poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział VII Nie!



"...Jakiekolwiek kiedykolwiek chodziły po świecie kłótnie, to największa była o najpotężniejszy rodzaj magii - biała czy czarna. Czarodzieje czy Czarnoksiężnicy. Ostatecznie wśród czarnej magii znaleziono przerażającą klątwę. Mogła ona sprawić, że osoba mająca coś takiego samego jak rzucający czar lub będąca z nim widocznie lub wyczuwalnie (mająca taką samą moc magiczną, charakter) spokrewniona mogły stać się twymi najwierniejszymi sługami. Być jak twe ręce i nogi. Tak samo myśleć i robić wszystko co by dana osoba-władca chciał - bez rozkazu, bez zbędnych słów..."
Voldemort zamknął grubą książkę leżącą na stole. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że zamierza uczynić Harrego swym najwierniejszym sługom, z pewnością uznałby to za niemożliwe. Ale w tym wypadku była jedna mała różnica. Po wszystkim Harry byłby tylko jego "ręką" bez własnego mózgu, bez zdolności do myślenia inaczej niż jego pan - Lord Voldemort. Co on by sobie pomyślał - zielonooki już by robił, bez uczuć, bo w końcu byłby tylko jak ręka.
***
Brunet przez całą poprzednią noc nie mógł zasnąć, więc teraz kiedy był już dzień spał w najlepsze. A przynajmniej do czasu.
- Pani! - krzyknął głos tuż przy łóżku.
Harry przekręcił się na bok.
- Pani! Obudź się!
Harry uchylił oczy. Przy łóżku starając się go obudzić stał Draco Malfoy. Brunet powoli usiadł.
- Co się stało? - zapytał zaspany.
- Już popołudnie.
Chłopak spojrzał na stary zegar stojący przy drzwiach, wyraźnie wskazujący godzinę pięć po pierwszej. Blondyn podszedł do szafy i wyjął strój dla zielonookiego, który akurat wstał i zaczął zakładać halkę. Ostatecznie przyzwyczaił się już do noszenia dziwactw.
Godzinę później, po skończeniu zakładania wszystkich ciuchów i zjedzenia śniadania Harry siedział w fotelu czytając "Zagrożenia zbytniej miłości". Był na opisie dziewczyny, która zabiła swoich rodziców, bo za nic nie chcieli się zgodzić na jej chłopaka, gdy do pokoju wszedł Vold, chwilę patrzył na niego czekając, po czym wyjął mu książkę z ręki i skrytykował.
- Sądzę, że powinno się zwracać uwagę na swego męża, gdy przychodzi w odwiedziny. - zamknął książkę i położył ją na stole.
Brunet przeciągle ziewnął.
- Nie ziewa się podczas rozmowy. To niegrzeczne.
- I co z tego?
- Czy wiesz po co przydzieliłem ci Dracona?
- Do towarzystwa.
- I nauki. - dodał krwistooki. - Czyżby ci nie wspomniał?
- Coś tam wspominał. - przypomniało się Harry'emu.
- W takim razie zechciej nauczyć się manier i dobrego wychowania.
- A po co? Chyba nie dlatego, że jestem twoją żoną? Bo w końcu zależy ci tylko na cząstce twej mocy, którą posiadam.
- Posiadasz i dlatego ze mną zostaniesz - orzekł. - jako żona. - dopowiedział z naciskiem.
Młodszy chłopak wstał i podszedł do drzwi balkonowych.
- Nie. - odparł.
- Dlaczego?
- Zabiłeś moich rodziców. - odpowiedział cicho, ale tak by kruczowłosy mógł go usłyszeć.
- I to jest jedyny powód.
Harry odwrócił się. Na jego twarzy widniał gniew.
- Dla ciebie to nic nie znaczy, tak?!! - wykrzyczał. - W końcu dlaczego miało by mieć jakieś znaczenie skoro zabiłeś swojego własnego ojca!! Jesteś mordercą!! Możesz zabijać i czuć z tego przyjemność, ale JA NIE!! - przerwał by złapać oddech. - I nigdy nie będę. - dodał.
- Czyli to znaczy, że jeszcze się nie poddałeś?
- Nie. Nie poddałem się.
- Szkoda. Lepiej będzie dla ciebie jeśli przestaniesz się stawiać. W przeciwnym razie to ty stracisz - nie ja.
Harry nadal mierzył go wzrokiem wilka. Jednak Czarny Pan nie miał ochoty najwyraźniej przedłużać tej rozmowy. Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Brunet opadł na kolana. Jakkolwiek starał się być silnym - to wbrew wszystkiemu wiedział, że przegrał. Ale i tak postanowił walczyć. Czemu? Sam tego nie wiedział. Może to po prostu była jakaś gryfońska zdolność: żeby nigdy się nie poddawać i wierzyć w zwycięstwo.
***
Voldemort szedł wściekły korytarzem. Jak mógł wykazać się taką głupotą. Uważał, że ten mały bachor już się poddał, że odda się w jego ramiona błagając o jego miłość. Bo przecież nie może zrobić z niego swej ręki jeśli on nie będzie w nim zakochany albo przynajmniej wiernie oddany.
- Psiakrew. - Kruczowłosy zaklął pod nosem. - Czemu ta cała potężna magia wymaga takich poświęceń? - zapytał sam siebie. - Przez tą jedną jedyną klątwę robiłem z siebie idiotę przed smarkaczem tylko po to by zauważył we mnie swego wybranka. Po to by się we mnie zakochał, a ja bym wtedy użył jego dziewiczości i byłby MÓJ, już na zawsze.
- Przecież to wszystko było tak idealnie zaplanowane. Najpierw użyłem czaru smutku połączonego z czarem braku wytrwałości i straty nadziei. Tak jak się spodziewałem popadł w depresję. Więc udając zakochanego rycerza wziąłem go do siebie.
- Kiedy obudził się w tamtej komnacie specjalnie nałożyłem na niego takie ciuchy, aby go poniżyć. Wtedy jego depresyjny stan by zgupiał. A poprzez moje amory uznałby mnie za swego partnera i kogoś kto uratował mu życie.
- Kiedy okazał się być trudniejszym do przekonania wymyśliłem ślub. Użyłem czaru miłosnego, aby śmierciożercy uznali, że to ten bachor się we mnie zakochał, a ja się z nim tylko żenię z uwagi na jego stan miłosnego oddania, przy tym też wierności.
- Po ślubie, kiedy się rozpłakał zauważyłem, że to może utrudnić cel moich planów, więc zaimponowałem mu "nocnymi" przyjemnościami. W końcu on jest tylko człowiekiem, on czuje z tego radość. Dość dziwną z tego co go obserwowałem, ale z pewnością mu się podobało.
- Oczywiście udałem grzecznego i niezabrałem mu dziewiczości, ale ja nie mogłem tego zrobić. W zaklęciu, które mam zamiar użyć wszystko musi być w idealnej kolejności. To on najpierw szczerze musi coś do mnie czuć, a dopiero potem mogę wziąć się za jego dziewiczość i inne sprawy.
- Tyle, że oczywiście Złoty Chłopiec musiał popsuć mi plany. I to zaledwie jednym "nie". Jednym NIE!!! Ale ja jestem Lordem Voldemortem i nigdy nie przegrałem. Nie pozwolę mu wygrać i się upokorzyć.
***
Harry leżał na łóżku z twarzą w poduszce. Dziwnym sposobem przypomniało mu się zajście z kruczowłosym podczas nocy poślubnej. To jak był całowany i pieszczony. Choć coś mu mówiło, że to było niewłaściwe, że powinien o tym nie myśleć - to i tak zastanawiał się nad tym, a czym dłużej myślał tym bardziej tego chciał. Marzył by być znów w ramionach tego, który zabił jego rodziców.
Drzwi otworzyły się cicho i do komnaty wszedł Draco Malfoy. Odchrząknął.
- Czego chcesz? - rzucił mu Harry.
- Pani... - zaczął, ale brunet mu przerwał.
- Mów mi po imieniu. Już ci o tym wspominałem. - dopiero teraz zielonooki podniósł głowę i spojrzał na blondyna.
- Dra... Draco...? - wyjąkał chłopak.
Niebieskooki siedział na kolanach. Ręce miał twardo oparte o posadzkę. Starał się opanować drżenie swego ciała i ból jaki pozostał.
- On... Crucio? - zapytał przerażony brunet.
Drugi chłopak przytaknął. Harry zerwał się, podbiegł do blondyna, pomógł mu wstać i zaprowadził go do swego łóżka. Tam ułożył go wygodnie na pościeli.
- Truflek! - krzyknął brunet w przestrzeń.
Nie minęła sekunda gdy pojawił się wezwany skrzat.
- Przynieś zimną wodę! - rozkazał.
Skrzat zniknął. Harry podbiegł do szafy i ze swej garderoby wyciągnął błekitną chustkę. Wtedy wrócił mały stworek z miską zimnej wody. Zielonooki zanurzył materiał, wyciągnął, wycisnął z nadmiaru wody, po czym ułożył ją na czole chłopaka. Choć blondyn wciąż drżał to zimna woda z pewnością koiła ból i z minuty na minutę jego cierpienie malało.
Po paru godzinach brunet siedział przy łóżku i przyglądał się twarzy Dracona, który obecnie spał wtulony w poduszkę. Zielonooki przejechał oczami po jego ciele. Zatrzymał się na kieszeni w szacie. Włożył rękę i powoli wyciągnął różdżkę. Spojrzał na twarz śpiącego chłopaka.
- Dziękuję, Draco. - wyszeptał mu do ucha.
Skierował się w stronę drzwi. Uniósł różdżkę, cicho wypowiedział zaklęcie. Wyszedł prosto w ciemny korytarz nie oświetlony nawet najmniejszą świecą.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz