niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział dziesiąty











 


Przestań się bronić przede mną.
Zacznij patrzeć prawdzie w oczy.



Patrząc wstecz nie potrafił powiedzieć, jak długo schodził potem Draconowi z drogi. Czasem zdawało mu się, że całe tygodnie, a czasem, że zaledwie kilka godzin. Noce i dnie zlały się ze sobą w jedno długie pasmo i już dawno przestał je liczyć. Nie miały one dla niego najmniejszego znaczenia w tym wielkim, więżącym go domu.
Wiele godzin spędził czytając i rozmyślając. A gdy dotarł do ostatniej strony „Wojny światów”, poczuł, że dojrzał do rozmowy z Draconem, nawet, gdy na samą myśl o niej jego żołądek łapał gwałtowny skurcz.
Choć wrzesień musiał w międzyczasie dobiegać połowy, z nieba lał się prawdziwy żar. Z przyjemnością wystawił twarz i ramiona na działanie ciepłych promieni, gdy wolnym, prawie ociągającym się krokiem podążał ścieżką w kierunku jeziora. Instynkt podpowiadał mu, że właśnie tam odnajdzie Dracona. I nie pomylił się.
Jasnowłosy mężczyzna siedział na drewnianym pomoście niedaleko starego, purpurowego buka. Jak zwykle nosił koszulę z długimi rękawami. Podwinięte nogawki dżinsów odsłaniały bose stopy, zanurzone w wodzie i leniwymi ruchami mącące jej toń. Zbliżając się, Harry zauważył, że Malfoy pogrążony był w lekturze trzymanego na kolanach tomiku. Ten widok miał w sobie coś dziwnego. Niespiesznie, bez słowa opadł na deski o metr od niego, krzyżując nogi. Draco nie uniósł wzroku znad książki.
— Sprawiło ci to przyjemność. — Zdumiał się nad spokojnym brzmieniem własnego głosu. Tak, jakby wściekłość i rozpacz wcale nie istniały, jakby raptem straciły dla niego znaczenie. Pragnął już tylko jednego: usłyszeć prawdę. — Właśnie to było dla ciebie najgorsze. I tego nie byłeś w stanie mi powiedzieć. Mam rację? — Draco zadrżał. Każdy mięsień w jego ciele zdawał się napinać, Harry czuł to wyraźnie. Sama twarz pozostała jednak zimna i twarda jak marmur, jedynie drganie nozdrzy zdradzało wewnętrzną burzę. Odwrócił głowę. Książka spadła mu z kolan, głucho uderzając o pomost. Harry odetchnął głęboko i zamknął oczy. — Proszę, odpowiedz. Ja muszę to wiedzieć.
Sekundy mijały w boleśnie powolnym tempie. Zdawało się, że nawet ogród zamarł na chwilę. Tylko fale uderzały o bale pomostu z równomiernym, uspokajającym klaskaniem.
— Tak. — Słowa były zaledwie szeptem, z trudem opuszczającym usta Dracona. — Sprawiło mi to rozkosz. — Odrzucił głowę do tyłu, robiąc kilka głośnych oddechów. — I będę się za to całą wieczność smażył w piekle, które sam sobie stworzyłem.
Grom emocji, którego Harry się spodziewał, nie nadciągnął. W zamian pojawiło się uczucie pustki i wypalenia. Ogród, pomost, jezioro, wszystko to wydawało się być tak nieprawdziwe jak sen. Zdobył się tylko na jedno krótkie:
— Dlaczego?
Draco wybuchnął urwanym, suchym śmiechem.
— Nadal nie rozumiesz? — zapytał, zwracając się ku niemu, ale Harry uparcie wbijał wzrok w taflę wody. — Zawsze cię chciałem. Od pierwszej chwili, w której cię zobaczyłem. — Z największym wysiłkiem Harry zmusił się do spojrzenia Draconowi w oczy. Ich szara barwa zwykle wydawała mu się mętna i nijaka, lecz teraz tęczówki dawnego wroga lśniły jak przejrzyste, górskie jezioro, odbijające burzowe chmury. I były tak samo gniewne jak one. Wzrok Dracona ślizgał się po twarzy Harry'ego, jakby chciał w niej coś odnaleźć. — Pamiętasz, jak spotkaliśmy się pierwszy raz u Madame Malkin na Pokątnej? — Ostre rysy jego twarzy złagodniały dziwnie, gdy dalej wpatrywał się w Harry'ego, i, nie czekając na odpowiedź, kontynuował: — Mogliśmy się wtedy ze sobą zaprzyjaźnić. Ale stało się inaczej. Nienawiść do ciebie to jeden ze stałych elementów mojego życia, Harry Potterze. To jedyne, co mi pozostało, gdy okazało się, że nie mogę cię mieć. — Harry przełknął ślinę, pokonując nagłą suchość w gardle. Myśli plątały mu się w głowie, ale żadna z nich nie dała się pochwycić i ubrać w sensowne słowa. — Tam, w kapliczce, nie chciałem cię skrzywdzić. A jeszcze mniej, żeby sprawienie ci bólu było dla mnie przyjemne. — Przeczesał włosy palcami. Jego twarz wyrażała bezradność. — Nie potrafiłem kontrolować ani własnego ciała, ani emocji. Możesz mnie za to nienawidzić do końca życia.
Harry patrzył na jezioro i próbował wsłuchać się w siebie. Nie było w nim nienawiści, nawet teraz, gdy poznał już prawdę. Za to czuł coś innego, coś, czego nie umiał nazwać. I widział pewien uporczywy, niedający się przegnać obraz wspomnienia. Obraz młodego, nagiego mężczyzny, wynurzającego się przy blasku księżyca z fal jeziora niczym Afrodyta z greckiej mitologii.
Draco sprawiał wrażenie, jakby nie potrzebował odpowiedzi. Wyjął nogi z wody, podciągając je do góry i objął kolana ramionami.
— Pewnie myślisz, że zamknięcie w jednym domu z gwałcicielem jest już wystarczająco okropne — podjął gorzkim tonem. — Uwierz mi, być zamkniętym w jednym domu z kimś, kogo się pragnie wbrew wszelkiej logice, też jest potworną męczarnią. Każda sekunda w pobliżu ciebie to dla mnie tortura. — Odwrócił głowę i zaczął wstawać.
— Zaczekaj! — Nie wiedział, dlaczego zatrzymał Dracona. Coś w jego wnętrzu nie chciało, by odchodził, nie był jednak w stanie wytłumaczyć sobie tego uczucia.
Draco prychnął cicho, niemalże z rozbawieniem.
— Lubisz mnie męczyć, prawda? — zapytał ironicznie, ale nie bez iskierki powagi.
Harry wahał się przez moment, odgarniając z czoła nieposłuszne kosmyki i bezskutecznie próbując pozbyć się nagłej tremy. Wydawało mu się, że powietrze iskrzy się od panującego między nimi napięcia.
— Wyciągnij lewą rękę. — Cichy głos we własnej głowie pytał go, do czego właściwie zmierza. Zignorował go tak samo jak zdumione spojrzenie Dracona, gdy sięgał po jego przegub, słysząc, jak ten gwałtownie wciąga powietrze w reakcji na niespodziewany dotyk.
Drżącą dłonią rozpiął mankiet i podciągnął rękaw koszuli w górę. Draco próbował wyrwać ramię, ale Harry trzymał jego nadgarstek w silnym uchwycie. Pod palcami czuł szybki i mocny puls Malfoya. Spod materiału wyjrzała jasna skóra, naznaczona Mrocznym Znakiem.
Po raz pierwszy patrzył na symbol Voldemorta z tak bliskiej odległości. Zmrużonymi oczami chłonął czarny kontur czaszki i wypełzającego z jej ust węża, delikatnie wodząc palcem po zarysie tatuażu. Ból blizny, który spodziewał się przy tym poczuć, nie zjawił się. Dumbledore nie pomylił się w ocenie. Voldemort nadal był osłabiony po ostatniej potyczce.
— Bolało, gdy ci to wypalali? — zapytał, unosząc wzrok, nie wypuszczając jednak ręki Malfoya.
Draco lekko rozwarł usta, spoglądając na niego nieufnie, ale jednocześnie z dzikim, niemal rozpaczliwym pożądaniem, od którego Harry'emu zakręciło się w głowie.
— Tak — wyszeptał, na co Harry uwolnił jego dłoń.
Nadal wszystko wydało mu się jakimś dziwacznym snem, jednym z tych, w których obserwuje się siebie samego bez najmniejszego wpływu na własne działania. Jakaś część jego umysłu żądała natychmiastowego przebudzenia, lecz inna, kompletnie mu obca, zamierzała patrzeć, co stanie się dalej.
— Co zrobiłbyś, gdybym zechciał cię pocałować? — Słowa zabrzmiały zupełnie rzeczowo, tak, jakby pytał Dracona o samopoczucie. W jego wnętrzu szalała jednak burza. Wyraźnie usłyszał, jak oddech Malfoya przyspieszył.
— Dlaczego miałbyś chcieć zrobić coś tak głupiego? — Jego głos był chłodny i ironiczny jak zwykle, ale palce, którymi rozcierał sobie nadgarstek, trzęsły się lekko.
Harry przymknął oczy, pozwalając, by pojawił się za nimi ciąg wspomnień. Ujrzał twarze Syriusza, Rona i Hermiony. Myśl o nich zabolała tak jak zawsze.
— Może dlatego, że chcę wreszcie poczuć coś innego od strachu, bólu, gniewu i żalu? — odpowiedział pytaniem, starając się trzymać emocje na wodzy. — Może dlatego, że chcę się dowiedzieć, dlaczego twój dotyk tak mnie podniecił? Może dlatego, że nie chcę za każdym razem, gdy widzę twoją twarz, myśleć tylko o tym, co stało się w kapliczce? Czy nadal uważasz, że mój zamiar jest głupi?
Znów zapadła cisza, w której nagły poryw wiatru i plusk fal obmywających bale pomostu brzmiał nienaturalnie głośno.
— Nie, nie uważam. — Szept rozległ się bardzo blisko ucha Harry'ego. Ciepłe muśnięcie oddechu na skórze przyprawiło go o drżenie. Przez moment myślał, że odwaga opuściła go zupełnie, lecz po chwili przemógł się i otworzył oczy.
Draco klęczał nad nim. Jego twarz tylko raz była aż tak blisko jego własnej: w nocy gwałtu. Poczuł wzbierającą na nowo falę paniki, która jednak opadła natychmiast, gdy ciepłe dłonie z czułością objęły jego twarz, unosząc ją w górę. Serce tłukło mu się o żebra szalonym rytmem. Nie był w stanie nazwać wyrazu oczu Dracona, łączącego ze sobą całkowite sprzeczności: dzikość i łagodność, dominację i wrażliwość.
Zetknięcie się ich ust było niczym uderzenie prądu. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek odczuwał coś intensywniej. Krew w jego żyłach zamieniła się w płynny ogień, a czułe zakończenia nerwów pod cienką skórą zdawały się eksplodować, gdy język Dracona rozdzielił mu wargi z niespodziewaną delikatnością, wydobywając z nich zduszony jęk. Odruchowo objął Malfoya za szyję, przyciągając go ku sobie i odbierając żar drugiego ciała przez dzielącą ich warstwę ubrań. Obcy język w ustach rozpoczął wyrafinowany taniec wokół jego własnego, a Harry poczuł, że traci rozum i wolę. Kości nabrały nagle miękkości gumy i gdyby akurat nie siedział, najpóźniej w tym momencie słabnące kolana ugięłyby się pod nim. Było mu obojętne, co przyniesie jutro. Wszystko, co liczyło się w tej chwili, to ten pocałunek i odurzająca, pochłaniająca go powódź przyjemności.
Mimo tych wrażeń drgnął intensywnie, gdy jedna dłoń zaczęła torować sobie drogę pod jego koszulkę, katapultując go tym samym z powrotem do rzeczywistości. To działo się zbyt szybko. Wędrująca po jego ciele ręka najwyraźniej to pojęła, gdyż natychmiast się wycofała, nie omieszkując przy tym jednak przesunąć się łobuzersko po twardym wybrzuszeniu z przodu jego dżinsów, na co Harry zareagował przestraszonym stęknięciem.
Oczy Dracona lśniły zuchwałym blaskiem.
— Obawiam się, że teraz trudno czemukolwiek zaprzeczać — zauważył z ironicznym uśmiechem. — Ale być może… Lepiej będzie, jeśli dam ci więcej czasu do namysłu.
A potem ciepłe ciało, przywierającego silnie do jego boku, nagle zniknęło, a chwilę później do jego uszu dobiegło oddalające się klaskanie bosych stóp o deski pomostu.
Zmieszany Harry potrząsnął głową, czując, jak jego serce nadal wali oszalałym rytmem. Nie mógł pojąć siebie samego. Właśnie pocałował po raz pierwszy w życiu mężczyznę, w dodatku gwałciciela i dawnego wroga, czując przy tym wszystko, tylko nie odrazę. W zasadzie powinien być kompletnie wzburzony i zdezorientowany, ale tu, w tym baśniowym ogrodzie, w którym czas zdawał się stać w miejscu, ten pocałunek był czymś dziwnie normalnym. Jedynym, czego żałował, było zbyt szybkie odejście Dracona.
Jego wzrok zahaczył o tytuł książki pozostawionej przez Malfoya na pomoście. Sonety Szekspira. Harry zamrugał kilkakrotnie, chcąc się upewnić, że nie ulega złudzeniu. Wewętrzny głos podszeptywał mu, iż prawdziwe oblicze Dracona Malfoya jeszcze długo pozostanie dla niego nieznane.


Koniec rozdziału dziesiątego
To sen, który wymyśla się sam,
to słowo, które zamyka się przede mną,
to żar, który nas rozpala,
to strumień, który płynie wiecznie.

(oomph!, „Der Strom”)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz