niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział drugi




— Kiedy będziesz znów mógł patrzeć w lustro bez poczucia winy?
— Dopiero wtedy, gdy ty będziesz mógł mi spojrzeć w oczy bez strachu.



Czuł, jak spojrzenia pozostałych śmierciożerców wbijają mu się w plecy. Nie słyszał żadnego dźwięku prócz szumu własnej krwi w uszach i cichego kapania wody. Kapliczka zatonęła w nienaturalnym spokoju. Każdy z obecnych wstrzymał oddech w oczekiwaniu tego, co miało za chwilę nastąpić.
Draco wiedział, że nie wolno mu się w najmniejszym stopniu zawahać ani okazać strachu. Kosztowało go to wiele wysiłku. Serce łomotało mu o żebra. Jeszcze tylko jeden jedyny krok dzielił go od Harry‘ego. Oparł ręce o jego ramiona, przycisnął go własnym ciałem do kamiennej ściany, starając się w ten sposób zasłonić jego nagość przed ciekawskimi spojrzeniami śmierciożerców. Ciepło nieosłoniętej niczym skóry wywołało elektryzujące mrowienie w czubkach palców, wysyłając do jego żył gorącą, podobną do uderzenia prądu falę. Tak bardzo tęsknił za bliskością tego ciała, nie wiedząc, jak wysoką cenę przyjdzie mu zapłacić za urzeczywistnienie tego marzenia.
Harry zadygotał, nie wiadomo, czy w reakcji na dotyk Dracona, czy z zimna bijącego od ściany za jego plecami. Nie cofnął się jednak i odważnie wytrzymał jego spojrzenie. Do strachu malującego się w jego niespotykanie zielonych oczach dołączył cień poczucia winy. „Przepraszam”, wyszeptał z wysiłkiem, przygryzając dolną wargę, by powstrzymać w końcu jej drżenie.
Draco bardziej wyczuł te słowa niż je usłyszał. Przeciągnął językiem po odsłoniętej, szczupłej szyi, rejestrując fascynujący zapach muśniętej słońcem skóry, który natychmiast wypełnił mu nozdrza.
— Jesteś tu ostatnim, który musi za coś przepraszać — szepnął Potterowi do ucha dziwnie zachrypniętym głosem. — Mam tylko nadzieję, że dokonałeś właściwego wyboru.
Harry przymknął oczy i wydał z siebie nieartykułowany dźwięk.
— Wolę, żebyś zrobił to ty niż którykolwiek z nich — powiedział z wysiłkiem, odchylając głowę w bok i ułatwiając językowi Dracona dostęp do własnego ciała.
Draco nie odpowiedział. Gorący oddech Harry’ego, muskający mu policzek sprawił, że coś w jego brzuchu zatrzepotało gwałtownie. Przesuwał dłońmi po jego ciele, starając się usilnie, by żaden z ruchów nie nabrał najmniejszych znamion czułości. Na nieskazitelnej skórze wykwitały pod jego paznokciami cienkie, czerwone linie. Wbite w zagłębienie szyi zęby pozostawiły po sobie zdradzieckie, ciemne ślady, którymi naznaczył Pottera niczym swoją własność.
Usłyszał ciche stęknięcie Harry’ego, gdy mocno ściskał brodawki jego piersi, boleśnie drażniąc wrażliwą skórę. Z największym zdziwieniem stwierdził, że jego ofiara reaguje na dotyk niechcianym, mimowolnym podnieceniem. Rozum Harry’ego był bezradny w obliczu pragnień własnego ciała, zdradzającego go w najpodlejszy sposób i każącego mu rozkoszować się zaistniałą sytuacją. Starał się walczyć z samym sobą, choć z góry był skazany na porażkę.
Draco poczuł coś twardego, ocierającego się o jego własną erekcję. We wzroku Harry’ego płonął wstyd i upokorzenie. Targnął nim głęboki wstrząs, gdy, zszokowany, w ułamku sekundy rozpoznał, że istnieją sposoby na złamanie Harry’ego Pottera, polegające na wydarciu jego najskrytszych pragnień na zewnątrz i zademonstrowaniu ich otoczeniu. Dotychczas uważał Pottera za kogoś, kogo bardzo trudno zranić. Jednak teraz nie był już taki pewien, czy Harry wyjdzie z tej sytuacji bez większego szwanku.
— Ruszaj się, Malfoy! — Znudzony głos Dołohowa przywrócił go do rzeczywistości, sprawiając, że zatrząsł się jak od uderzenia biczem. — Bierz go wreszcie. Tylko mocno.
Czarna masa śmierciożerców zaszemrała potakująco. Ten dźwięk zdawał się docierać do niego z bardzo daleka.
Poczucie bezradności i bezsilności odbierało mu niemal rozum. Musiał porzucić wszelką nadzieję. Było już za późno, żeby ktoś się pojawił i przerwał tę okrutną grę. Wszystko w nim wzbraniało się przed skrzywdzeniem Harry’ego, nie miał jednak innego wyboru. Wiedział, że jeśli potraktuje go zbyt łagodnie, Rookwood spełni swą groźbę i wyda Pottera na pastwę pozostałych śmierciożerców. Za żadną cenę nie chciał do tego dopuścić. Wystarczyło, że zamierzali się przyglądać jego poczynaniom.
Harry, brutalnie pchnięty na ziemię, nawet nie starał się złagodzić upadku. Najwyraźniej był już zrezygnowany, stwierdziwszy, że nie uda mu się wybrnąć z tego cało.
Draco patrzył z zaciśniętym gardłem na leżącą przed nim nagą, drżącą postać, przywarłą brzuchem do zimnej, kamiennej podłogi i całkowicie zdaną na jego łaskę. Ta myśl podnieciła go mocno, choć wcale tego nie chciał.
Potter nie wydał z siebie żadnego dźwięku, leżał tylko z kurczowo zamkniętymi powiekami. Zaciśnięte zęby sprawiły, że linia jego szczęki nabrała ostrego zarysu. Przez chwilę Draco pragnął odgarnąć mu z twarzy wilgotne kosmyki, zdołał się jednak powstrzymać. Czułe gesty były teraz nie na miejscu, mogły zdradzić uczucia, których mieć nie powinien.
— Spróbuj się rozluźnić, wtedy nie będzie tak bolało — wymamrotał cicho, klękając nad nim i rozpinając sobie spodnie. Szarpany pomiędzy żądzą a niechęcią, rozwarł szczupłe, twarde uda. A potem, zaczerpnąwszy głęboko tchu, wdarł się w ciało Pottera.
Cały potop najróżniejszych wrażeń i doznań, zalewający go gwałtowną falą, wymył mu z głowy ostatnią racjonalną myśl. Samym brzegiem świadomości zauważył, że leżące pod nim ciało zesztywniało, kurcząc mięśnie, gdy tylko w nie wtargnął. Harry dyszał, z trudem wciągając powietrze i wyginając plecy w łuk. Jego paznokcie zazgrzytały, gdy próbował wbić je w zimne, mokre podłoże.
Draco nie wiedział, co się z nim dzieje. Wszystko toczyło się zbyt szybko. Nie miał czasu, by blokować jakiekolwiek bodźce. Tracił panowanie nad sobą i czuł wyraźnie, że nie jest w stanie już się powstrzymać. Ekstaza przejęła całkowitą kontrolę nad jego reakcjami, sprawiając, że czuł się zdradzony przez własne ciało. A Harry musiał za to zapłacić, bo Draco już od dawna tęsknił za tym gorącym, ciasnym wnętrzem, które go teraz otaczało. I zbyt długo musiał z tego rezygnować.
Po raz pierwszy tej nocy zapomniał o bólu Harry‘ego. Zapomniał o śmierciożercach, niemych świadkach perwersyjnego aktu. Mocnym chwytem przytrzymał ramiona młodego aurora, raz po raz wbijając się we wzbudzające pożądanie, oblane potem ciało. Każdy pojedynczy ruch doprowadzał go niemal do skraju przytomności. Sprawiało mu to niewymowną rozkosz. Nie obchodziło go, że twarda, kamienna podłoga ociera nagą skórę Harry’ego do krwi. Nie słyszał tłumionych ogłosów bólu. Przed oczami tańczyły mu gwiazdy, każąc zapomnieć o całym świecie. Doszedł z głośnym jękiem i wyczerpany opadł na plecy Pottera.
Mgła spowijająca jego rozum rozwiewała się bardzo powoli. Ostatkiem sił wysunął się ze sponiewieranego, poznaczonego krwią i spermą ciała i zapiął spodnie. Jak w transie otworzył zapięcie swej peleryny śmierciożercy i okrył nią nagość Harry‘ego. Dosyć się naoglądali. Koniec przedstawienia.
Przycupnął obok niego na podłodze, opierając się plecami o zimną ścianę. Czuł, jak jego ciało nabiera dziwnego otępienia i ciężkości, a umysł wypełnia kompletna pustka. Widok Harry’ego sprawił, że nie mógł już dłużej powstrzymać gorzkiego poczucia winy, zalewającego go gwałtowną, palącą falą. Harry oparł czoło o przedramię i nie mógł przestać się trząść. Draco nie zdobył się na odwagę, by go dotknąć, choć pragnął pocieszająco pogłaskać go po plecach. Wiedział jednak, że to tylko pogorszyłoby sytuację.
Powoli uniósł głowę i spojrzał prosto w obleśnie uśmiechnięte oblicza śmierciożerców. Przez chwilę panowała cisza, dopóki Rookwood nie przerwał milczenia.
— Witamy w naszym kręgu — odezwał się cicho z diabelskim uśmieszkiem na twarzy. — Teraz naprawdę jesteś jednym z nas.
Wyciągnął zapraszająco rękę, której Draco jednak nie przyjął. Najchętniej zatkałby sobie uszy i zamknął oczy, żeby niczego nie słyszeć ani nie wiedzieć. Czuł, jak wzbiera w nim nieprzytomna wściekłość, nieprzerwanie torująca sobie drogę na zewnątrz. Nagle nie istniało nic oprócz pragnienia, by zadać im wszystkim najgorsze męki, rzucając dookoła na oślep Cruciatusy. Powoli, bez pomocy Rookwooda, uniósł się z ziemi. Zanim zdążył sięgnąć po różdżkę, rozpętało się piekło.
Bez najmniejszego ostrzeżenia do kapliczki wtargnęli aurorzy, otaczając kompletnie zaskoczonych śmierciożerców. Najwyraźniej Ginny i Terry naprawdę zdołali wymknąć się z Zakazanego Lasu i zaalarmować Zakon. Gniewne krzyki wypełniły stare mury, zaklęcia przecięły powietrze, odbijając się od ścian.
Draco nie zastanawiał się długo. Skulił się pod świszczącymi dookoła klątwami, mocno złapał Harry’ego pod pachy i wyciągnął go z kłębiącej się masy walczących, zmierzając w kierunku odległego, osłoniętego kąta kapliczki. Potter nie protestował. Z jego oczu wyzierała zastraszająca pustka, która zmusiła Dracona do natychmiastowego odwrócenia wzroku. Poczucie winy bezlitośnie szarpało jego wnętrznościami i przez chwilę obawiał się, że zwymiotuje. Starał się nie myśleć o tym, co działo się jeszcze przed chwilą, o tym, co zrobił sam. Mdłości jednak nie ustępowały.
Kilka minut później, zdających się być całą wiecznością, walka dobiegła końca. Powietrze wypełniała wstrętna woń przypalonego mięsa. Niektórzy ze śmierciożerców leżeli bez ruchu z wygiętymi pod dziwacznymi kątami kończynami, tam, gdzie trafiło ich zaklęcie paraliżujące. Większości udało się jednak zbiec tylnym wyjściem. Draco patrzył nieprzytomnym wzrokiem w zastroskane twarze Remusa Lupina, Nimfadory Tonks i Ginny Weasley, zbliżających się do niego szybkim krokiem. Ujrzawszy Harry’ego, Ginny pobladła i przyłożyła dłoń do ust.
— Co mu się stało? — spytał Lupin ostrym tonem, kucając obok Harry’ego i kładąc mu rękę na ramieniu. Potter drgnął gwałtownie, nie broniąc się jednak przed dotykiem.
Żołądek Dracona ścisnął się na widok reakcji Harry‘ego. Chciał otworzyć usta i coś powiedzieć, ale nie mógł z siebie wydobyć ani jednego słowa. Uczucie potwornego wstrętu zasznurowało mu gardło, zmuszając go do kaszlu i napełniając oczy łzami.
— Cholera! — Głos Ginny przepełniała panika. Złapała Malfoya za ramiona i potrząsnęła nim mocno. — No gadaj wreszcie!
Nie mógł. Nie był w stanie wytrzymać tego dłużej. Brutalnie odepchnął Ginny, wypadł jak oszalały na zewnątrz i zwymiotował pod krzakiem. Obrzydzenie wstrząsało jego ciałem, a torsje nie ustępowały, choć żołądek był już zupełnie pusty. Pot wystąpił mu na czoło, ziemia pod jego stopami zdawała się kręcić, pozbawiając go równowagi i każąc się zataczać.
Z ciemności lasu dotarły do niego dalekie odgłosy potyczki. Najprawdopodobniej pozostali aurorzy zdołali doścignąć zbiegłych śmierciożerców. Wiatr niósł ze sobą chłód, rozwiewając mu przepocone, lepiące się do czoła włosy. Otarł usta rękawem koszuli. W materiale nadal mógł wyczuć odurzający zapach Harry‘ego. W oddali rozległ się śpiew skowronka.
Lupin, Tonks i Ginny wyszli z kapliczki. Obok nich unosiły się w powietrzu nosze, sterowane różdżką Lupina, na których spoczywał Harry, ciągle otulony czarną peleryną. Jego oczy były zamknięte a twarz trupio blada.
Draconowi znowu zakręciło się w głowie. Nie miał się o co wesprzeć. W nagłym, krótkim momencie rozpaczy zapragnął już tylko umrzeć.
W oczach Nimfadory Tonks dojrzał współczucie. Nie mogła mu jednak w żaden sposób pomóc, gdyż oficjalnie był śmierciożercą i wrogiem Zakonu.
— Postaraj się jak najszybciej stąd zniknąć — wymruczała łagodnie, po czym odwróciła się i przepadła w ciemności wraz z innymi aurorami i Harrym.
Jej słowa ledwo do niego dotarły. Czas i przestrzeń utraciły swój sens. Mijały godziny, a on leżał na plecach na wilgotnej, leśnej ziemi, bezmyślnie gapiąc się na gęste listowie ponad głową, przez które zaczynało przebijać blade światło poranka. Straszne, palące poczucie winy nie opuściło go ani na chwilę.


Koniec rozdziału drugiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz