Harry był zbyt przerażony, aby móc
podnieść się z posadzki. W jego głowie tłukła się tylko jedna myśl
"Voldemort jest wolny".
Krwistooki uśmiechnął się w sposób
"mam cię!", który chłopakowi przyprawił dodatkowe drgawki.
- Czy masz mi coś do powiedzenia? -
zapytał na pozór obojętnie.
Zielonooki milczał
- Chyba nie. - mężczyzna wzruszył
ramionami - ale za to ja mam do ciebie pytanie.
Brunet przełknął ślinę.
- Co robiłeś podczas mojej
nieobecności?
- Nic specjalnego. - odpowiedział Harry
zdając sobie sprawę, że Vold z pewnością wie co robił a jeśli nie to jest to
tylko kwestia bardzo krótkiego odcinka czasu zanim się dowie.
- Oh, doprawdy? - Kruczowłosy udał
zdziwienie - Więc skoro nie zrobiłeś "nic specjalnego", to chciałbym
żebyś grzecznie wrócił do swojej komnaty.
Zielonookiemu chłopakowi trzęsły się
nogi. Nie mógł powstrzymać strachu przed TYM czarnoksiężnikiem, a zwłaszcza że
był bezbronny... Zaraz, chwileczkę! Nie był bezbronny! Przecież ma już swoją
różdżkę z powrotem!
Jedna myśl dodała mu niewyobrażalnych
zasobów odwagi. Skoro ma różdżke, może walczyć.
Natychmiast podniósł się z podłogi i
wyciągnął różdżkę naprzeciw wroga.
- No, no... Harry, czy to ładnie grozić
swemu mężowi?
- Nie jesteś moim mężem!
- Jestem, koteczku, jestem.
- Ale jak zginiesz to się skończy!
Twarz Voldemorta z rozbawionej stała
się zimna i bezuczuciowa. Powoli wyjął swą różdżkę.
- Chciałem być dla ciebie miły, ale
widzę, że ty jesteś grzeczny tylko jak nie masz różdżki. Expelliarmus!
Różdżka chłopaka z wielką siłą wyrwała
się z jego ręki i odleciała na odległość pięciu metrów.
- A więc, wracając do tego o czym
rozmawialiśmy... - Krwistooki podszedł do bruneta i objął go ręką czując jak
mniejsze ciało drga z nagłego zimnego dotyku, po czym poddaje się. - Czy
będziesz teraz grzecznym chłopcem i pójdziesz do swego pokoju? - nieusłyszał
odpowiedzi, więc wężowym językiem oblizał jego ucho.
- Ach...
- Twoja odpowiedź?
- ........
- Czy mam znowu to zrobić, a może
życzysz sobie czegoś więcej?
- ........nie.
- "Nie" co?
- Nie chcę więcej. - wymruczał pod
nosem najciszej jak mógł.
- Więc pójdziesz do swego pokoju?
- .......yhm.
- To znaczy tak?
- .......yhm.
- Więc idziemy. - wziął chłopaka ze
sobą i zaczął prowadzić w kierunku jego komnaty.
Harry trzymał oczy wpatrzone w ziemię.
Nie chciał spojrzeć w twarz swego męża. Czuł się podle. Nie zasługiwał na bycie
gryfonem. Dał się złamać łatwiej niż sam przypuszczał. Wiele myśli tłukło się w
jego głowie, żeby uciekać, zaatakować po mugolsku, wyrwać się od niego,
oszukać, zabrać różdżkę (w końcu raz się to już udało). Jednak chłopak był
jakby nieprzytomny. Nie słuchał myśli. Nie słuchał ich rozkazów do walki. Po
prostu posłusznie szedł tam gdzie był prowadzony.
Voldemort zatrzymał się przed wejściem
do komnaty i spojrzał na bruneta. Wiedział o czym chłopak myśli. Nie trudno
było zgadnąć, że się poddał. Teraz z pewnością obwiniał się o to, że jest słaby
- jak każdy gryfon. Ale nie wiedział, że przyczyna jego słabości leży w całkiem
innym miejscu.
Dlatego właśnie on - Czarny Pan -
wyzbył się uczuć. Miłość jest przyczyną największej słabości świata. To ona
sprawiła, że Harry Potter przegrał to strarcie. Przez nią osoba zakochana jest
niezdolna do obrony i całkowicie oddana swemu wybrankowi. Niezależnie od tego
kim będzie i jak bardzo zły będzie, osoba zakochana nigdy go nie opuści.
"Żałosne" - pomyślał
Kruczowłosy i jeszcze raz pogratulował sobie, że wyzbył się uczuć. I wtedy jak
na złość przypomniały mu się słowa starego głupca - Dumbledore'a: "miłość
przychodzi jak grom z jasnego nieba, Tom. Nawet nie zauważysz kiedy przyjdzie,
a wtedy będziesz mógł się tylko obwiniać. Zwłaszcza, że w osoby, które się
przed nią najbardziej bronią, najmocniej trafia."
"Przeklęty cwaniak" - zdenerwował
się gdy przypomniał sobie romantyczny "koszmar" ze sobą w roli
głównej w noc po usłyszeniu owej wypowiedzi. - "oby mi się nie śniło dziś
nic co chciałbyś żeby mi się przyśniło" - krzyczał w myślach mając
nadzieję, że jeden konkretny zmarły go usłyszy.
Nacisnął klamke i otworzył drzwi.
Poprowadził swą żonę do łóżka, położył ją i ucałował w policzek.
- Dobranoc, księżniczko. - wyrzekł i
opuścił komnatę.
Po zamknięciu drzwi udał się do siebie.
Idąc ciemnym korytarzem nie mógł powstrzymać radości. Ostatecznie jego plan
udał się lepiej niż zaplanował. Teraz, jak chłopak się w nim zakochał mógł
wreszcie wziąźć się za klątwę. Zielonooki nigdy się nie zorientuje, że jest
wykorzystywany, a tym bardziej nie będzie miał sprzeciwu dopóki będzie
zakochany.
Zatrzymał się w korytarzu w którym
powinna znajdować się jego komnata. Jakkolwiek wszystko było takie same, to
wyczuwał wyraźną zmianę. Po plecach przeszły mu ciarki.
"Czyżby ten smarkacz zrobił coś co
nie powinien." - pomyślał i podszedł bliżej drzwi.
Nacisnął klamkę i w jego oczach
pojawiło się przerażenie. Z wewnątrz komnaty nie wyczuwał ani trochę zwykłej
czarnomagicznej mocy, a przecież miał jej pełno chyba, że...
Jednym ruchem otworzył drzwi i upadł z
szoku na podłogę. To nie była jego komnata!!!
Nic, ani trochę, nawet najdrobniejszy
szczegół.
Jego ukochana żona przemeblowała
komnatę. Gdyby tylko to. Ona ją całkowicie przerobiła. I to w taki sposób, że
Czarny Pan bał się postawić wewnątrz niej choćby czubka palca u stopy.
Ściany nie były pokryte mchem, tylko
żółtą tapetą w polne kwiaty. Na suficie nie chodziły karaluchy, tylko wisiał
żyrandol, a podłoga nie była ze zniszczonych desek, tylko z najlepszego,
zdrowego drewna - oszlifowana i wylakierowana.
Zamiast starych i zniszczonych mebli
były nowe i zdobione. Zamiast zabitych deskami szpar były okna. Zamiast
zniszczonego łóżka bez przykrycia (na którym nie spał gdyż nie miał potrzeby
snu) było nowe łóżko dwuosobowe przykryte tak jak być powinno - prześcieradłem,
kołdrą i kocem. Zamiast podartych szmat na podłodze były dywany. Natomiast z
kominka został wyniesiony popiół i obok były ustawione drewienka gotowe do
użycia.
A najgorsze było to, że do komnaty
zostały wstawione świece i lampy, których wcześniej w ogóle nie było. W skrócie
można było powiedzieć, że zamiast Komnaty Czarnego Pana znajdowała się tam
Komnata Czarnej Pani.
Szok Voldemorta osłab, gdyż zastąpiło
go przerażenie. Jednym ruchem podniósł się z podłogi i dopadł miejsca gdzie
powinna znajdować się książka z klątwą. Po pierwsze to nie było tam już
ukrytego schowka, a więc Harry Potter znalazł książkę. I teraz było pytanie,
jeśli ją gdzieś przełożył to nie jest najgorzej ale jeśli...
Rozejrzał się po komnacie. Dostrzegł
małą biblioteczkę i udał się do niej szybkim krokiem.
- Panie. - odezwał się ktoś cichym
głosem.
Voldemort odwrócił się i zobaczył w
drzwiach Draco Malfoya.
- Coś chciałeś, obecnie jestem bardzo
zajęty...
- Czarna Pani... ona... spaliła
wszystkie książki... bez tytułu i autora... - wypowiedział trzęsąc się ze
strachu blondyn.
Krwistooki spojrzał na niego uważnie.
- Powtórz. - rozkazał cichym acz
złowieszczym głosem.
- Czarna Pani spaliła wszystkie książki
bez tytułu i autora... - powtórzył chłopak.
- Wynoś się. - powiedział cicho i
groźnie kruczowłosy. - Natychmiast! - dodał z krzykiem.
Niebieskooki uciekł najszybciej jak
mógł. Dokładnie w momencie gdy wyszedł z budynku i spojrzał za siebie, część
willi po stronie komnaty Czarnego Pana wyleciała w powietrze z wielkim hukiem.
W centrum stał Czarny Pan. Draco był przerażony, widział go parę razy
wściekłego, ale to było pierwszy raz gdy widział jego... wpadającego w furię!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz