środa, 24 lipca 2013

Rozdział trzydziesty





Możliwe, że w końcu będę musiał zrewidować swe uparte zasady.
Być może nigdy nie byłem kimś, z kim nie mógłbyś żyć.


— Jak się czujesz?
Harry zamrugał, zaspany, unosząc się lekko w pościeli. Hogwarckie skrzydło szpitalne tonęło w pomarańczowym świetle brzasku. Stojące wokół łóżka były puste. Wszędzie panowała cisza i spokój.
Dumbledore siedział w fotelu obok posłania Harry’ego, wpatrując się w niego w przyjazny, nienatarczywy sposób. Miał na sobie jaskrawofioletową szatę, której kolor niemal boleśnie bił po oczach. Każdy inny czarodziej wyglądałby w niej idiotycznie, jednak dyrektorowi nadawała ona niewyjaśnionej, przeplecionej swobodą godności.
— Chyba całkiem nieźle — odpowiedział Harry, marszcząc czoło, poruszając łopatkami i przeciągając się ostrożnie we wszystkie strony. Czuł zaledwie słabe echo bólu zeszłej nocy. — Tonks i pani Pomfrey wykonały naprawdę dobrą robotę.
Oczy Dumbledore’a zwęziły się lekko za połówkami okularów.
— Poparzenia Dołohowa osłabiły go znacznie, gdy cię atakował. W innym przypadku czarna magia, której użył, z pewnością wyrządziłaby dużo poważniejsze szkody.
Harry poczuł żar rozlewający mu się po policzkach.
— To moja wina, że mnie dostał. Nie uważałem przez moment — przyznał niechętnie.
Dobroduszny uśmiech powrócił na twarz dyrektora.
— Nie zamierzałem cię ganić — rzekł łagodnie. — Wręcz przeciwnie, dziś w nocy dokonałeś czegoś wielkiego. Jestem z ciebie bardzo dumny.
Przyjmowanie pochwał nigdy nie było mocną stroną Harry’ego. Zakłopotany, przeniósł wzrok na wystające spod szaty czubki butów Dumbledore’a.
— A teraz opowiadaj — zażądał stary czarodziej, pochylając się nad nim. Coś w jego głosie uległo zmianie. Gdy zdumiony Harry uniósł głowę, zauważył błysk ciekawości w niezwykle czujnych, błękitnych oczach dyrektora. — Zważywszy na stopień zniszczenia katedry, mogę chyba założyć, że nasz mały mugolski eksperyment odniósł pełen sukces?
Harry nie mógł powstrzymać nagłego dreszczu na wspomnienie lśniących, śmiertelnych kulek.
— To była broń doskonała — odparł cicho, nie patrząc na swego rozmówcę. — Nie dostrzegli zagrożenia, bezwiednie wpadając w pułapkę. Udało mi się jedynie zobaczyć, jak woda zalewająca podłogę zaczęła wrzeć. Potem zatrzasnęły się za nami drzwi.
— Co zdecydowanie było dla was najlepszym rozwiązaniem. — Harry czuł spoczywające na nim mądre spojrzenie Dumbledore’a. — Zadręczasz się tym, że zdecydowaliśmy się wybrać właśnie tę metodę, prawda?
— Już samym zamordowaniem Dedalusa zasłużyli sobie na śmierć — powiedział Harry powoli, wzdychając cicho nad faktem, że przed dyrektorem niewiele dało się ukryć. — Co nie zmienia faktu, że spotkał ich okrutny koniec.
— Wiem — odrzekł Dumbledore spokojnym głosem. Rysy jego twarzy stwardniały na chwilę, po czym rozluźniły się na nowo. — Ale zginęło tylko niewielu. Większość śmierciożerców, znajdujących się w katedrze w momencie eksplozji, została ranna. Przetransportowaliśmy ich do Świętego Munga — przerwał, robiąc głośny wydech. — Wojna zawsze wymaga ofiar, Harry. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. To nie my sprowokowaliśmy tę wojnę. Niemniej nie zamierzamy przyglądać się bezczynnie, jak ktoś usiłuje nas zniszczyć.
— Nie, na pewno nie — przyznał Harry, zaciskając pod kołdrą dłonie w pięści. Urywki myśli krążyły mu po głowie w szalonym tempie. Z trudem uchwycił jedną z nich. — Pani Malfoy była dość przekonana o tym, że Dołohow i Rookwood przejęli władzę w kręgu śmierciożerców. Czy naprawdę mogła mieć rację? Czy magiczna moc Voldemorta jest rzeczywiście aż tak osłabiona od ostatniej ciężkiej potyczki w sierpniu zeszłego roku, że tak po prostu daje się zepchnąć z tronu?
— Wszystko jest możliwe. — W oczach Dumbledore’a pojawił się dziwny błysk, znikając po chwili. Harry’emu nie udało się go zinterpretować. — Żądza władzy zawsze była najsłabszym punktem Toma Riddle’a. A Dołohow i Rookwood nie różnią się zbytnio pod tym względem od swego mistrza. — Kilka głębokich zmarszczek zamyślenia przecięło czoło dyrektora. — Gdy tylko Voldemort odzyska siły, odbierze to, co wyrwano mu z rąk — uzupełnił w końcu bez cienia emocji.
Harry spróbował otrząsnąć się z odrętwienia, które zaczęło go powoli ogarniać. Otaczająca go rzeczywistość wydała mu się nagle dziwnie nieprawdziwa.
— Co zrobimy teraz?
— Nic — odpowiedział Dumbledore zwięźle, powstając z krzesła z młodzieńczą werwą. — Dziś w nocy zdobyliśmy większość najważniejszych figur na szachownicy Voldemorta. Teraz kolej na jego ruch. Zaczekamy na to, jaką taktykę zdecyduje się obrać. — Cyniczny uśmiech zatańczył mu w kącikach ust. — Dopóki król stoi na planszy, gra nadal trwa.
Harry odetchnął kilkakrotnie.
— Co z Dołohowem i Rookwoodem?
Dumbledore powiódł wzrokiem po długim rzędzie pustych łóżek.
— Dołohow nie odzyskał jeszcze przytomności. W tej chwili nie stanowi dla nas zagrożenia. Rookwood jest poważniejszym problemem. Ostatniej nocy najwyraźniej nie było go w kryjówce śmierciożerców. To oznacza, że jest cały i zdrowy, i że nadal przebywa gdzieś na wolności. — Ruchem głowy wskazał w kierunku wysokich okien.
Harry ostrożnie zsunął ociężałe nogi na podłogę. Wypolerowane do połysku linoleum ziębiło mu bose stopy. Nic nie było w tej chwili tak kuszące jak gorący prysznic i porządne śniadanie. Na krześle obok łóżka leżało przygotowane ubranie. Srebrna odznaka aurora połyskiwała na tle czarnego materiału peleryny.
Dyrektor uśmiechnął się pod nosem.
— Pani Pomfrey zorganizowała ci też nowe okulary — wyjaśnił, robiąc gest w stronę małego, czarnego etui, spoczywającego na stoliku nocnym. — Dołożyła wszelkich starań, by sprostać twoim potrzebom.
Palce Harry’ego pieszczotliwie pogładziły czarną, aksamitną powierzchnię. Lekki uśmiech wypełzł mu na usta, gdy otworzył etui, zaglądając do jego wnętrza.
— Dziękuję — powiedział, dziwnie poruszony, po czym ostrożnie sięgnął po nowe okulary i włożył je na nos.

***

Większość uczniów i nauczycieli zakończyła już śniadanie, gdy Harry przekroczył próg Wielkiej Sali. Reakcja, którą wywoływało zwykle jego pojawienie się w Hogwarcie, wraz z upływem czasu nie uległa zmianie. Kilkoro pierwszorocznych, stojących u drzwi, z szacunkiem zeszło mu z drogi. Niektóre ze starszych dziewcząt pochyliły ku sobie głowy, chichocząc, gdy omiótł je spojrzeniem. Lata doświadczenia sprawiły, że dawno przyzwyczaił się do widoku takich zachowań.
Remus siedział przy stole nauczycieli, pochylając się ze zmarszczonym czołem nad „Prorokiem”. Kilka miejsc dalej Minerwa McGonagall i Pomona Sprout prowadziły ożywioną rozmowę. Harry uprzejmie przywitał grono pedagogów skinieniem głowy, po czym bezszelestnie opadł na krzesło obok swego byłego nauczyciela obrony przed czarną magią.
— Nie możesz mi wiecznie schodzić z drogi — powiedział Harry przyciszonym tonem, nie patrząc na niego i sięgając jednocześnie po dzbanek z kawą. Napełnił filiżankę gorącym, aromatycznym płynem i dodał: — Bądź więc tak miły i porozmawiaj ze mną.
Wyczuł, jak siedzący obok niego Remus drgnął nieznacznie, zanim, zamyślony, zabrał się za składanie gazety, odkładając ją po chwili na blat stołu.
— Skąd ten pomysł, że schodzę ci z drogi? — zapytał powoli.
Harry parsknął lekko.
— Miałem takie wrażenie, gdy wracaliśmy wczoraj w nocy do Hogwartu.
— Wczoraj w nocy, gdy wracaliśmy do Hogwartu, czułem po prostu, że cała ta sytuacja mnie przerasta — wyjaśnił Remus ironicznie. W jego zmrużonych, brązowych oczach pojawił się błysk wyrzutu. — Mogłeś ostrzec przynajmniej przyjaciół, zanim rzuciłeś się na Malfoya przed całym zespołem. Zdążyłem pomyśleć, że ktoś potraktował cię Imperiusem.
Harry poczuł gorący rumieniec, który natychmiast pokrył mu policzki i usiłował stłumić nerwowy chichot, bulgoczący mu w krtani.
— Masz rację, powinienem był to zrobić — przyznał, unosząc filiżankę do ust, by schować za nią cisnący się na wargi uśmiech. — Ale to wszystko nie jest wcale takie proste. Przez dłuższy czas nie byłem pewien, co mam myśleć i czuć. Przypuszczalnie bałem się też waszych reakcji.
Wyraz ust Remusa złagodniał w ułamku sekundy.
— Co do tego nie musisz mieć żadnych obaw — odparł miękko, badając twarz Harry’ego spojrzeniem brązowych oczu. — Czy między Malfoyem i tobą jest coś poważnego?
Harry w zakłopotaniu podrapał się w skroń, tam, gdzie blada, ledwo widoczna blizna dawała świadectwo jego wczorajszego spotkania z Dołohowem. Do tej pory unikał zastanawiania się nad kwestią, o którą zapytał go właśnie Lupin, być może dlatego, iż z jakiegoś powodu bał się odpowiedzi. Tym razem nie mógł się dłużej wymigiwać.
— Po tej scenie, którą odstawiłem wam wczoraj w nocy, trudno byłoby utrzymywać coś innego — wymamrotał niewyraźnie. Gorąco zalało go ponownie, gdy tylko przypomniał sobie pocałunek w ruinach zamku Urquhart. — Chociaż nie jestem pewien, czy Draco widzi to podobnie.
Remus wzruszył ramionami, wykrzywiając usta.
— Skoro ktoś okazuje tyle odwagi, by bez różdżki zaatakować uzbrojonego śmierciożercę w twojej obronie, to możesz śmiało założyć, że traktuje cię poważnie. — Oszołomiony Harry odstawił filiżankę na stół, nie trafiając przy tym w spodek. Przez kilka długich sekund mógł jedynie wpatrywać się w Remusa, kompletnie niezdolny do wymówienia jakiegokolwiek sensownego słowa. Lupin w zamyśleniu zgarnął okruchy bułki ze stołu i kontynuował, nie zważając na zupełnie skonfundowany wyraz twarzy Harry’ego: — Nad tym, czy akcja Dracona była przejawem odwagi, czy też głupoty, można zapewne toczyć długie spory. W każdym bądź razie zdołał na kilka chwil odwrócić uwagę Dołohowa, dając nam tym samym czas na przybycie wam z pomocą. W innym przypadku prawdopodobnie obaj bylibyście już martwi.
W oczach Lupina odbiła się jawna troska, co ledwo dotarło do świadomości Harry’ego. Jego wzrok przyciągnęła magicznie postać młodego, jasnowłosego mężczyzny, który właśnie w tej chwili wchodził do Wielkiej Sali. Żołądek Pottera wywinął szybkie salto.
Draco był jedyną osobą w pomieszczeniu, która nie nosiła formalnego stroju, wyróżniając się z masy granatowymi dżinsami, białą koszulką i tenisówkami. Nadal nieco utykał, najwyraźniej w wyniku zdarzeń ostatniej nocy. Jego pojawienie się podziałało na dziewczęta podobnie jak występ Harry’ego, jednak Malfoy zdawał się nie zwracać na to uwagi. Oderwali od siebie intensywne spojrzenie dopiero wtedy, gdy Draco dotarł do stołu nauczycieli, siadając przy jednym z jego rogów obok Harry’ego i Remusa.
Potter z wielkim trudem powstrzymał palącą chęć przysunięcia się bliżej do Dracona i poddania się sile przyciągania, której był źródłem. Mimo faktu, że się nie dotykali, wyraźnie czuł ciepło jego ciała. Nozdrza połaskotał mu delikatny i zarazem cierpki, tak typowy dla Malfoya zapach skóry, sprawiając, że brzuch Harry’ego zareagował nerwowym mrowieniem.
Oczy Remusa, po części zaciekawione, po części nadal pełnie niedowierzania, przez parę chwil spoczywały to na jednym, to na drugim z nich. Harry był przekonany, że wyostrzone zmysły wilkołaka pozwalają mu wyczuć panujące między nimi napięcie. Wreszcie Lupin odchrząknął demonstracyjnie i rzucając kontrolne spojrzenie na zegarek, podniósł się z krzesła.
— Muszę was przeprosić, obowiązki wzywają — usprawiedliwił się z nieco sztywnym uśmiechem. — Tonks pewnie już na mnie czeka. Na razie. — Poklepał Harry’ego w ramię i skinął Draconowi głową, po czym odwrócił się i szybkim krokiem opuścił salę.
— Mam nadzieję, że to nie ja zmusiłem go do ucieczki — wymruczał Draco sarkastycznie, gdy tylko Remus znalazł się poza zasięgiem słuchu. — Większość ludzi dziwnie na mnie reaguje po tym, jak wczoraj w nocy postanowiłeś tak spektakularnym sposobem oficjalnie ujawnić nasze stosunki. Właśnie z wielkim wysiłkiem udało mi się pozbyć Hestii i jej natarczywych pytań.
— Jesteś na mnie zły z tego powodu? — zapytał Harry z cieniem niepewności w głosie.
Rozbawione parsknięcie Dracona niemal wystarczyło za odpowiedź.
— Nie — odparł, rzucając mu długie spojrzenie z ukosa. Jego szare jak burzowe chmury oczy błyszczały.
Przez moment Harry czuł się jak zahipnotyzowany, upominając w duchu sam siebie, że nie są tu sami, ukradkowo obserwowani przez tuziny par oczu.
— Jak się czuje twoja matka? — odezwał się ostrożnie.
Draco sięgnął po dzbanek z herbatą.
— Zatrzymali ją przez noc na obserwacji w Świętym Mungu. Myślę jednak, że w ciągu dnia będzie jej już wolno wrócić do domu. — Zamiast napełnić sobie filiżankę, Malfoy zastygł w pół ruchu i opuścił rękę. Gdy Harry uniósł wzrok, zauważył pełen powagi wyraz jego ust i czystą, nieskrywaną rozpacz w oczach, która dogłębnie wstrząsnęła Potterem. — Wiem, że strzeliłem głupotę — wydusił z siebie Draco jak pod przymusem. Skrzydełka nosa drżały mu lekko. — Powinienem był przekazać Zakonowi, co się stało. Ale gdy uprowadzili matkę z dworu, prawie oszalałem ze strachu o nią. Dlatego po prostu odszedłem i zostawiłem odznakę Feniksa, w nadziei, że nikt nie będzie mnie szukał. Rozumiesz? — Odetchnął głośno. — Nie chciałem narażać dalszych osób, które wiele dla mnie znaczą. — Ręka zaciśnięta na uchwycie dzbanka zaczęła mu dygotać, odstawił więc herbatę na stół.
Harry doskonale zdawał sobie sprawę z własnej winy w całej tej sytuacji. Mimo tego nie potrafił zapanować nad małym szarpnięciem w sercu, wywołanym ostatnim zdaniem Dracona.
— Ani przez sekundę nie wierzyłem, że dobrowolnie wróciłeś na ciemną stronę — wyszeptał.
Draco uśmiechnął się krzywo.
— Pewnie zdążyłeś poznać mnie już lepiej niż ktokolwiek inny na świecie. No, może z wyjątkiem mojej matki.
— Kiedy jej o nas powiedziałeś? — Wcześniejsze słowa Dracona sprawiły, że odważył się powiedzieć nas.
Malfoy wzruszył lekko ramionami.
— Widzieliśmy się tylko przez parę godzin w Wigilię Bożego Narodzenia, mogłem jej to powiedzieć tylko wtedy. — W jego oczach zamigotała ciekawość. — Zaskoczyło cię, że rozmawiałem z nią na ten temat?
Harry powiercił się niezręcznie na krześle.
— Troszeczkę — przyznał w końcu.
Draco wydał z siebie cichy chichot.
— Przed moją matką nie można mieć wielkich tajemnic. Przejrzała mnie już na samym początku. Zauważyła, że dziewczyny są mi obojętne. Nigdy nie stanowiło to dla niej problemu. Z moim ojcem sprawa na pewno wyglądałaby inaczej. Zdaje mi się, że nie wiedział o mojej orientacji. Może to i lepiej. — Jego mina zachmurzyła się w jednej chwili.
Harry ściągnął brwi.
— Co się stało? — zapytał z niepokojem, patrząc, jak Draco potrząsa głową.
— Wczoraj w nocy Dołohow nazwał mojego ojca zdrajcą. Nie mam pojęcia, co chciał mi przez to powiedzieć. Lucjusz zawsze dochowywał wierności ciemnej stronie. To ja zdradziłem. — Przenikliwe spojrzenie Dracona zdawało się przebijać Harry’ego na wylot. — Czuję się tak, jakbym miał nieczyste sumienie w całej tej sprawie. Najchętniej wypytałbym Dołohowa, ale to raczej wątpliwe, czy kiedykolwiek jeszcze odzyska przytomność.
Donośne głosy uczniów, wypełniające salę, zabrzmiały nagle w uszach Harry’ego jak odległy, pozbawiony znaczenia szum. Wszystko, czego pragnął, to rozwianie dręczących Dracona zmartwień. Ale żadne słowa świata nie wydały mu się do tego celu odpowiednie.
Malfoy westchnął i wykrzywił wargi.
— Pewnie i tak nigdy nie dostanę na to odpowiedzi. — Ze zrezygnowaną miną ponownie złapał dzbanek i nalał sobie herbaty, obejmując ucho tak mocno, że pobielały mu kłykcie.
— Rookwood nadal żyje — zauważył Harry niby mimochodem, nie spuszczając wzroku ze smukłych dłoni Dracona. — Dumbledore jest pewien, że nie było go ostatniej nocy w podwodnej katedrze. Może uda ci się jeszcze uzyskać odpowiedź.
Draco poderwał głowę. Przez kilka sekund gapił się na Harry’ego w milczeniu, rozmyślając nad czymś gorączkowo.
— Jeśli Dumbledore się nie myli, to z pewnością jesteśmy w większym niebezpieczeństwie, niż możemy sobie wyobrazić — skomentował ponuro. — Co mówił poza tym? Jakie są nasze kolejne plany?
— Mogę ci powiedzieć, jakie są nasze kolejne plany. — Harry pochylił się do przodu z uśmiechem, podpierając podbródek o obie dłonie i ignorując zmarszczone lekko czoło Dracona. — Wpadnę na krótko do biura i sprawdzę, jak stoją sprawy i co wydarzyło się przez ostatnie dni. Ty udasz się do Munga i zabierzesz matkę do domu. Będę tam po ciebie dziś o siódmej wieczorem.
Brwi Malfoya ściągnęły się pytająco.
— A co planujesz na siódmą wieczorem?
Harry wykrzywił usta, udając, że się nad czymś zastanawia.
— Myślałem o małej wycieczce do świata mugoli — zaczął stłumionym głosem, usilnie starając się nie zważać na skaczące radośnie w brzuchu motyle. Przenikliwy wzrok Dracona nie ułatwiał mu zadania. — Moglibyśmy wybrać się najpierw do kina, a potem coś zjeść. Znam w Londynie świetny bar serwujący sushi, na pewno przypadnie ci do gustu. Chyba że nie lubisz ryb? — Mina Dracona nadal wyrażała kompletny brak zrozumienia. Harry przewrócił oczami w niecierpliwym geście. — Randka — wyjaśnił z przesadnym naciskiem, jakby jego rozmówca był małym dzieckiem. — Proszę cię o randkę. Tak trudno to pojąć? — Sytuacja była tak absurdalna, że miał wielką ochotę się roześmiać.
Zmarszczki na czole Dracona wygładziły się powoli, a kąciki ust zaczęły zdradziecko dygotać. Błyszczącymi oczami wpatrywał się w Harry’ego, wytrzymując jego spojrzenie i szukając czegoś w jego twarzy.
— Nowe okulary? — zapytał nagle.
Niespodziewane pytanie nie zbiło Harry’ego z tropu. Ostrożnie dotknął palcami czarnych oprawek.
— Tak — odparł krótko, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Nic nie było w tej chwili tak interesujące i elektryzujące jak nieustanna gra mimiki Malfoya.
Draco przygryzł lekko dolną wargę.
— Wyglądają tak samo jak stare — stwierdził rzeczowo, jakby Potter nie zdawał sobie sprawy z tego faktu.
Harry nie potrafił kontrolować swej twarzy tak perfekcyjnie jak Draco. Wygiął usta w mimowolnym uśmiechu.
— Lubię ten model — odparł wesoło.
Minęło kilka chwil, zanim Draco zaczął uśmiechać się w ten sam otwarty sposób, potrząsając jednocześnie głową. Następnie wstał z miejsca, nie tykając nawet swojej herbaty.
— Siódma wieczorem — powtórzył z przesyconym ironią mrugnięciem, zanim odwrócił się w stronę wyjścia. — Bądź punktualny.
Harry patrzył za nim, uśmiechając się za swoją filiżanką, nie zdając sobie sprawy z tego, że jej zawartość zdążyła już dawno wystygnąć.

***

— Ładnie tu u ciebie — zauważył Draco, z błogim westchnieniem opadając na szeroką, rubinową kanapę w mieszkaniu Harry’ego i rozglądając się z zaciekawieniem po pokoju.
Harry zareagował uśmiechem. Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział Malfoya z podobnie odprężonym wyrazem twarzy.
— Jestem tu pierwszy raz od dłuższego czasu — wyjaśnił, podchodząc do okna i zaciągając grube zasłony. Na zewnątrz nadal kropił drobny deszcz. — Nie mogłem tu sam wytrzymać. Wolałem wprowadzić się ponownie do mojego dawnego pokoju w Akademii Aurorów i trochę podrażnić Terry’ego Boota swoją obecnością.
Draco rzucił mu pytające i zarazem rozbawione spojrzenie.
— I nie chciałeś mnie tam zabrać dziś wieczorem?
Harry zakasłał dyskretnie.
— Terry z pewnością dziwnie by na nas patrzył — odpowiedział z radosnym grymasem, po czym podszedł do jednej z szafek i wydobył dwa kieliszki wraz z butelką Single Malt Whiskey, stawiając całość na stoliku.
— Zawsze zapraszasz kogoś na pierwszej randce do siebie? — zapytał Draco prowokująco, uważnie śledząc jego ruchy.
Harry głęboko wciągnął powietrze. Tych kilka słów wystarczyło, by przerwać swobodną atmosferę. W przeciągu sekundy stare, dobrze znane im napięcie powróciło, przeskakując pomiędzy nimi trzeszczącymi iskrami. Serce zaczęło mu walić jak oszalałe.
— Zdarzało się — odparł ze sztucznym spokojem, otwierając butelkę i sprawnym ruchem napełniając kieliszki bursztynowym płynem. — Ale możesz być pewien, że jesteś pierwszym facetem, którego przyprowadziłem do domu. — Z rozbawieniem stwierdził, że Draco zareagował na jego słowa lekko przyspieszonym oddechem.
— Wygląda na to, że mamy dziś wieczór pierwszych razów. — Draco uniósł swój kieliszek i upił drobny łyk, ani na moment nie spuszczając Pottera z oczu. — Przynajmniej teraz nareszcie wiem, jak wygląda mugolskie kino od środka i jak smakuje surowa ryba. — Uśmiechnął się do Harry’ego ponad brzegiem kieliszka. — Gdy byłem mały, zawsze myślałem, że ludzie potrafią poruszać się na obrazkach jedynie w czarodziejskim świecie. Najwyraźniej mugole również znaleźli całkiem niezłe rozwiązanie tego problemu.
— Nie mówisz chyba na serio? — Harry w zdumieniu uniósł brwi. — Byłeś dziś pierwszy raz w kinie?
Draco wzruszył ramieniem i potwierdził lekkim gestem.
— A z kim niby miałbym się tam wybrać? Przez większość życia zadawałem się z czystokrwistymi, którzy nie chcieli mieć nic wspólnego z mugolami.
— No to mam nadzieję, że ci się podobało — podsumował Harry, potrząsając z niedowierzaniem głową.
Usta Dracona przybrały wyraz łagodności, absolutnie przeczący drapieżnemu błyskowi w jego oczach.
— To był bardzo miły wieczór — oświadczył z niemal uroczystą powagą.
Przez kilka chwil Harry siedział w bezruchu, odwzajemniając spojrzenie Malfoya, dopóki nie zdał sobie sprawy z tego, że już dłużej nie zniesie dzielącego ich dystansu. Kierowany jakimś wewnętrznym przymusem, wstał, okrążył niski stolik przy kanapie i zatrzymał się przed byłym Ślizgonem.
— Dlaczego używasz czasu przeszłego? — zapytał dziwnie zachrypniętym głosem, ostrożnie siadając na kolanach Dracona i otaczając go swym ciałem. — W końcu wieczór jeszcze się nie skończył.
Delikatnie potarł zamknięte usta Dracona o własne, smakując cierpkość alkoholu. Malfoy wyszedł mu naprzeciw, chętnie rozwierając wargi i wpuszczając go do środka. Harry poczuł, jak w jego żyły uderza coś na podobieństwo wyładowania elektrycznego, gdy ich języki niepewnie zetknęły się ze sobą, by po chwili spleść się w wygłodniałym tańcu. Żar oblał mu twarz. Spijał oddech Dracona, jego drobne westchnienia, wyrywające się z krtani i spływające dreszczem w dół pleców. Rozdygotanymi palcami na oślep wymacał kołnierzyk Malfoya i z pośpiechem zaczął rozpinać górne guziki jego koszuli, dopóki nie powstrzymał go mocny uchwyt gorącej dłoni.
Zbity z tropu, otworzył oczy. Zwykle blade policzki Dracona pokrywał cień rumieńca. Oddychał szybko, patrząc na Harry’ego błyszczącymi oczami.
— Może powinniśmy trochę przystopować — wyszeptał prosto w usta Pottera. W jego słowach pobrzmiewał sarkazm. — Nie zamierzam znów zakończyć występu w ten sam sposób co niedawno. Moja reakcja na nasze ostatnie zbliżenie była mało przyjemna. — Harry cofnął głowę, wpatrując się w Dracona ze zdumieniem. Rozczarowanie zalało jego rozgrzane ciało nieprzyjemnie zimną falą. Był więcej niż gotowy, by znów to z nim zrobić. Wręcz sprowokował takie, a nie inne zakończenie wieczoru. Jak więc Draco mógł teraz zacząć wykręcać się z sytuacji? Szyderczy uśmieszek zatańczył na ustach Malfoya, tak, jakby odgadł myśli Harry’ego. — Co wcale nie oznacza, że musimy całkowicie zrezygnować z seksu — dodał lekko zachrypłym głosem.
Zanim Harry zdążył wykonać jakikolwiek ruch, Draco przejął kontrolę i sprawnym szarpnięciem przewrócił go na kanapę. W jego szarych oczach lśniło pożądanie. Patrzyli na siebie przez moment, dysząc ciężko, po czym Draco osunął się na kolana na miękki dywan przed kanapą i z równie diabelskim, co uwodzicielskim uśmiechem rozpiął sprzączkę paska Harry’ego. Chwilę później robiąc to samo z zamkiem jego dżinsów.
Z jednej sekundy na drugą z mózgu Harry’ego wywietrzały absolutnie wszystkie myśli. Głowa opadła mu bezwiednie w tył, opierając się o miękki podłokietnik kanapy. Drżał na całym ciele, wbijając palce w ciemnoczerwone obicie, gdy ręce i język Dracona odnalazły swój cel. Urywanie łapał oddech, kiedy pochłonęła go gorąca, ciasna wilgoć, każąc mu zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się do tej pory.
Dopiero później, dużo później, gdy nad zimowym Londynem zapadła głęboka noc, myśli Harry’ego powróciły, a wraz z nimi zrozumienie, że wreszcie dobrnął do końca swych wątpliwości.
Deszcz przybrał na sile, bębniąc z uspokajającą monotonią o szyby okien sypialni. Harry rozkoszował się bliskością ciężkiego, ciepłego ciała Dracona, wtulonego w jego plecy, będąc całkowicie pewnym, że już dawno nie czuł się tak spełniony jak w tej chwili.
— Wydaje mi się, że cię kocham. — Wyznanie było zaledwie cichutkim szeptem, który z zaskakującą łatwością przeszedł mu przez usta. Nigdy by się tego po sobie nie spodziewał.
Być może nie sprawiło mu to trudu tylko dlatego, że regularny oddech Dracona, głaszczący wrażliwą skórę na karku Harry’ego, wyraźnie mu mówił, że Malfoy już od dawna był pogrążony w twardym, głębokim śnie.

***

— Idziesz już?
Głowa Dracona zwróciła się w jego stronę. Bez okularów znajome rysy były wprawdzie rozmazane, ale i bez tego Harry rozpoznał, że na twarzy Malfoya pojawiło się lekkie poczucie winy.
— Przepraszam — szepnął Draco w odpowiedzi, zakładając dżinsy. W jego głosie brzmiała wyraźnie słyszalna udręka. — Ale… nie potrafię inaczej.
Musiało być jeszcze bardzo wcześnie. Niebo za oknem nadal ogarniała ciemność, tylko na wschodzie z wolna przechodząca w szarość.
Harry ukrył uśmiech w fałdach pościeli.
— Nie musisz przepraszać — powiedział sennie, z trudem powstrzymując opadające powieki. — W końcu ostatnim razem nie byłem pod tym względem lepszy. — Przywołał niewyraźne wspomnienie o tym, jak ukradkiem wymykał się z mieszkania Dracona w samym środku nocy, gnany zbyt wielką obawą przed poranną konfrontacją.
— Ale tym razem powinno być w zasadzie inaczej. — Draco głośno wypuścił powietrze i sięgnął po koszulę. — Nie gniewaj się, proszę. — W jego spojrzeniu migotało coś błagalnego.
— Wcale się nie gniewam — odparł Harry, dając tym samym wyraz prawdzie. Zdawał sobie sprawę z faktu, że Draco przez całe życie szerokim łukiem omijał stałe związki. Najwyraźniej zawsze tak postępował, znikając po prostu o świcie i pozostawiając kochanków pogrążonych we śnie. — Przypuszczalnie trzeba najpierw zamknąć wszystkie drzwi, żeby skłonić cię do pozostania — dodał, robiąc aluzję do domu przy Grimmauld Place.
Draco uśmiechnął się niepewnie.
— Przypuszczalnie — odparł cicho.
Harry przewrócił się leniwie na drugą połowę łóżka, łapiąc poduszkę Dracona, nadal przesiąkniętą jego oszałamiającym zapachem.
— Mam mnóstwo czasu — wymamrotał, chowając twarz w poduszce i głęboko wciągając bijącą z niej woń. — Zaczekam tak długo, aż będziesz gotów zostać.
Nie minęło wiele czasu, a powieki znów mu opadły, pozwalając na nowo zapaść w słodki sen. Nie usłyszał już cichego odgłosu zamykanych drzwi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz