wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział osiemnasty





O ile prostsze byłoby moje życie,
gdybym mógł przestać cię pragnąć.



Śnieg wyhamował upadek, gdy targający jego ciałem jak huragan wir barw, uwolnił je wreszcie ze swej mocy, ciskając nim o ziemię niczym kamieniem. Świstoklik — stary, kwiaciasty imbryk bez pokrywki — uderzył o grunt zaledwie parę metrów dalej, z trzaskiem rozbijając się na kawałeczki. Oszołomiony Harry usiadł, poprawiając okulary i starając się nie zważać na zimną wilgoć, którą natychmiast nasiąkło jego ubranie.
Zaśnieżone błonia nadal spowijał mrok. Tylko na wschodzie blade, szare pasmo zapowiadało rychłe nadejście dnia. Księżyc zalewał scenerię dziwnym, mistycznym blaskiem. Na tym nierealnym wręcz tle wysokie drzewa Zakazanego Lasu czerniały ponurami cieniami.
Zakazany Las. Ciemność. Zacisnął powieki. Tu, w pobliżu miejsca zdarzeń, klarowne wspomnienie gwałtu odezwało się w nim nagłym, ostrym bólem. Wydawało mu się, że lodowata dłoń chwyta go za serce, paraliżując całe ciało.
— Hej! — Cichy, tak bliski mu głos przywrócił go momentalnie do rzeczywistości. — Wszystko w porządku?
Nie zauważył Malfoya, który, zbliżywszy się, przykucnął obok niego. Ubranie Dracona było ośnieżone, a jego mina nieprzenikniona jak zawsze. Tylko oczy błyszczały troską i obawą, powoli obejmującą całą jego twarz.
Przez moment ogarnęła go absolutna pewność, że zna Dracona na wylot. Być może nawet tak było w istocie. Być może nie miał innego wyjścia niż poznać go dogłębnie, żyjąc obok niego na niewielkiej powierzchni nie tylko przez cztery tygodnie, ale przez niemal tyle samo miesięcy.
— Tak — wychrypiał w odpowiedzi, przyjmując wyciągniętą dłoń i pozwalając podciągnąć się na nogi. Targnął nim dreszcz. — Co się z nami dzieje? — wyszeptał tak cicho, że tylko Draco mógł go usłyszeć.
Wszystko stało się naraz takie inne z chwilą, w której opuścili stary dom Syriusza, tak, jakby cały świat zmienił się zupełnie w przeciągu jednej jedynej minuty, porywając ze sobą to, do czego się przyzwyczaili i co pokochali. Tylko twarz Dracona pozostała niezmieniona. Jedyny pewnik, którego Harry mógł się teraz przytrzymać, nawet jeśli w tej chwili ledwo mógł patrzeć mu w oczy. Ponieważ to, co zrobili kilka godzin wcześniej, co wydawało mu się tak niewiarygodnie zmysłowe i upajające, stało się raptem czymś wręcz potwornym. Dał się uwieść temu mężczyźnie. Swojemu wrogowi. Swojemu gwałcicielowi. Najwyraźniej ten szalony dom kompletnie odebrał mu rozum.
— Nie wiem — odrzekł Draco, a Harry wyraźnie czuł jego wewnętrzne zdenerwowanie. — Nie mam pojęcia.
Przez długie sekundy stali twarzą w twarz, w milczeniu patrząc sobie w oczy. We wzroku Dracona czaiło się coś niemal błagalnego. Wiatr szarpał jego włosami, wargi trzęsły się z zimna. W nagłym rozbłysku zdziwienia Harry stwierdził, że to niewyjaśnione przyciąganie między nimi nie straciło nic ze swej mocy przy przekroczeniu progu realnego świata. Pożądanie było czymś, czego istnienia nie dało się zakwestionować. Wystarczyłby krok, by pokonać dzielący ich dystans. Tylko jeden, niewielki krok. Ale stopy odmówiły mu posłuszeństwa.
— Jesteście! — Wysoki głos Tonks przerwał magię chwili. Jej policzki i nos były zaczerwienione z chłodu. Remus podążał zaraz za nią. Widocznie świstoklik wyrzucił ich nieco dalej. — Nic wam nie jest?
Potrząsnęli głowami, odruchowo i prawie synchronicznie. Jakby pod przymusem, Draco odwrócił od niego wzrok, po czym grupą ruszyli przez hogwarckie błonia.
Wyminęli po łuku odnogę Zakazanego Lasu. Śnieg skrzypiał cicho pod ich butami, poza tym panowała martwa cisza. Po kilku minutach za wysokimi koronami drzew pojawił się zarys zamku. Cztery majestatyczne wieże z ośnieżonymi blankami celowały w ciemne niebo. Harry na chwilę zapomniał o oddechu, obezwładniony czarem tego widoku, silnym prawie tak samo jak wtedy, gdy oglądał Hogwart pierwszy raz w życiu. O tak wczesnej porze w zaledwie kilku oknach paliło się światło.
Na dłuższą chwilę zatonął w przyjemnych, emocjonujących wspomnieniach czasów szkolnych. W milczeniu dotarli do bramy zamku.


***


— Proszę, siadajcie. — W głosie Dumbledore’a pobrzmiewało coś miękkiego, niemal uspokajającego. Szerokim gestem ręki wskazał na oba fotele stojące przed biurkiem.
Feniks Fawkes, siedzący nieopodal na swoim drążku, lekko kiwnął głową, jakby chciał ich przywitać. Harry z ulgą zauważył, że w tym dobrze mu znanym, okrągłym, zalanym przytulnym ciepłem gabinecie jego zdenerwowanie traci nieco na sile. W błękitnych oczach Dumbledore’a nie było ani śladu zatroskanej ciekawości, tak jak u Remusa lub Tonks. Dzięki temu Harry mógł łatwiej wytrzymać jego uważne spojrzenie.
— Chciałbym was oficjalnie przeprosić — zaczął dyrektor spokojnym tonem, gdy tylko zajęli miejsca — za wszystkie niedogodności, które na was sprowadziłem wyborem tej niekonwencjonalnej terapii. — Przelotny grymas żalu zagościł w kącikach jego ust, znikając po chwili tak szybko, jak się pojawił.
Harry był zaskoczony. Liczył się z wszystkim, ale nie z przeprosinami.
Dumbledore odetchnął głęboko, po czym powrócił do tematu.
— Mam nadzieję, że za jakiś czas wybaczycie mi tę decyzję. Być może jednak nie. W tym wypadku będę musiał pogodzić się z poczuciem winy. — Jego przenikliwe, migoczące niezwykłym blaskiem oczy ponownie przesunęły się po ich twarzach. — Co, jak myślę, nie będzie zbyt wielkim trudem, gdy tak na was patrzę. Obaj wyglądacie znakomicie. Lekka dezorientacja i zamęt myśli to całkowicie normalna reakcja po przekroczeniu wymiarów, które właśnie macie za sobą. Po paru dniach wszystko się uspokoi. Jak czujecie się poza tym?
— Całkiem nieźle. — Zdumiony Harry usłyszał własny głos. A gdy zaskoczony wsłuchał się w siebie, stwierdził, że odpowiadało to nawet prawdzie. Pominąwszy chaos uczuć żywionych do Dracona, rzeczywiście czuł się dobrze.
— A poczulibyśmy się jeszcze lepiej, gdybyśmy otrzymali nareszcie parę odpowiedzi na nękające nas pytania — dorzucił Draco tonem, któremu daleko było do ostrości, za to o wiele bliżej do zwyczajnego zmęczenia. — Mnie osobiście bardzo interesują zaklęcia, którymi manipulował pan tym domem.
Harry rzucił mu krótkie spojrzenie i z zastanowieniem potarł czoło.
— Ciągle pojawiały się w nim rzeczy, których tam przedtem nie było — dodał, zwracając się do Dumbledore'a. — Czy to znaczy, że dom spełniał nasze życzenia?
— Nie, dom nie spełniał życzeń — odparł stary czarodziej z lekkim uśmiechem. — A przynajmniej nie tych świadomych. Zaklęcie spoczywające na domu było o wiele bardziej skomplikowane od czaru spełniającego życzenia, a jego indywidualne działanie od dawna ma opinię nieprzewidywalnego. — Przeniósł wzrok z Harry'ego na Dracona. — Dom zaglądał bezpośrednio do serc tych, których polecono jego opiece. Bo tylko tam zapisane jest to, co dla nich najlepsze. A jak ogólnie wiadomo, pomiędzy tym, czego sobie życzymy, i tym, co dla nas najlepsze, dość często istnieje całkiem spora różnica.
Elementy łamigłówki w głowie Harry'ego nadal wirowały jak oszalałe, nie chcąc ułożyć się w sensowną całość.
— Ale jak dom wykorzystuje informacje, odczytane w naszych sercach? — zapytał, marszcząc brwi. Jego żołądek ściskał się ze zdenerwowania. Myślał o ogrodzie. O blibliotece. Wannie. Drzwiach, które przepadły. I przede wszystkim o rozpłyniętej w niebycie sypialni Dracona.
— Na różne sposoby — odpowiedział Dumbledore spokojnie. — Pokazując nowe drogi, otwierając nowe możliwości, popychając ostrożnie we właściwą stronę. Czasami nawet zmuszając do szczęścia, jeśli bronimy się uparcie przed przyjęciem tego, co dla nas najlepsze.
Harry stwierdził nagle, że patrzy na dyrektora z szeroko otwartymi ustami, zamknął je więc szybko, zanim przeszedł do następnego pytania.
— Jednym słowem, dom sam zadecydował o tym, żeby nas uwięzić?
Dumbledore krótko kiwnął głową.
— Najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie będzie to dla was najlepsze, gdy znów zaczniecie się unikać.
Dopiero teraz Harry uświadomił sobie, że Dumbledore podczas całej tej rozmowy ani razu nie użył w stosunku do nich oficjalnego „panowie”, decydując się na bardziej poufałe „wy”.
— Nadal nie do końca rozumiem — odezwał się Draco, potrząsając jasną czupryną. — Skoro dom popychał nas stale w odpowiednim kierunku, to na ile sami jesteśmy odpowiedzialni za własne czyny w ciągu tych ostatnich miesięcy?
Harry natychmiast zrozumiał, co Draco ma na myśli. Delikatny rumieniec wpłynął mu na policzki.
— Ponosicie za nie pełną odpowiedzialność. — Dumbledore w zamyśleniu przeczesał palcami brodę. — Dom nie miał bezpośredniego wpływu na to, co myśleliście lub robiliście. Nie mógł uczynić wam też żadnej szkody. Potrafił tylko zmieniać rzeczy w waszym otoczeniu, pozostawiając wam decyzję co do tego, jak wykorzystacie zaszłą zmianę. — Spojrzał na nich badawczo sponad oprawek okularów. Przez krótką chwilę Harry'emu zdawało się, że nieskończona mądrość dyrektora jest wręcz fizycznie namacalna. — Być może będziecie się zastanawiać, czy w realnym świecie rzeczywiście postąpilibyście w ten sam sposób, co w tamtym wymiarze. Powinniście jednak pamiętać, że to pytanie nie przyniesie wam niczego. To, co się stało, musicie zaakceptować tak, jak się stało. Wszystko inne byłoby stratą czasu.
Harry potrzebował dłuższej chwili, by zrozumieć tę informację. Z jednej strony czuł ulgę, że nie byli marionetkami w kapryśnych rękach zwariowanego domu, jednocześnie pojmował też, że nie będzie już miał żadnej wymówki. Sam, z własnej woli, przespał się z Draconem. Żadne zaklęcie nie przyćmiewało mu rozumu, nie pętało mu woli. Sam tego chciał. Wniosek ten, widziany z nowej perspektywy, wydał mu się naraz bardzo niepokojący, przede wszystkim dlatego, że to, co między nimi zaszło, było według teorii Dumbledore'a tym, co dla niego najlepsze.
Draco podparł podbródek na dłoni, wbijając niewidzący wzrok gdzieś poza dyrektora.
— Dlaczego nie zauważyliśmy, że rzeczywisty czas mijał naprawdę dużo szybciej? — zapytał z wyraźną ciekawością.
— Wynikało to z korelacji z drugim zaklęciem spoczywającym na domu. — Dumbledore opadł na oparcie fotela, krzyżując swobodnie ramiona na piersi. — Nieskomplikowany czar, przyspieszający procesy emocjonalne, absolutnie niezbędny do celu, który chciałem osiągnąć. Dzięki niemu w dość krótkim czasie zdołaliście dokonać tego, co w realnym świecie mogłoby kosztować was lata pracy: zbliżyć się do siebie. I przede wszystkim uporać się z grozą tego, co was spotkało.
Oraz zrobić wiele innych rzeczy, uzupełnił Harry w myślach, próbując odpędzić żar wpełzający mu na policzki. Mrok niewiedzy w jego głowie zaczął się powoli, powolutku przejaśniać. Czar przyspieszający. Proste wyjaśnienie faktu, dlaczego pozwolił się dotknąć Draconowi, choć od nocy w kapliczce minęło tak niewiele czasu. Możliwe, że w realnym świecie Draco również stałby się mu równie bliski. Z tym, że później. Dużo później.
— Ale ja nadal nie rozumiem, dlaczego czar przyspieszający spowolnił bieg czasu — powiedział, tłumiąc westchnienie. Merlinie, dlaczego ta historia musiała być aż tak skomplikowana?
Zadumany Dumbledore popatrzył na okno, przez które wpadało pierwsze, różowe światło poranka.
— Przyspieszone procesy w waszym wnętrzu powodują automatycznie opóźnienie procesów wokół was. Natura domaga się równowagi. Taki jest bieg rzeczy.
Dyrektor pogrążył się w milczeniu, dając swym byłym uczniom okazję do przyswojenia usłyszanych rewelacji. Harry nie wytrzymał długo nieruchomego siedzenia w fotelu. Poderwał się na nogi, podszedł do Fawkesa i pogłaskał ostrożnie jego lśniące pióra, ciesząc się przyjaznym spokojem bijącym od ptaka. Na swych plecach czuł uważny wzrok Dracona.
— Czy uważa pan terapię za zakończoną? — Harry słyszał lekki niepokój, pobrzmiewający w głosie Dracona, choć ten najwyraźniej starał się go ukryć. — Czy też pokrzyżował pan szyki domu, przysyłając Remusa i Tonks, by nas zabrali?
Harry odwrócił się gwałtownie i wlepił oczy w dyrektora.
— Nigdy nie odważyłbym się krzyżować szyków własnych czarów! — Kąciki ust Dumbledore'a najpierw drgnęły nieznacznie, by po chwili rozciągnąć się w szerokim uśmiechu, odbijającym się blaskiem w jego oczach. — To dom sam pozwolił wam odejść — dodał, mrugając lekko i przechylając się nad biurkiem. — Czyż nie?


***


Czuł się dość osobliwie, opuszczając gabinet Dumbledore'a. Tak, jakby był wewnętrznie wypalony i jednocześnie totalnie oderwany od wszystkiego, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich tygodni — lub miesięcy. Słowa dyrektora nadal krążyły mu pod czaszką, nie zważał więc zbytnio na to, dokąd się kieruje. Draco szedł obok niego. I też zdawał się tonąć w rozmyślaniach.
— HARRY!
Radosny okrzyk osadził go w miejscu, nakazując ze zdumieniem unieść głowę. Ginny pędziła jak rude tornado w jego stronę, rzucając mu się ułamek sekundy później w objęcia. Jej twarz promieniowała szczęściem.
Dopiero w tej chwili dotarło do niego, co naprawdę oznaczał ich powrót do rzeczywistości. Znów był w domu. W domu, z ludźmi, których kochał. Zalało go ciepło. Zaśmiał się, przytulił Ginny do siebie i okręcił nią w kółko jak małą dziewczynką.
— Tęskniłam za tobą — wyszeptała, głaszcząc czule jego włosy.
— Wszyscy tęskniliśmy — dodał czyjś zachrypnięty ze wzruszenia głos. Molly Weasley zbliżyła się do niego, obejmując go serdecznie i całując w policzek. W jej oczach lśniło coś podejrzanie wilgotnego.
— A my najbardziej. — Fred i George poklepali go przyjacielsko po plecach, a grymasy na ich twarzach wyglądały niemal identycznie. Zachowywali się tak swobodnie, jakby nigdy nic się nie stało. Był im za to wdzięczny. — Wszystko w porządku, Harry?
— Tak. — Czuł rosnącą mu w gardle kulę i energicznie przełknął ślinę. — Tak dobrze ujrzeć znów was wszystkich. — Głos odmawiał mu posłuszeństwa. Dopiero wtedy zauważył, że Dracona nie było już u jego boku. Zdumiony odwrócił głowę.
Minęło wiele czasu od chwili, w którym ostatni raz widział tę wysoką, jasnowłosą kobietę, ale rozpoznał ją w jednej chwili. Może po części dlatego, że nie sposób było przeoczyć podobieństwa między nią a Draconem. Tylko jej oczy były zupełnie inne, lśniące morskim błękitem i nieokreślonym smutkiem, którego nawet radość ze spotkania z synem nie potrafiła złagodzić do końca.
Drobna łza ześliznęła się z jej długich rzęs, gdy Draco otoczył ją ramionami. Przerastał ją o spory kawałek i mając go u swego boku sprawiała niezwykle kruche i delikatne wrażenie, jakby była zrobiona z porcelany.
Harry stwierdził, że się uśmiecha. Draco też miał swój dom, w którym czekał ktoś mu bliski. Było to bardzo uspokajające uczucie. Uczucie, które pozwalało mu łatwiej odejść.
— Na nas już czas, Harry — przypomniała Molly, jakby odgadując jego myśli, i położyła mu rękę na ramieniu. — Następny świstoklik jest zarezerwowany dla nas.
— Idźcie już, zaraz do was dołączę — odpowiedział, nie odwracając wzroku od Dracona i Narcyzy. — Muszę się jeszcze szybko pożegnać.
Jak na umówione hasło, Malfoy oderwał się od matki i zbliżył się powoli, dopóki nie stanęli naprzeciwko siebie. Jego usta drżały w na pół przyjaznym, na pół ironicznym uśmiechu, tak typowym dla niego, że Harry mógł go tylko odwzajemnić.
— Dziwnie będzie… bez ciebie. — Głos Dracona brzmiał łagodnie, otulał go niczym kokon. Poczuł mięknące kolana. Nie mógł nad tym zapanować.
Tyle tygodni, spędzonych razem. Nieopisane zdarzenia z przeszłości przykuły ich do siebie. Z trudem docierało do niego, że właśnie się żegnali. Że było to konieczne, skoro chcieli wrócić do rzeczywistości. Wiedzieli o tym obaj.
— Tak, na pewno. — Przełknął ślinę, zmuszając się do wytrzymania spojrzenia Dracona, które jak zwykle sprowadziło trzepot w okolice żołądka. — Zdaje mi się, że będę potrzebował czasu, żeby… po prostu pomyśleć.
Kolejny uśmiech, tym razem ironiczny i smutny zarazem. Harry wiedział jednak, że Draco go rozumie, lepiej, niż ktokolwiek inny.
— Obaj tego potrzebujemy — odparł ze spokojem. Jego oczy migotały.
Nie spodziewał się, że Draco obejmie go na pożegnanie. Zaskoczony, przyjął ostrożny dotyk, jakby był kwiatem, mogącym ulec zniszczeniu przez nieuważny ruch. Zamknął oczy, usiłując zapamiętać ten tak bliski mu zapach.
— Do zobaczenia, Harry Potterze — wyszeptał Malfoy prosto w jego ucho. — Uważaj na siebie.
A potem wypuścił go z ramion i odwrócił się do matki.
Na twarzy Narcyzy malowała się subtelna łagodność, choć brakowało na niej uśmiechu. W jej oczach było coś wiedzącego. Coś, czego Harry absolutnie nie był w stanie określić.
Nadszedł czas stawienia czoła codzienności. Zalała go fala nowej energii, przywracając tę część starego Harry'ego, która została gdzieś tam, w Zakazanym Lesie. Powrót do domu napawał go szczęściem, z drugiej strony nie mógł jednak uciszyć zaznanego właśnie uczucia straty. Coś małego i niewytłumaczalnego, siedzącego w jego głowie, rozpaczliwie pragnęło, by Draco Malfoy już nigdy nie musiał od niego odchodzić.


Próbowałem żyć dalej tak, jakbym cię nigdy nie znał
Nie śpię, ale mój świat nie chce się przebudzić
Modlę się o uleczenie serca
Ale bez ciebie mogę być jedynie niedoskonały

(Backstreet Boys, „Incomplete”)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz