"...Jakiekolwiek kiedykolwiek
chodziły po świecie kłótnie, to największa była o najpotężniejszy rodzaj magii
- biała czy czarna. Czarodzieje czy Czarnoksiężnicy. Ostatecznie wśród czarnej
magii znaleziono przerażającą klątwę. Mogła ona sprawić, że osoba mająca coś
takiego samego jak rzucający czar lub będąca z nim widocznie lub wyczuwalnie
(mająca taką samą moc magiczną, charakter) spokrewniona mogły stać się twymi
najwierniejszymi sługami. Być jak twe ręce i nogi. Tak samo myśleć i robić
wszystko co by dana osoba-władca chciał - bez rozkazu, bez zbędnych
słów..."
Voldemort zamknął grubą książkę leżącą
na stole. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że zamierza uczynić Harrego swym
najwierniejszym sługom, z pewnością uznałby to za niemożliwe. Ale w tym wypadku
była jedna mała różnica. Po wszystkim Harry byłby tylko jego "ręką"
bez własnego mózgu, bez zdolności do myślenia inaczej niż jego pan - Lord
Voldemort. Co on by sobie pomyślał - zielonooki już by robił, bez uczuć, bo w
końcu byłby tylko jak ręka.
***
Brunet przez całą poprzednią noc nie
mógł zasnąć, więc teraz kiedy był już dzień spał w najlepsze. A przynajmniej do
czasu.
- Pani! - krzyknął głos tuż przy łóżku.
Harry przekręcił się na bok.
- Pani! Obudź się!
Harry uchylił oczy. Przy łóżku starając
się go obudzić stał Draco Malfoy. Brunet powoli usiadł.
- Co się stało? - zapytał zaspany.
- Już popołudnie.
Chłopak spojrzał na stary zegar stojący
przy drzwiach, wyraźnie wskazujący godzinę pięć po pierwszej. Blondyn podszedł
do szafy i wyjął strój dla zielonookiego, który akurat wstał i zaczął zakładać
halkę. Ostatecznie przyzwyczaił się już do noszenia dziwactw.
Godzinę później, po skończeniu
zakładania wszystkich ciuchów i zjedzenia śniadania Harry siedział w fotelu
czytając "Zagrożenia zbytniej miłości". Był na opisie dziewczyny,
która zabiła swoich rodziców, bo za nic nie chcieli się zgodzić na jej
chłopaka, gdy do pokoju wszedł Vold, chwilę patrzył na niego czekając, po czym
wyjął mu książkę z ręki i skrytykował.
- Sądzę, że powinno się zwracać uwagę
na swego męża, gdy przychodzi w odwiedziny. - zamknął książkę i położył ją na
stole.
Brunet przeciągle ziewnął.
- Nie ziewa się podczas rozmowy. To
niegrzeczne.
- I co z tego?
- Czy wiesz po co przydzieliłem ci
Dracona?
- Do towarzystwa.
- I nauki. - dodał krwistooki. - Czyżby
ci nie wspomniał?
- Coś tam wspominał. - przypomniało się
Harry'emu.
- W takim razie zechciej nauczyć się
manier i dobrego wychowania.
- A po co? Chyba nie dlatego, że jestem
twoją żoną? Bo w końcu zależy ci tylko na cząstce twej mocy, którą posiadam.
- Posiadasz i dlatego ze mną zostaniesz
- orzekł. - jako żona. - dopowiedział z naciskiem.
Młodszy chłopak wstał i podszedł do
drzwi balkonowych.
- Nie. - odparł.
- Dlaczego?
- Zabiłeś moich rodziców. -
odpowiedział cicho, ale tak by kruczowłosy mógł go usłyszeć.
- I to jest jedyny powód.
Harry odwrócił się. Na jego twarzy
widniał gniew.
- Dla ciebie to nic nie znaczy, tak?!!
- wykrzyczał. - W końcu dlaczego miało by mieć jakieś znaczenie skoro zabiłeś
swojego własnego ojca!! Jesteś mordercą!! Możesz zabijać i czuć z tego
przyjemność, ale JA NIE!! - przerwał by złapać oddech. - I nigdy nie będę. -
dodał.
- Czyli to znaczy, że jeszcze się nie
poddałeś?
- Nie. Nie poddałem się.
- Szkoda. Lepiej będzie dla ciebie
jeśli przestaniesz się stawiać. W przeciwnym razie to ty stracisz - nie ja.
Harry nadal mierzył go wzrokiem wilka.
Jednak Czarny Pan nie miał ochoty najwyraźniej przedłużać tej rozmowy. Odwrócił
się na pięcie i wyszedł. Brunet opadł na kolana. Jakkolwiek starał się być
silnym - to wbrew wszystkiemu wiedział, że przegrał. Ale i tak postanowił
walczyć. Czemu? Sam tego nie wiedział. Może to po prostu była jakaś gryfońska
zdolność: żeby nigdy się nie poddawać i wierzyć w zwycięstwo.
***
Voldemort szedł wściekły korytarzem.
Jak mógł wykazać się taką głupotą. Uważał, że ten mały bachor już się poddał,
że odda się w jego ramiona błagając o jego miłość. Bo przecież nie może zrobić
z niego swej ręki jeśli on nie będzie w nim zakochany albo przynajmniej wiernie
oddany.
- Psiakrew. - Kruczowłosy zaklął pod
nosem. - Czemu ta cała potężna magia wymaga takich poświęceń? - zapytał sam
siebie. - Przez tą jedną jedyną klątwę robiłem z siebie idiotę przed smarkaczem
tylko po to by zauważył we mnie swego wybranka. Po to by się we mnie zakochał,
a ja bym wtedy użył jego dziewiczości i byłby MÓJ, już na zawsze.
- Przecież to wszystko było tak
idealnie zaplanowane. Najpierw użyłem czaru smutku połączonego z czarem braku
wytrwałości i straty nadziei. Tak jak się spodziewałem popadł w depresję. Więc
udając zakochanego rycerza wziąłem go do siebie.
- Kiedy obudził się w tamtej komnacie
specjalnie nałożyłem na niego takie ciuchy, aby go poniżyć. Wtedy jego
depresyjny stan by zgupiał. A poprzez moje amory uznałby mnie za swego partnera
i kogoś kto uratował mu życie.
- Kiedy okazał się być trudniejszym do
przekonania wymyśliłem ślub. Użyłem czaru miłosnego, aby śmierciożercy uznali,
że to ten bachor się we mnie zakochał, a ja się z nim tylko żenię z uwagi na
jego stan miłosnego oddania, przy tym też wierności.
- Po ślubie, kiedy się rozpłakał
zauważyłem, że to może utrudnić cel moich planów, więc zaimponowałem mu
"nocnymi" przyjemnościami. W końcu on jest tylko człowiekiem, on
czuje z tego radość. Dość dziwną z tego co go obserwowałem, ale z pewnością mu
się podobało.
- Oczywiście udałem grzecznego i
niezabrałem mu dziewiczości, ale ja nie mogłem tego zrobić. W zaklęciu, które
mam zamiar użyć wszystko musi być w idealnej kolejności. To on najpierw
szczerze musi coś do mnie czuć, a dopiero potem mogę wziąć się za jego
dziewiczość i inne sprawy.
- Tyle, że oczywiście Złoty Chłopiec
musiał popsuć mi plany. I to zaledwie jednym "nie". Jednym NIE!!! Ale
ja jestem Lordem Voldemortem i nigdy nie przegrałem. Nie pozwolę mu wygrać i
się upokorzyć.
***
Harry leżał na łóżku z twarzą w
poduszce. Dziwnym sposobem przypomniało mu się zajście z kruczowłosym podczas
nocy poślubnej. To jak był całowany i pieszczony. Choć coś mu mówiło, że to
było niewłaściwe, że powinien o tym nie myśleć - to i tak zastanawiał się nad
tym, a czym dłużej myślał tym bardziej tego chciał. Marzył by być znów w
ramionach tego, który zabił jego rodziców.
Drzwi otworzyły się cicho i do komnaty
wszedł Draco Malfoy. Odchrząknął.
- Czego chcesz? - rzucił mu Harry.
- Pani... - zaczął, ale brunet mu
przerwał.
- Mów mi po imieniu. Już ci o tym
wspominałem. - dopiero teraz zielonooki podniósł głowę i spojrzał na blondyna.
- Dra... Draco...? - wyjąkał chłopak.
Niebieskooki siedział na kolanach. Ręce
miał twardo oparte o posadzkę. Starał się opanować drżenie swego ciała i ból
jaki pozostał.
- On... Crucio? - zapytał przerażony
brunet.
Drugi chłopak przytaknął. Harry zerwał
się, podbiegł do blondyna, pomógł mu wstać i zaprowadził go do swego łóżka. Tam
ułożył go wygodnie na pościeli.
- Truflek! - krzyknął brunet w
przestrzeń.
Nie minęła sekunda gdy pojawił się
wezwany skrzat.
- Przynieś zimną wodę! - rozkazał.
Skrzat zniknął. Harry podbiegł do szafy
i ze swej garderoby wyciągnął błekitną chustkę. Wtedy wrócił mały stworek z
miską zimnej wody. Zielonooki zanurzył materiał, wyciągnął, wycisnął z nadmiaru
wody, po czym ułożył ją na czole chłopaka. Choć blondyn wciąż drżał to zimna
woda z pewnością koiła ból i z minuty na minutę jego cierpienie malało.
Po paru godzinach brunet siedział przy
łóżku i przyglądał się twarzy Dracona, który obecnie spał wtulony w poduszkę.
Zielonooki przejechał oczami po jego ciele. Zatrzymał się na kieszeni w szacie.
Włożył rękę i powoli wyciągnął różdżkę. Spojrzał na twarz śpiącego chłopaka.
- Dziękuję, Draco. - wyszeptał mu do
ucha.
Skierował się w stronę drzwi. Uniósł
różdżkę, cicho wypowiedział zaklęcie. Wyszedł prosto w ciemny korytarz nie
oświetlony nawet najmniejszą świecą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz