Weasleyów, poczuł ból, który nie miał prawa się narodzić. On i Draco żyli w całkowicie różnych światach. Zawsze w nich żyli.
Wstał tak gwałtownie, że jego krzesło zachybotało się niebezpiecznie, sprawiając, że siedząca obok Amanda podskoczyła ze strachu. W ułamku sekundy przy stole zapadła cisza. Wszyscy spoglądali na niego z niepokojem, z wyjątkiem Ginny, która opuściła wzrok. Schwycił poręcz krzesła tak mocno, że kłykcie mu pobielały.
— Przepraszam — wydusił, uśmiechając się z przymusem. — Muszę tylko zaczerpnąć świeżego powietrza. — Ruszył w kierunku drzwi salonu, ścigany badawczymi spojrzeniami całej reszty.
Dopiero gdy mroźne, zimowe powietrze wypełniło mu płuca, poczuł się lepiej. Niemal uroczysta cisza otulała zaśnieżony krajobraz. Niebo iskrzyło się pierwszymi gwiazdami. Z ulgą stwierdził, że chłód pozwala mu powoli wyklarować myśli.
Nie zdziwił się, gdy drzwi wejściowe otworzyły się, wypuszczając na zewnątrz szczupłą, rudowłosą postać. Ginny miała na sobie długi aż do ziemi, podniszczony płaszcz, prawdopodobnie należący do Artura. Niosła przewieszone przez ramię podobne okrycie, które podała Harry'emu gestem nie znoszącym sprzeciwu.
— Zanim przeziębisz się na śmierć — powiedziała tonem wyjaśnienia.
Harry uśmiechnął się krótko i posłusznie naciągnął płaszcz na ramiona. Stary materiał wydzielał słabą woń naftaliny, co mu jednak nie przeszkadzało.
Ginny patrzyła na niego, a jej twarz powoli zmieniała wyraz. A być może tylko same jej oczy.
— Nie będziesz mógł wiecznie przed tym uciekać — wyrzekła niegłośno. — Wszyscy, którzy są tam teraz w środku, całymi miesiącami byli chorzy ze zmartwienia o ciebie. Na pewno zechcą usłyszeć, co się z tobą działo. Nie wyłączając mnie.
Westchnął cicho.
— Wiem — odpowiedział zwięźle. — Przejdźmy się trochę, bo inaczej tu przymarzniemy.
Księżyc wyłonił się spoza ciemnej chmury, malując śnieg srebrzystym połyskiem. Harry uwielbiał ten skrzypiący dźwięk pod podeszwami swych butów.
— Nie wiedziałam wtedy jeszcze, co Dumbledore zamierzał zrobić z tobą i Draconem. — Głos Ginny brzmiał nieswojo, tak jakby z obawy, że Harry jej nie uwierzy. — W innym razie nigdy nie pozwoliłabym ci wrócić na Grimmauld Place.
— Wiem — powtórzył łagodnie. — Ale Grimmauld Place to teraz przeszłość. Odtąd będzie lepiej. W jakiś sposób lepiej.
— Co się stało w tym domu? To znaczy… W jaki sposób wytrzymałeś te wszystkie miesiące razem z nim, po tym, jak on cię…— urwała, wstrząśnięta nagłym dreszczem, najwyraźniej niezdolna do nazwania grozy po imieniu.
Oczami wyobraźni znów ujrzał Dracona, czując, jak coś ściska go za żołądek. Głęboko zaczerpnął tchu, zanim przeszedł do odpowiedzi.
— Długo potrwało, zanim mogliśmy zacząć… rozmawiać o tym, co się stało. Ale potem… potem z dnia na dzień było coraz łatwiej. A po jakimś czasie po prostu przyzwyczaiłem się do tego, że Draco ciągle jest blisko mnie. — W zamyśleniu mocniej wcisnął ręce w kieszenie płaszcza. — Patrząc z dzisiejszej perspektywy, jestem pewien, że terapia Dumbledore'a miała sens. Teraz przynajmniej nie boję się już stanąć z Draconem twarzą w twarz.
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, czując, że była to tylko część prawdy. Takt nie pozwolił jej jednak brnąć dalej.
— Przez wszystkie te lata nigdy nie przestałam cię kochać, wiesz? — Głos Ginny brzmiał zupełnie neutralnie, jakby wcale nie mówiła właśnie o swych skrywanych uczuciach. Jej słowa trafiły go jak grom. Zaskoczony, uniósł głowę, patrząc na zaczerwienioną od zimna twarz. Kąciki jej ust drżały w niepewnym uśmiechu. — Kiedyś nasze problemy wydawały mi się niemożliwe do rozwiązania. Ale być może… zbyt szybko zrezygnowaliśmy… Może udałoby nam się jeszcze coś uratować, gdybyśmy postarali się bardziej. Zastanawiałeś się kiedykolwiek nad tym, czy jest dla nas druga szansa?
— Ja… — zaczął, jąkając się, i natychmiast urwał. Czuł zamęt w myślach. Gorąco zalało mu policzki. Bezradnie przygryzł dolną wargę, gorączkowo szukając odpowiedzi na to, jak ma zareagować na nagłe wyznanie Ginny, skoro od wielu tygodni nie jest pewien własnych uczuć?
Jej usta nabrały dziwnej miękkości, gdy na niego patrzyła.
— Nie musisz mi dziś odpowiadać — odezwała się spokojnie. — Po prostu to przemyśl.
Wiedział, że jeszcze pół roku wcześniej nie byłoby ani chwili wahania. Przystałby na kolejną próbę, nie zastanawiając się ani przez moment. Ale w międzyczasie sytuacja się zmieniła. Zmienił ją Draco. A Harry nie potrafił się jeszcze oswoić z tym faktem.
— Wracajmy — zaproponowała Ginny sztucznie dziarskim tonem. — Pewnie już zdążyli się za nami stęsknić.
Skinął głową, pogrążony w myślach, po czym ruszyli wąską ścieżką z powrotem w kierunku Nory.
Otoczyło go przyjemne ciepło, gdy tylko otworzył drzwi domu. Okulary zaparowały w jednej chwili, zdjął je więc i przecierając skrawkiem arturowego płaszcza, powędrował ostrożnie ciemnym korytarzem za Ginny.
Nastrój w salonie był dość wesoły, nie tylko dzięki ponczowi Molly. Tonks objęła rolę głównego zabawiającego i rozśmieszała zebranych przyprawiającymi o ciarki na plecach anegdotkami z jej chaotycznego życia. Prawie nikt nie spojrzał w ich stronę, gdy przekraczali próg pokoju.
Molly wyraźnie rozpromieniła się na ich widok. Jej wzrok powędrował w górę, ponad futrynę drzwi.
— Stoicie pod pękiem jemioły — szepnęła, uśmiechając się szeroko. Poza Harrym i Ginny musiała usłyszeć ją tylko Fleur, sądząc po jej krótkim zerknięciu nad drzwi i przelotnym grymasie rozbawienia na ustach.
Harry wiedział, jak bardzo Molly pragnęła, by on i Ginny znów zostali parą. Tak bardzo bolało go, że musi rozczarować kobietę, będącą dla niego jak matka.
Ale Ginny nie dopuściła do tego. Jej oczy rozbłysły szelmowsko, po czym zarzuciła mu po prostu ramiona na szyję i przycisnęła usta do jego warg.
Poczuł nagłe uderzenie adrenaliny. Nie, nie zapomniał jej pocałunków, tak znajomych i pełnych nieskończonej słodyczy. Tak różnych od smaku ust Dracona. Porównanie zjawiło się w jego głowie samo, bez ostrzeżenia, mieszając mu w myślach bardziej, niż chciałby przyznać.
Głośny śmiech, brawa i wiwaty przywróciły go do rzeczywistości. Fred gwizdał pokazowo na dwóch palcach. Ginny wypuściła go z objęć, wykrzywiając się do Freda z radosnym grymasem na twarzy, podczas gdy Harry z trudem starał się zapanować nad wyrazem własnej.
Mała Claire podbiegła do niego, jej złote loki podskakiwały przy każdym kroku, a piękne, ciemnoniebieskie oczy iskrzyły się figlarnie.
— Wujku Harry — zakrzyczała, łapiąc go za spodnie. — Jesteś moim prawdziwym wujkiem, prawda? Oni mówią, że będziesz moim wujkiem dopiero wtedy, gdy ożenisz się z ciocią Ginny. Powiedz, że to nieprawda!
Jeżeli ktokolwiek potrafił bez mrugnięcia okiem owinąć go sobie wokół palca, to tym kimś była córeczka Fleur i Billa. Teraz mógł zareagować wyłącznie uśmiechem.
— Chodź tu, księżniczko — powiedział, podnosząc dziewczynkę i okręcając ją dookoła. Radosny pisk Claire przeszył powietrze.
Czy w tej rzeczywistości istniało coś takiego, jak możliwość wybrania Dracona? Oznaczająca, że nigdy nie będzie mógł mieć własnych dzieci? Czy dzieci naprawdę były tym, z czego nigdy nie umiałby zrezygnować?
Nagle ogarnęło go wrażenie, że nie zna już siebie samego, że nie wie, co ma myśleć i czuć. Wiedział tylko, że tego wieczoru obawia się chwili, w której po raz pierwszy od dłuższego czasu położy się spać bez Dracona, całkiem sam, w starym pokoju Rona, w którym wszystko przypominało mu o najlepszym przyjacielu.
Postawił Claire na ziemi, uklęknął przed nią i delikatnie uszczypnął w policzek.
— Dla ciebie będę wszystkim, kim zechcesz — wyszeptał tak cicho, że tylko ona mogła go usłyszeć.


***


— Ładnie tu u ciebie — zauważył Blaise Zabini ociekającym sarkazmem głosem, rozglądając się z ironicznym grymasem w nowym mieszkaniu Dracona. — I ta wymarzona okolica… Naprawdę masz odwagę wychodzić z domu po zapadnięciu zmroku? — Zbliżył się do kuchennego okna, wskazując na leżące naprzeciwko, zaniedbane kamienice, oświetlone słabym blaskiem wiekowych latarni. Kilka bezdomnych kotów włóczyło się wokół pojemników na śmieci w poszukiwaniu pożywienia.
— Tak, ale tylko wtedy, gdy jest to naprawdę konieczne — odparł Draco z uśmiechem.
Blaise powolnym ruchem założył za ucho pukiel sięgających ramion włosów.
— Dumbledore? — zdecydował się zapytać.
Na dźwięk tego nazwiska Draco poczuł narastającą frustrację, z którą nie mógł się uporać.
— A któż by inny? — odparł wzdychając.
— Powinien był się najpierw rozejrzeć po okolicy, zanim cię tu wsadził — orzekł Blaise z błyskiem rozbawienia w niebieskich oczach i z powrotem zakrył okno ciemną zasłonką. — W Londynie można znaleźć dużo przyjemniejsze miejsca.
Draco wzruszył tylko ramionami, sięgając po leżące na stole zapałki i zapalając ścienną lampę gazową.
— Najwyraźniej tylko tutaj ścigany zdrajca najmniej rzuca się w oczy. Bo właśnie o to w tym wszystkim chodzi.
Już wczesnym rankiem pierwszego dnia świąt Dumbledore przemycił go tutaj z Malfoy Manor z zachowaniem wszelkich zasad ostrożności. W efekcie na rozmowy z matką pozostało mu zaledwie parę godzin, w ciągu których pobieżnie zrelacjonował jej wydarzenia z Grimmauld Place i bez ustanku próbował uciszyć jej obawy co do przyszłości. Z największym trudem pogodził się z przymusem ponownego opuszczenia Narcyzy, niestety decyzja Dumbledore'a była niepodważalna. Nie wolno mu było wpaść w ręce śmierciożerców. A Malfoy Manor było miejscem, w którym na pewno zaczną go szukać.
Właśnie z tego powodu tkwił teraz w tym staromodnie wyposażonym, chronionym przez rozliczne bariery mieszkaniu, gdzieś w odległym zakątku Londynu. Będącym dla niego niczym innym jak kolejnym więzieniem. Z tym, że teraz bez Harry'ego Pottera… Wolał nie kończyć tej myśli.
Szczęśliwym trafem Blaise nie był osobą, którą łatwo odstraszyć dzielnicami o ponurej sławie lub niemodnym urządzeniem domu, a Draco był mu niezmiernie wdzięczny za to, że dowiódł swej przyjaźni, pomagając mu na kilka godzin pozbyć się nudy.
— Co powiesz na małą rundkę po barach? — zapytał Blaise, unosząc brwi i poddając jednocześnie wnętrze lodówki Dracona surowemu egzaminowi. — Już całe wieki nie wychodziliśmy razem na jednego.
Wspomnienie dawnych wypadów tego rodzaju sprowadziło bezwiedny uśmiech na twarz Dracona.
— Naprawdę chciałbym — przyznał. — Ale Dumbledore dostanie ataku, gdy usłyszy, że włóczę się po nocy w mugolskiej części miasta…— Zaklął pod nosem, zdmuchując zapałkę, która omal nie poparzyła mu palca.
Zabini głośno zatrzasnął drzwi lodówki. Jego usta wykrzywiał tak typowy dla niego, złośliwy uśmiech.
— Ty też zaczynasz pozwalać temu staruchowi na to, żeby mówił ci, kiedy masz wychodzić z domu? — zaczął, potrząsając głową z niedowierzaniem. — Szczerze, nie uważasz, że jesteś na tyle dorosły, by decydować o tym samemu?
On ma rację, zaszeptał chichoczący głosik w głowie Dracona. Bo niby co ma się stać? Naprawdę się boisz, że śmierciożercy przesiadują po mugolskich barach?
— Dobra — zadecydował po sekundzie wahania. — Wygrałeś. Poczekaj chwilę, chcę się tylko szybko przebrać. — Odwrócił się tyłem do Blaise'a, pospiesznie zdejmując starą, wyblakłą koszulkę.
Odgłos, który usłyszał, zdradził mu, że coś było nie tak. Blaise zagwizdał przez zęby. Draco zrozumiał, dlaczego, gdy skręcił silnie głowę, by sprawdzić, na co patrzył jego przyjaciel.
Spojrzenie Zabiniego, błyszczące rozbawieniem i nieskrywaną ciekawością, powróciło z pleców na twarz Dracona.
— Co to za dziki kot wskoczył ci na kark? — zapytał.
Draco stał przez moment jak rażony gromem, nie mogąc wydusić słowa i pragnąc tylko jednego: ukryć pozostawione przez Harry'ego zadrapania pod swą znoszoną koszulką. Zanim zdążył się jednak ruszyć, Blaise był już przy nim.
— Paznokcie, tak też myślałem. Nie przepuścisz żadnej okazji, co? — Jego głos brzmiał żartobliwie, ale niósł ze sobą i coś innego, coś, czego Draco nie potrafił zinterpretować. — Dumbledore dopiero wczoraj wypuścił cię z domu, prawda? — Czujne spojrzenie wbiło się w jego oczy, by po chwili rozbłysnąć w szoku zrozumienia. — Nie… Ty chyba nie… w tym domu… z Potterem? — zapytał, wyraźnie wstrząśnięty.
Draco zacisnął szczęki, nie mówiąc ani słowa. Co zupełnie wystarczyło Blaise’owi za odpowiedź.
— Potter? Ale to… kompletny absurd. — Draco widział jego oszołomiony wzrok i niezdolność do pojęcia tego, co się stało. Nie dziwił mu się.
— Tak — odparł z twarzą nieruchomą jak maska. — To niewątpliwie absurdalne. — Przez chwilę stał tylko, wlepiając niewidzące spojrzenie w ścianę. Następnym, co poczuł, był łagodny dotyk rąk na swych nagich ramionach. Do którego dołączyła para miękkich warg, muskająca jego szyję. Zadrżał, ale nie z zaskoczenia. Po prostu za dobrze znał Blaise'a. Możliwe, że bywały w jego życiu okresy, w których rzeczywiście nie przegapiłby żadnej okazji, wliczywszy romans ze swym najlepszym przyjacielem. Ale czasy się zmieniły, nie bez wielkiej pomocy Harry'ego. — Daj spokój, Blaise — powiedział pewnym, ale zarazem zmęczonym głosem. — To było już tak dawno temu. Nie mam zamiaru odgrzewać starych spraw.
Blaise odsunął się na bok, uśmiechając się lekko i trochę złośliwie, tak jakby spodziewał się właśnie takiej reakcji. W grymasie jego ust było jednak coś jeszcze, coś trudnego do określenia. Rodzaj pewnego… smutku.
— Tylu facetów połamało sobie na tobie zęby. Łącznie ze mną. — Zabini prychnął cicho, potrząsając bujną grzywą. — Trudno sobie wyobrazić, że to akurat Potter sprawił, że się poddałeś. Co on takiego w sobie ma?
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — odpowiedział chłodniej, niż zamierzał.
Blaise spojrzał w stronę okna, umykając przed jego wzrokiem.
— Zakochałeś się w nim — rzekł krótko zupełnie spokojnym tonem.
Draco najpierw zagapił się na Zabiniego w milczeniu, ale po chwili już wrzała w nim złość.
— Dlaczego wygadujesz takie bzdury? — wrzasnął, rozgniewany. W jego skroniach łomotało gwałtownie. — Tylko dlatego, że nie chcę się z tobą przespać? Skąd ty w ogóle możesz wiedzieć, co się we mnie dzieje? Nie widzieliśmy się od miesięcy. Uwierz mi, że nie masz o niczym zielonego pojęcia!
Blaise nie cofnął się ani o milimetr. Nie odpowiadał. Uśmiechał się tylko beznamiętnie.
Płomień gwałtownego gniewu zgasł niemal natychmiast. Wyczerpany Draco opuścił ramiona. Gdzie podziało się jego słynne opanowanie? Przecież do tej pory nikomu nie dawał się łatwo sprowokować. A już na pewno nie Blaise'owi.
Przez moment czuł wyłącznie bezdenną pustkę. Był przecież przekonany, że już nigdy nie będzie zdolny do jakichkolwiek uczuć. Jak więc miałby kochać Harry'ego? I skąd miałby wiedzieć, co to miłość?
Uniósł głowę, patrząc prosto w fascynująco piękne oczy Blaise'a, w których znów tańczyły ironiczne iskierki. Następne pytanie zadał z trudem, wiedząc, że musi znać odpowiedź.
— Dlaczego nam się to udało? — wyszeptał ledwo słyszalnie. — Dlaczego mogliśmy pozostać przyjaciółmi, po tym, jak poszliśmy razem do łóżka?
Blaise uśmiechnął się leciutko.
— Niczego sobie nie obiecywaliśmy — odpowiedział poważnie. — To jedyny powód.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz