poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział XIV Furia



Harry był zbyt przerażony, aby móc podnieść się z posadzki. W jego głowie tłukła się tylko jedna myśl "Voldemort jest wolny".
Krwistooki uśmiechnął się w sposób "mam cię!", który chłopakowi przyprawił dodatkowe drgawki.
- Czy masz mi coś do powiedzenia? - zapytał na pozór obojętnie.
Zielonooki milczał
- Chyba nie. - mężczyzna wzruszył ramionami - ale za to ja mam do ciebie pytanie.
Brunet przełknął ślinę.
- Co robiłeś podczas mojej nieobecności?
- Nic specjalnego. - odpowiedział Harry zdając sobie sprawę, że Vold z pewnością wie co robił a jeśli nie to jest to tylko kwestia bardzo krótkiego odcinka czasu zanim się dowie.
- Oh, doprawdy? - Kruczowłosy udał zdziwienie - Więc skoro nie zrobiłeś "nic specjalnego", to chciałbym żebyś grzecznie wrócił do swojej komnaty.
Zielonookiemu chłopakowi trzęsły się nogi. Nie mógł powstrzymać strachu przed TYM czarnoksiężnikiem, a zwłaszcza że był bezbronny... Zaraz, chwileczkę! Nie był bezbronny! Przecież ma już swoją różdżkę z powrotem!
Jedna myśl dodała mu niewyobrażalnych zasobów odwagi. Skoro ma różdżke, może walczyć.
Natychmiast podniósł się z podłogi i wyciągnął różdżkę naprzeciw wroga.
- No, no... Harry, czy to ładnie grozić swemu mężowi?
- Nie jesteś moim mężem!
- Jestem, koteczku, jestem.
- Ale jak zginiesz to się skończy!
Twarz Voldemorta z rozbawionej stała się zimna i bezuczuciowa. Powoli wyjął swą różdżkę.
- Chciałem być dla ciebie miły, ale widzę, że ty jesteś grzeczny tylko jak nie masz różdżki. Expelliarmus!
Różdżka chłopaka z wielką siłą wyrwała się z jego ręki i odleciała na odległość pięciu metrów.
- A więc, wracając do tego o czym rozmawialiśmy... - Krwistooki podszedł do bruneta i objął go ręką czując jak mniejsze ciało drga z nagłego zimnego dotyku, po czym poddaje się. - Czy będziesz teraz grzecznym chłopcem i pójdziesz do swego pokoju? - nieusłyszał odpowiedzi, więc wężowym językiem oblizał jego ucho.
- Ach...
- Twoja odpowiedź?
- ........
- Czy mam znowu to zrobić, a może życzysz sobie czegoś więcej?
- ........nie.
- "Nie" co?
- Nie chcę więcej. - wymruczał pod nosem najciszej jak mógł.
- Więc pójdziesz do swego pokoju?
- .......yhm.
- To znaczy tak?
- .......yhm.
- Więc idziemy. - wziął chłopaka ze sobą i zaczął prowadzić w kierunku jego komnaty.
Harry trzymał oczy wpatrzone w ziemię. Nie chciał spojrzeć w twarz swego męża. Czuł się podle. Nie zasługiwał na bycie gryfonem. Dał się złamać łatwiej niż sam przypuszczał. Wiele myśli tłukło się w jego głowie, żeby uciekać, zaatakować po mugolsku, wyrwać się od niego, oszukać, zabrać różdżkę (w końcu raz się to już udało). Jednak chłopak był jakby nieprzytomny. Nie słuchał myśli. Nie słuchał ich rozkazów do walki. Po prostu posłusznie szedł tam gdzie był prowadzony.
Voldemort zatrzymał się przed wejściem do komnaty i spojrzał na bruneta. Wiedział o czym chłopak myśli. Nie trudno było zgadnąć, że się poddał. Teraz z pewnością obwiniał się o to, że jest słaby - jak każdy gryfon. Ale nie wiedział, że przyczyna jego słabości leży w całkiem innym miejscu.
Dlatego właśnie on - Czarny Pan - wyzbył się uczuć. Miłość jest przyczyną największej słabości świata. To ona sprawiła, że Harry Potter przegrał to strarcie. Przez nią osoba zakochana jest niezdolna do obrony i całkowicie oddana swemu wybrankowi. Niezależnie od tego kim będzie i jak bardzo zły będzie, osoba zakochana nigdy go nie opuści.
"Żałosne" - pomyślał Kruczowłosy i jeszcze raz pogratulował sobie, że wyzbył się uczuć. I wtedy jak na złość przypomniały mu się słowa starego głupca - Dumbledore'a: "miłość przychodzi jak grom z jasnego nieba, Tom. Nawet nie zauważysz kiedy przyjdzie, a wtedy będziesz mógł się tylko obwiniać. Zwłaszcza, że w osoby, które się przed nią najbardziej bronią, najmocniej trafia."
"Przeklęty cwaniak" - zdenerwował się gdy przypomniał sobie romantyczny "koszmar" ze sobą w roli głównej w noc po usłyszeniu owej wypowiedzi. - "oby mi się nie śniło dziś nic co chciałbyś żeby mi się przyśniło" - krzyczał w myślach mając nadzieję, że jeden konkretny zmarły go usłyszy.
Nacisnął klamke i otworzył drzwi. Poprowadził swą żonę do łóżka, położył ją i ucałował w policzek.
- Dobranoc, księżniczko. - wyrzekł i opuścił komnatę.
Po zamknięciu drzwi udał się do siebie. Idąc ciemnym korytarzem nie mógł powstrzymać radości. Ostatecznie jego plan udał się lepiej niż zaplanował. Teraz, jak chłopak się w nim zakochał mógł wreszcie wziąźć się za klątwę. Zielonooki nigdy się nie zorientuje, że jest wykorzystywany, a tym bardziej nie będzie miał sprzeciwu dopóki będzie zakochany.
Zatrzymał się w korytarzu w którym powinna znajdować się jego komnata. Jakkolwiek wszystko było takie same, to wyczuwał wyraźną zmianę. Po plecach przeszły mu ciarki.
"Czyżby ten smarkacz zrobił coś co nie powinien." - pomyślał i podszedł bliżej drzwi.
Nacisnął klamkę i w jego oczach pojawiło się przerażenie. Z wewnątrz komnaty nie wyczuwał ani trochę zwykłej czarnomagicznej mocy, a przecież miał jej pełno chyba, że...
Jednym ruchem otworzył drzwi i upadł z szoku na podłogę. To nie była jego komnata!!!
Nic, ani trochę, nawet najdrobniejszy szczegół.
Jego ukochana żona przemeblowała komnatę. Gdyby tylko to. Ona ją całkowicie przerobiła. I to w taki sposób, że Czarny Pan bał się postawić wewnątrz niej choćby czubka palca u stopy.
Ściany nie były pokryte mchem, tylko żółtą tapetą w polne kwiaty. Na suficie nie chodziły karaluchy, tylko wisiał żyrandol, a podłoga nie była ze zniszczonych desek, tylko z najlepszego, zdrowego drewna - oszlifowana i wylakierowana.
Zamiast starych i zniszczonych mebli były nowe i zdobione. Zamiast zabitych deskami szpar były okna. Zamiast zniszczonego łóżka bez przykrycia (na którym nie spał gdyż nie miał potrzeby snu) było nowe łóżko dwuosobowe przykryte tak jak być powinno - prześcieradłem, kołdrą i kocem. Zamiast podartych szmat na podłodze były dywany. Natomiast z kominka został wyniesiony popiół i obok były ustawione drewienka gotowe do użycia.
A najgorsze było to, że do komnaty zostały wstawione świece i lampy, których wcześniej w ogóle nie było. W skrócie można było powiedzieć, że zamiast Komnaty Czarnego Pana znajdowała się tam Komnata Czarnej Pani.
Szok Voldemorta osłab, gdyż zastąpiło go przerażenie. Jednym ruchem podniósł się z podłogi i dopadł miejsca gdzie powinna znajdować się książka z klątwą. Po pierwsze to nie było tam już ukrytego schowka, a więc Harry Potter znalazł książkę. I teraz było pytanie, jeśli ją gdzieś przełożył to nie jest najgorzej ale jeśli...
Rozejrzał się po komnacie. Dostrzegł małą biblioteczkę i udał się do niej szybkim krokiem.
- Panie. - odezwał się ktoś cichym głosem.
Voldemort odwrócił się i zobaczył w drzwiach Draco Malfoya.
- Coś chciałeś, obecnie jestem bardzo zajęty...
- Czarna Pani... ona... spaliła wszystkie książki... bez tytułu i autora... - wypowiedział trzęsąc się ze strachu blondyn.
Krwistooki spojrzał na niego uważnie.
- Powtórz. - rozkazał cichym acz złowieszczym głosem.
- Czarna Pani spaliła wszystkie książki bez tytułu i autora... - powtórzył chłopak.
- Wynoś się. - powiedział cicho i groźnie kruczowłosy. - Natychmiast! - dodał z krzykiem.
Niebieskooki uciekł najszybciej jak mógł. Dokładnie w momencie gdy wyszedł z budynku i spojrzał za siebie, część willi po stronie komnaty Czarnego Pana wyleciała w powietrze z wielkim hukiem. W centrum stał Czarny Pan. Draco był przerażony, widział go parę razy wściekłego, ale to było pierwszy raz gdy widział jego... wpadającego w furię!!!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz