wtorek, 23 lipca 2013

ZMIERZCH


1. Ty nie jesteś kliprem sławnym
„Cutty Sark” czy „Betty Lou”,
W Pacyfiku portach gwarnych
Nie zahuczy w głowie rum.
Nie dla Ciebie są cyklony,
Hornu także nie opłyniesz,
W rejsie sławnym i szalonym,
W szancie starej nie zaginiesz.
Ref:Hej „Samantha”, hej „Samantha”,
Kiedy wiatr Ci gra na wantach,
gdy rysujesz wody taflę,
Moje serce masz pod gaflem.
Czasem ciężko prujesz wodę
I twe żagle już nie nowe.
Jesteś łajbą pełną wzruszeń,
Jesteś łajbą… co ma duszę.
2. Ale teraz wyznać pora,
Chociaż nie wiem czemu, psiakość,
Gdy Cię nie ma na jeziorach,
Na jeziorach pusto jakoś.
Gdy w wieczornej przyjdzie porze
Śpiewać zwrotki piosnki złudnej,
Gdy Cię nie ma na jeziorze,
To Mazury nie są cudne.
3. Czasem, kiedyś już zmęczona,
W chwili krótkiej przyjemności,
W złotych słońca stu ramionach
Ty wygrzewasz stare kości.
A gdy przyjdzie kres Twych dróg,
Nie zapłaczę na pogrzebie,
Wiem, że sprawi dobry Bóg,
Byś pływała dalej w niebie.

- Z kim teraz mamy? - ziewnął szeroko Jack .
- Potter. Potter. - burknął jego przyjaciel, Sim. -O czym to dzisiaj będzie?
- Jak to stoczyłem wielką bitwę z ostatnim poplecznikiem Voldemorta. Nie boicie się? - przedrzeźniał Jack. - Ja, wielki bohater, legenda z kamieniołomu. Ach, piejcie na mą cześć i malujcie me portrety! - bełkotał przez trzymaną w ustach kluskę. Profesor Potter znany był z niewyraźnej mowy i ciągłego trzymania chusteczki przy ustach.
Przechodząca nauczycielka wróżbiarstwa uśmiechnęła się pod nosem; pamiętała, jak starszy kolega nakrzyczał na nią po pierwszej lekcji, przeprowadzonej na dworze, przy zamkniętym w klatce jednorożcu. Ministerstwo Magii stwierdziło, że róg tego stworzenia może być niebezpieczny dla uczniów i nakazało uwięzienie wszystkich "stworzeń szkolnych niebezpiecznych".
Kobieta nie miała zbyt wiele szacunku dla dawnych ideałów i pragnień. A za Voldemorta nie było tak źle - przynajmniej mieli zapewnione jakiś emocje. A że parę osób zginęło, z czego większość to mugole? Kogo to dziś obchodzi? Chyba tylko takich wapniaków, jak ten cały Potter.
Bez trudu uchyliła się przed balonem z eliksirem rozweselającym, ciśniętym niemrawo przez poltergeista. Irytek już dawno, wkrótce po odejściu Dumbledore'a, został siłą usunięty. Część uczniów twierdziła, że wracał do zamku, ale i te opowieści szybko umarły śmiercią naturalną. Czasy żartów przeminęły, a wraz z nimi duchy, oburzone nowymi porządkami oraz lekceważeniem tradycji. Najdłużej wytrzymał tolerancyjny Gruby Mnich, ale po pewnym czasie i on zniknął. Znieruchomiały portrety i schody, odeszła w zaświaty słynna Pani Norris, a niedługo potem i jej pan, woźny Filch. Uczniowskie zwierzątka zostały umieszczone w specjalnych pomieszczeniach: zimnych, wilgotnych lochach, w sąsiedztwie leniwego Mistrza Eliksirów. Część z nich znikała w tajemniczych okolicznościach, ku rozpaczy właścicieli, poszukujących winnych i zwykle zatrzymujących się przed drzwiami, prowadzącymi do kwater "profesorka Chochli". Sim i Jack do nich nie należeli, ponieważ nie chcieli ani nie potrzebowali zwierząt. Wystarczało im towarzystwo "ładnych dziewczyn, dobrych ściąg i brzęczącej sakiewki". Oni też byli autorami większości z dowcipów o profesorze Potterze, niewybrednych, zwykle wulgarnych, ale przez ogólną antypatię do niego bardzo popularnych. Zdarzało się, że opowiadano je sobie nawet w pokoju nauczycielskim, uśmiechając się drwiąco, a zarazem pobłażliwie. Zwariowana skamieniałość. Relikt. Ktoś, kto musi odejść, odsunąć się w cień, by przepuścić nowe porządki. Kpiono z jego drżących rąk, błyszczącej czaszki, rozbieganego wzroku, samotności.
- Zgadnij, co powiedział Potter, jak spotkał dementora?
- Przytul mnie!
- A jak wpadł na hipogryfa?
- Ale ty niewyraźnie mówisz!
Obie nauczycielki chichotały, siedząc na nowiutkich fotelach, pod karcącym okiem obu chimer strzegących wejścia.
- A jak zobaczył las?
- Kryć się!
Spojrzały na siebie porozumiewawczo. Poplotkowały jeszcze chwilę, potem zaś wyszły, roześmiane, młode, popularne. Nie zwróciły uwagi na falowanie zasłon mimo zamkniętych okien. Zresztą, kto by pamiętał, że Harry Potter miał kiedyś pelerynę - niewidkę?
Staruszek zsunął z ramion błyszczący materiał, pogładził go delikatnie. Przypominał mu dawne lata, przyjaciół, miłość, wreszcie zniknięcie wszystkiego, co w jego życiu było dobre. Wszystkiego, co kiedyś, dawno temu, pozwalało mu wyczarować patronusa. Westchnął. Nie po raz pierwszy usłyszał podobne dowcipy o sobie.
Kaszlnął, wyjętą z kieszeni chusteczką otarł krew z warg. Zaklęcie, jakim go uderzono w usta w czasie Ostatniej Bitwy nigdy nie przestało działać. W dziąsłach tkwiły resztki zębów, skaleczenia na języku wciąż się otwierały. Wstydził się też innych ran i zasłaniał je magicznie, a gdy to było niemożliwe, zwyczajnie: długim rękawem koszuli, wysokimi butami, ciężkim strojem.
Do pomieszczenia wpadł jeden z profesorów, rozsiadł się na kanapie, położył nogi na stole. Spojrzał na Harry'ego, w jego złośliwych oczach zapłonęło wyzwanie. I co mi zrobisz, pytały te oczy. Twój czas minął. Przyszła wolność. Ale ona jest nasza, nie twoja. Ty wciąż siedzisz w więzieniu swoich nieaktualnych zasad, o których nikt prócz ciebie nie pamięta. Nikt.
- Dzień dobry - powiedział w przestrzeń mężczyzna. - Nie ma to jak odpoczynek po męczącym dniu, co nie?
Harry pokręcił głową z milczącą dezaprobatą. Dawno przestał się dziwić, że młodzież jest taka, a nie inna. Bo kto niby ma ich uczyć?
Młodszy kolega przyglądał mu się uważnie. Po ustach błąkał mu się lekki, nieco ironiczny uśmieszek.

Harry wyszedł na swoją lekcję Obrony przed Czarną Magią, starając się tak żałośnie nie powłóczyć nogami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz