1. Ty nie jesteś
kliprem sławnym
„Cutty Sark” czy
„Betty Lou”,
W Pacyfiku portach
gwarnych
Nie zahuczy w głowie
rum.
Nie dla Ciebie są
cyklony,
Hornu także nie
opłyniesz,
W rejsie sławnym i
szalonym,
W szancie starej nie
zaginiesz.
Ref:Hej „Samantha”,
hej „Samantha”,
Kiedy wiatr Ci gra na
wantach,
gdy rysujesz wody
taflę,
Moje serce masz pod
gaflem.
Czasem ciężko prujesz
wodę
I twe żagle już nie
nowe.
Jesteś łajbą pełną
wzruszeń,
Jesteś łajbą… co ma
duszę.
2. Ale teraz wyznać
pora,
Chociaż nie wiem
czemu, psiakość,
Gdy Cię nie ma na
jeziorach,
Na jeziorach pusto
jakoś.
Gdy w wieczornej
przyjdzie porze
Śpiewać zwrotki
piosnki złudnej,
Gdy Cię nie ma na
jeziorze,
To Mazury nie są
cudne.
3. Czasem, kiedyś już
zmęczona,
W chwili krótkiej
przyjemności,
W złotych słońca stu
ramionach
Ty wygrzewasz stare
kości.
A gdy przyjdzie kres
Twych dróg,
Nie zapłaczę na
pogrzebie,
Wiem, że sprawi dobry
Bóg,
Byś pływała dalej w
niebie.
- Z kim teraz mamy? -
ziewnął szeroko Jack .
- Potter. Potter. -
burknął jego przyjaciel, Sim. -O czym to dzisiaj będzie?
- Jak to stoczyłem
wielką bitwę z ostatnim poplecznikiem Voldemorta. Nie boicie się? -
przedrzeźniał Jack. - Ja, wielki bohater, legenda z kamieniołomu. Ach, piejcie
na mą cześć i malujcie me portrety! - bełkotał przez trzymaną w ustach kluskę.
Profesor Potter znany był z niewyraźnej mowy i ciągłego trzymania chusteczki
przy ustach.
Przechodząca
nauczycielka wróżbiarstwa uśmiechnęła się pod nosem; pamiętała, jak starszy
kolega nakrzyczał na nią po pierwszej lekcji, przeprowadzonej na dworze, przy
zamkniętym w klatce jednorożcu. Ministerstwo Magii stwierdziło, że róg tego
stworzenia może być niebezpieczny dla uczniów i nakazało uwięzienie wszystkich
"stworzeń szkolnych niebezpiecznych".
Kobieta nie miała
zbyt wiele szacunku dla dawnych ideałów i pragnień. A za Voldemorta nie było
tak źle - przynajmniej mieli zapewnione jakiś emocje. A że parę osób zginęło, z
czego większość to mugole? Kogo to dziś obchodzi? Chyba tylko takich wapniaków,
jak ten cały Potter.
Bez trudu uchyliła
się przed balonem z eliksirem rozweselającym, ciśniętym niemrawo przez
poltergeista. Irytek już dawno, wkrótce po odejściu Dumbledore'a, został siłą
usunięty. Część uczniów twierdziła, że wracał do zamku, ale i te opowieści
szybko umarły śmiercią naturalną. Czasy żartów przeminęły, a wraz z nimi duchy,
oburzone nowymi porządkami oraz lekceważeniem tradycji. Najdłużej wytrzymał
tolerancyjny Gruby Mnich, ale po pewnym czasie i on zniknął. Znieruchomiały
portrety i schody, odeszła w zaświaty słynna Pani Norris, a niedługo potem i
jej pan, woźny Filch. Uczniowskie zwierzątka zostały umieszczone w specjalnych
pomieszczeniach: zimnych, wilgotnych lochach, w sąsiedztwie leniwego Mistrza
Eliksirów. Część z nich znikała w tajemniczych okolicznościach, ku rozpaczy
właścicieli, poszukujących winnych i zwykle zatrzymujących się przed drzwiami,
prowadzącymi do kwater "profesorka Chochli". Sim i Jack do nich nie
należeli, ponieważ nie chcieli ani nie potrzebowali zwierząt. Wystarczało im
towarzystwo "ładnych dziewczyn, dobrych ściąg i brzęczącej sakiewki".
Oni też byli autorami większości z dowcipów o profesorze Potterze,
niewybrednych, zwykle wulgarnych, ale przez ogólną antypatię do niego bardzo
popularnych. Zdarzało się, że opowiadano je sobie nawet w pokoju
nauczycielskim, uśmiechając się drwiąco, a zarazem pobłażliwie. Zwariowana
skamieniałość. Relikt. Ktoś, kto musi odejść, odsunąć się w cień, by przepuścić
nowe porządki. Kpiono z jego drżących rąk, błyszczącej czaszki, rozbieganego
wzroku, samotności.
- Zgadnij, co
powiedział Potter, jak spotkał dementora?
- Przytul mnie!
- A jak wpadł na
hipogryfa?
- Ale ty niewyraźnie
mówisz!
Obie nauczycielki
chichotały, siedząc na nowiutkich fotelach, pod karcącym okiem obu chimer
strzegących wejścia.
- A jak zobaczył las?
- Kryć się!
Spojrzały na siebie
porozumiewawczo. Poplotkowały jeszcze chwilę, potem zaś wyszły, roześmiane,
młode, popularne. Nie zwróciły uwagi na falowanie zasłon mimo zamkniętych
okien. Zresztą, kto by pamiętał, że Harry Potter miał kiedyś pelerynę -
niewidkę?
Staruszek zsunął z
ramion błyszczący materiał, pogładził go delikatnie. Przypominał mu dawne lata,
przyjaciół, miłość, wreszcie zniknięcie wszystkiego, co w jego życiu było
dobre. Wszystkiego, co kiedyś, dawno temu, pozwalało mu wyczarować patronusa.
Westchnął. Nie po raz pierwszy usłyszał podobne dowcipy o sobie.
Kaszlnął, wyjętą z
kieszeni chusteczką otarł krew z warg. Zaklęcie, jakim go uderzono w usta w
czasie Ostatniej Bitwy nigdy nie przestało działać. W dziąsłach tkwiły resztki
zębów, skaleczenia na języku wciąż się otwierały. Wstydził się też innych ran i
zasłaniał je magicznie, a gdy to było niemożliwe, zwyczajnie: długim rękawem
koszuli, wysokimi butami, ciężkim strojem.
Do pomieszczenia
wpadł jeden z profesorów, rozsiadł się na kanapie, położył nogi na stole.
Spojrzał na Harry'ego, w jego złośliwych oczach zapłonęło wyzwanie. I co mi
zrobisz, pytały te oczy. Twój czas minął. Przyszła wolność. Ale ona jest nasza,
nie twoja. Ty wciąż siedzisz w więzieniu swoich nieaktualnych zasad, o których
nikt prócz ciebie nie pamięta. Nikt.
- Dzień dobry -
powiedział w przestrzeń mężczyzna. - Nie ma to jak odpoczynek po męczącym dniu,
co nie?
Harry pokręcił głową
z milczącą dezaprobatą. Dawno przestał się dziwić, że młodzież jest taka, a nie
inna. Bo kto niby ma ich uczyć?
Młodszy kolega
przyglądał mu się uważnie. Po ustach błąkał mu się lekki, nieco ironiczny
uśmieszek.
Harry wyszedł na
swoją lekcję Obrony przed Czarną Magią, starając się tak żałośnie nie powłóczyć
nogami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz