niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział jedenasty




Nie wierzę w miłość.
Nigdy w nią nie wierzyłem.
Dlaczego akurat twoja bliskość sprawia,
że chcę zrewidować me zasady?



Próbował zająć uwagę pisaniem listów. Bezskutecznie. Ciągle przyłapywał się na tym, jak jego skupienie słabło, a myśli dryfowały w stronę Harry'ego. Czemu towarzyszył nerwowy skurcz żołądka i przyspieszone bicie serca.
Draco nie był tak chłodny i opanowany, jak mogłoby się zdawać. Zwykle ukrywanie emocji przed innymi nie stanowiło dla niego problemu, jednak teraz wszystko wyglądało inaczej. Miał wrażenie, że Harry nie będzie musiał się zbytnio wysilać, żeby przeniknąć mur pozorów i dostrzec to, co ukrywało się za nimi w jego wnętrzu. Napełniało go to dziwnym strachem. Nie przywykł do dopuszczania kogokolwiek aż tak blisko.
Zamyślony, zanurzył pióro w malutkim kałamarzu stojącym przed nim na stole, starannie ocierając stalówkę z nadmiaru zielonego tuszu o jego brzeg. Nadal nie mógł uwierzyć, że Harry pozwolił mu się pocałować. Czy to dobrze, że sam uległ tej pokusie?
Zrobił tylko to, co zawsze robili prawdziwi Malfoyowie: skorzystał z nadarzającej się okazji. W ogóle nie myśląc o konsekwencjach. Wątpliwości co do własnych poczynań pojawiły się dopiero po czasie. Ale gdy wspominał słodką, obezwładniającą falę rozkoszy, trudno mu było żałować czegokolwiek, zwłaszcza gdy przypomniał sobie, że Harry odczuwał to samo. Na przekór wszystkim tragicznym wydarzeniom.
Zmusił się do porzucenia myśli o pocałunku. Pióro zaskrzypiało, gdy kreślił na pergaminie oklepaną, pożegnalną formułkę. Zwinął list w rulon, odsunął kałamarz na brzeg stołu i podniósł się z krzesła.
Niebo za wysokim oknem pociemniało mocno, drzewa odznaczały się czarnymi cieniami na tle zmierzchu. Przez chwilę, z rękami tkwiącymi głęboko w kieszeniach spodni, spoglądał na własne odbicie w okiennej szybie. Jego twarz była jak zwykle pozbawiona wyrazu. Wreszcie odwrócił się, wzruszając ramionami, i opuścił pokój, kierując się jakby nieświadomie do ogrodu.
Gdy wyszedł na taras, przywitało go ciepłe, wieczorne powietrze. Zdawało mu się, że czuje subtelny zapach kwitnących astrów. Skądś dobiegało cykanie świerszcza. Z daleka, spoza liści drzew, przebijało światło.
Ciekawość poprowadziła go dalej. Piasek pokrywający ogrodową ścieżkę tłumił odgłos jego kroków. Migoczący blask stawał się coraz intensywniejszy w miarę, jak zbliżał się do linii drzew.
Dopiero, gdy dotarł już prawie do samego brzegu jeziora, stwierdził, że źródłem poświaty było rozpalone na plaży ognisko. Iskry strzelały w niebo wysokim słupem, płonące kawałki drewna potrzaskiwały cicho. Harry siedział nieopodal na piasku i w słabym blasku ognia przeglądał książkę. Nie uniósł głowy, dopóki Draco nie zbliżył się do niego.
— Nie wiedziałem, że masz tak romantyczne zacięcie, Potter — zakpił. Nie wiedział dlaczego, ale nie mógł przestać go drażnić, jakby nie umiejąc zrezygnować z dawnych przyzwyczajeń.
Oczy Harry'ego zalśniły dziwnym blaskiem.
— Akurat ty to mówisz, Malfoy? — odparł z rozbawieniem. — Czytając samemu takie książki?
Draco za późno dojrzał, że Harry trzyma w ręku sonety Szekspira, te same, których zapomniał zabrać ze sobą z pomostu po południu. Zanim zdążył zareagować, Harry odchrząknął teatralnie i z emfazą zaczął deklamować sztucznie drżącym głosem:

Gdy oczy zamknę, widzę ciebie wcześniej,
Bo w dzień na wszystko patrzę bez czułości;
Gdy śpię, me oczy widzą ciebie we śnie
I w ciemnym blasku są blaskiem ciemności.
Więc jakże cień twój, co rozjaśnia cienie,
Mógłby swym cieniem w dzień jasny i biały
Zajaśnieć jeszcze jaśniejszym promieniem,
Jeśli w snach oczom daje blask swój cały!
I jakże mówię wzrok mam zaspokoić
Widzeniem twojej postaci na jawie,
Jeśli w noc głuchą twój cień we śnie stoi
Tak piękny oczom, że aż obcy prawie!
Dzień, to noc ślepa, która cię zaćmiła,
Noc to dzień jasny, gdy sen ciebie zsyła.)
*

Przez moment stał jak skamieniały, czując, jak gorąco powoli uderza mu do głowy. Harry zachichotał.
— O kim myślisz, gdy to czytasz? — zdołał jeszcze zapytać, wytrącając tym ostatecznie Dracona z równowagi.
— Oddawaj to! — Na wpół rozzłoszczony, na wpół rozbawiony rzucił się na Harry’ego, który, nadal się śmiejąc, przetoczył się na bok, zasłaniając sobą książkę przed atakiem Malfoya. Miał na sobie jedynie bawełnianą koszulkę, Draco wyraźnie czuł twardość mięśni i ciepło jego ciała. Przepychanka trwała zaledwie kilka sekund. Gdy zorientował się, że ma piasek w ustach, a okulary Harry’ego wydają z siebie podejrzany trzask, zasapany oderwał się od przeciwnika.
Harry oddychał ciężko, nadal zaciskając palce na okładce tomiku. Uśmieszek na jego twarzy rozpływał się powoli, im dłużej, niczym zahipnotyzowany, patrzył Draconowi w oczy. Dobrze znane napięcie powróciło, materializując się między nimi w niemal namacalną przeszkodę.
— O czym myślisz teraz, gdy widzisz moją twarz? — zapytał Draco ochryple. Każda molekuła jego ciała domagała się bliskości Harry’ego, sprawiając, że z trudem nad sobą panował. — O tym, jak cię gwałciłem, czy o tym, jak całowałem?
Serce nadal biło mu zbyt szybko, zmuszane do intensywniejszej pracy przez krążącą w żyłach adrenalinę. Mimo ciemności dostrzegł gwałtowny rumieniec na policzkach Harry’ego.
— Jak całowałeś — przyznał się niechętnie, odwracając wzrok ku czarnemu jak noc jezioru.
Przez chwilę milczeli, zdenerwowani, ustępując pola ciszy przerywanej trzaskaniem płomieni i pluskiem wody. Na bezchmurnym niebie zabłysły pierwsze gwiazdy. Czuł się tak, jakby obaj byli rozbitkami na bezludnej wyspie, bez nadziei na szybki ratunek. — Co właściwie stało się zaraz po tym, jak mnie zgwałciłeś? — Harry nabrał w garść drobnego piasku i zaczął go powoli przesypywać między palcami. — Nie mogę sobie niczego przypomnieć.
Gęsia skórka na jego ramionach sprawiła, że Draco poczuł potrzebę przysunięcia się bliżej ognia. Żar palił mu twarz. Przymknął oczy.
— Chwilę później aurorzy wpadli do kapliczki — odrzekł powoli.
Harry wydał z siebie dźwięk rezygnacji.
— Co za wyczucie czasu. — W jego głosie pobrzmiewała gorzka ironia. Draco widział, jak zaciska szczęki. Zdecydował się nie skomentować tego wtrącenia i powrócił do relacji.
— W jednej chwili zapanował kompletny chaos. Złapałem cię pod pachy i wciągnąłem do jakiegoś ciemnego kąta, żebyś nie został przypadkowo trafiony. — Wspomnienia i emocje wróciły, na czele ze straszliwym poczuciem winy, którego nie potrafił się od tamtej pory pozbyć.
Harry gwałtownie obrócił głowę w jego stronę.
— Zadbałeś o moje bezpieczeństwo? — zapytał, z niedowierzaniem otwierając szeroko oczy. — Ale przecież… Zdemaskowałeś się tylko dlatego, żebym nie oberwał jakimś zaklęciem? — Zamilkł na chwilę z rozchylonymi ustami, spuszczając wzrok i wpatrując się we własne dłonie. — Dlaczego to zrobiłeś? — dodał cicho po chwili.
Draco wzruszył ramionami i odsunął pasemko włosów za ucho. Niewidzące spojrzenie wbił w ogień.
— Bo wydawało mi się to w tamtej sytuacji właściwe. Nie myślałem o tym, co będzie później.
— Dlatego właśnie tu jesteś. — To nie było pytanie, lecz stwierdzenie. — Dumbledore nie pozwolił ci wrócić do nich jako szpieg, skoro już wiedzą, że jesteś zdrajcą.
Draco westchnął cicho.
— Oni już od dawna podejrzewali mnie o zakazane kontakty z Zakonem. Tak czy owak, zawsze byli w stosunku do mnie nieufni.
— A to dlaczego? — Odblask ognia migotał w szkłach okularów Harry'ego.
Twarze Severusa i ojca stanęły mu przed oczyma. Poczuł, jak coś ściska go za serce.
— Może opowiem ci to… innym razem — wyjaśnił, uśmiechając się półgębkiem. — To długa historia.
Harry zaakceptował odpowiedź.
— Co stało się później? — zapytał ostrożnie.
Draco zmarszczył czoło.
— Śmierciożercy zostali dość szybko pokonani. Remus, Ginny i Tonks zabrali cię do Hogwartu, a ja zostałem na miejscu, rzygając jak kot. Dumbledore znalazł mnie nad ranem gdzieś w lesie. Nie mam pojęcia, co robiłem tam do tego czasu.
Widział, jak Harry myśli nad czymś gorączkowo, przygryzając dolną wargę.
— Dlaczego w ogóle zostałeś śmierciożercą? — spytał wreszcie. — Ojciec cię zmusił?
Ostatnie przypuszczenie trafiło go jak cios.
— Naprawdę myślisz, że ojciec wepchnął mnie do ich kręgu? — zripostował, unosząc brwi.
Harry wzruszył ramionami.
— Trudno mi to ocenić — odparł z lekkim zakłopotaniem.
Draco roześmiał się sucho.
— Nie był w stanie mnie dotknąć, nie mówiąc już o wzięciu w ramiona. Jak więc miałby mnie gdzieś wpychać? — odrzekł z sarkazmem, maskującym jego prawdziwe emocje. — Po zakończeniu szkoły złożono mi ofertę wstąpienia na służbę Czarnego Pana, którą przyjąłem. Ojciec mnie ani nie namawiał, ani nie zniechęcał. Dopiero gdy umierał zrozumiałem, że popełniłem błąd.
Uniósł głowę i spojrzał prosto w zielone oczy Harry'ego. Były Gryfon wpatrywał się w niego z napięciem. Nie potrafił odczytać wyrazu jego twarzy.
— Przykro mi — wyszeptał.
Draco skinął głową. Za nic w świecie nie chciał poruszać teraz tematu śmierci Lucjusza. Podniósł się bezszelestnie, otrzepując piasek z ubrania, po czym zrobił kilka kroków w stronę brzegu. Było już zupełnie ciemno. Zamknął oczy i głęboko wciągnął do płuc chłodne powietrze. Skądś dobiegał cichy głos nocnego ptaka.
— Swoją drogą, miałeś rację. — Usłyszał wypowiedziane z wahaniem za jego plecami słowa. Coś powstrzymało go przed odwróceniem się i spojrzeniem Harry'emu w oczy. — To… to nie była tylko fizyczna reakcja, wtedy, w kapliczce. — Wyraźnie czuł, z jakim trudem Harry wydusza z siebie zdania. — W tamtej chwili naprawdę cię chciałem. Nawet jeśli sam nie umiem sobie wytłumaczyć, dlaczego. I zdaje mi się, że nadal ciebie chcę. — Fala gorąca, wywołana tym wyznaniem, w ułamku sekundy zawładnęła całym jego ciałem. Błyskawicznie obrócił się na piasku i wbił wzrok w Harry'ego, który kontynuował: — Możliwe, że zawsze było między nami jakieś dziwne napięcie. Być może nie dopuszczałem tego do siebie albo źle interpretowałem. I nie mam najmniejszego pojęcia, co robić dalej. — Urwał i trzęsacymi się palcami zaczął rysować kręgi na sypkim piasku. Jego policzki płonęły.
Draco nie wiedział, jak zareagować. Stał jak wbity w ziemię. Najchętniej złapałby Harry'ego i zaczął całować aż do utraty tchu, wiedział jednak, że tym razem nie byłoby to dobrym rozwiązaniem.
— Coś ciągnie mnie do ciebie i odpycha jednocześnie — ciągnął Harry z wysiłkiem. — Jakaś część we mnie domaga się ciebie, ale nie wiem, czy kiedykolwiek powinienem się temu poddać. Bo inna część cały czas boi się twojej bliskości. I nie mogę sobie wyobrazić, żeby to… nie bolało… w normalnej miłości między dwoma mężczyznami.
Draco nie wiedział, co było bardziej gorące: ogień czy twarz Harry’ego. Zbliżył się ostrożnie i opadł na kolana za jego plecami, delikatnie kładąc mu dłonie na ramionach. Poczuł, jak ciało Pottera zadrżało i zesztywniało pod jego palcami.
— Ciiii… — szepnął mu cichutko prosto do ucha, po czym bardzo powoli i łagodnie dotknął wargami cienkiej, wrażliwej skóry jego szyi. Harry głośno wciągnął powietrze, powieki zadygotały mu lekko. — Nie zmuszam cię do niczego. Nigdy już cię do niczego nie zmuszę.
Napięcie mięśni, głaskanych równomiernie, ustępowało stopniowo. Czuł ciepło ciała przez cienki materiał koszulki. Na chwilę znowu powróciło wspomnienie nocy w kapliczce i wiedział, że Harry myśli teraz o tym samym.
— Draco?
— Hm?
Jego imię w ustach Harry'ego nadal brzmiało dziwnie obco.
— Cieszę się, że to byłeś ty, a nie któryś z nich. — Harry zwlekał przez chwilę, po czym ostrożnie oparł się plecami o pierś Dracona.
Jego ramiona same, bez użycia woli, zamknęły się wokół ciepłego ciała.


*„Sonet 43” (The Sonnets, Sonnet 43) William Szekspir, przełożył Juliusz Żuławski


Koniec rozdziału jedenastego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz