poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział dwunasty




Nie gra roli, co będziemy robić ani dokąd pójdziemy:
nigdy nie zapomnimy tego do końca.
A zwłaszcza tego, co było między nami.



Budząc się, czuł łagodny dotyk wiatru we włosach. Powietrze pachniało wystygłym popiołem. Jego ręka natrafiła na wilgotny piasek, gdy, dygocząc z chłodu, pomacał dookoła w poszukiwaniu okularów.
Słońce przebłyskiwało już sponad muru otaczającego zaczarowany ogród. Ze zdumieniem stwierdził, że leży w miękkim, granatowym śpiworze i że najwyraźniej spędził całą noc pod gołym niebem.
Draco siedział na piasku kilka kroków od niego, obejmując podciągnięte kolana ramionami i patrząc na niego w zamyśleniu. Gdy ich oczy się spotkały, kąciki ust drgnęły mu w rozbawieniu.
— Dzień dobry, śpiąca królewno. — Wyraźnie słyszał przyjazną drwinę w głosie Malfoya. — Dobrze się spało?
Odchrząknął z zakłopotaniem, siadając.
— Tak dobrze, że nie pamiętam, kiedy ostatnio mi się to zdarzyło — wyjaśnił szorstko. Było to zgodne z prawdą. Nie dręczyły go zwykłe koszmary i czuł się całkowicie wypoczęty. Jedynie spojrzenie byłego Ślizgona wzbudzało w nim niepokój. — Jak długo już mnie tak obserwujesz? — zapytał, mrużąc oczy.
— Wystarczająco, by móc stwierdzić, że śpiący Harry Potter to miły widok — odparł Draco z dwuznacznym uśmieszkiem. — Z pewnością niewielu miało do tej pory przyjemność oglądania cię w tym stanie.
Harry pomyślał, że jego zarumieniona od snu twarz musiała nabrać teraz barwy wozu mugolskiej straży pożarnej.
— Raczej niewielu — przytaknął zmieszany, niezręcznie wyplątując się ze śpiwora i próbując bezskutecznie przygładzić palcami sterczące włosy. — A ty w ogóle nie spałeś?
Draco prychnął wesoło.
— Na serio uważasz, że mógłbym zasnąć po takim wyznaniu, jakie zrobiłeś mi zeszłej nocy?
Spojrzenie szarych oczu sprowadziło dreszcz, przeszywający go od stóp do głów. Co takiego powiedział Draconowi przy ognisku? Że go pragnął? Na samo wspomnienie poczuł suchość w gardle. Chyba oszalał do reszty.
— Ten dom musi być obłożony jakąś klątwą, zmuszającą do mówienia prawdy — roześmiał się z przymusem, nie mogąc pozbyć się jednak lekkiego drżenia głosu. — Coś nakazuje nam być szczerymi w stosunku do siebie.
Radosny grymas Dracona zniknął, zastąpiony przez otwarty uśmiech, który zdał się Harry’emu czymś absolutnie nieznanym.
— Na to wychodzi — odpowiedział spokojnie. — I nie jest to z pewnością jedyne zaklęcie, nałożone na tę posiadłość. — Sprawnym ruchem podniósł się z piasku i wyciągnął rękę w stronę Harry’ego. — Chodź, idziemy na śniadanie — zadecydował i spojrzał na niego wyczekująco.
Tym razem się nie zawahał. Przyjął podaną mu dłoń i pozwolił Draconowi podciągnąć się do góry.


***


— Skąd właściwie znasz bajkę o śpiącej królewnie? — zaciekawił się Harry, kładąc plasterek salami na bułce. Jego włosy nadal błyszczały w słońcu wilgotnym połyskiem po niedawnej kąpieli.
Draco spróbował ukryć uśmiech za filiżanką kawy.
— Blaise ma babkę półkrwi — wyjaśnił. — Gdy byliśmy dziećmi, często opowiadała nam mugolskie bajki, które znała od swej matki. Między innymi tę o śpiącej królewnie. — Nagle znów usłyszał uspokajające stukanie drutów, szelest włóczki i ciche poskrzypywanie fotela na biegunach.
Po przeciwnej stronie stołu Harry uniósł głowę, spojrzał ze zdziwieniem, a po chwili zaczął się śmiać.
— Blaise ma babkę półkrwi? — powtórzył szyderczo. — I komuś takiemu wolno było trafić do Slytherinu?
Jego śmiech okazał się zaraźliwy.
— Nie wszyscy z nas są tak czystokrwiści, jak wydawało się to wam, Gryfonom — odparł rezolutnie.
Winorośl malowniczo porastająca taras przemieniła się w ciągu nocy w żółto-czerwone morze liści, zapowiadając bliskie nadejście jesieni. Przez chwilę pomyślał, iż ich wzajemny układ nabrał pewnej swobody, że siedzenie z Harrym Potterem na zalanym słońcem tarasie przy porannej kawie było czymś niezwykle idyllicznym i nieziemsko spokojnym.
Wystarczyło jednak przypadkowe zetknięcie się czubków ich palców, gdy jednocześnie sięgnęli po słoik z marmoladą, aby ogień wybuchł w nich na nowo. Draco poczuł dziwne łaskotanie w żołądku, a swoboda ustąpiła miejsca trudnemu do zniesienia napięciu. Wiedział, że z Harrym działo się to samo.
— Masz nadal kontakt z Blaise’em? — zapytał Potter, a w jego głosie zabrzmiała raptem dziwna chrypka.
Wspomnienie Zabiniego tutaj, w tym ogrodzie, wydało mu się w jakiś sposób nieprzyjemne. Mimo tego zmusił się do odpowiedzi.
— Pracuje w ministerstwie, w dziale Magicznego Transportu. Jest jednym z niewielu Ślizgonów, którzy nigdy nie myśleli nawet o przejściu na ciemną stronę — poinformował. — Spotykam się z nim… czasami… — uzupełnił po chwili niechętnie, nerwowo wiercąc się na krześle.
Kąciki ust Harry’ego uniosły się w przelotnym uśmiechu.
— Rozumiem — stwierdził wyzywająco.
Rozbawiony wyraz twarzy Pottera dał Draconowi do zrozumienia, że jego przypuszczenia krążyły najwyraźniej wokół dość intymnych tematów. Westchnął cicho i postanowił przejść nad tym do porządku dziennego.
Choć wcale tego nie chciał, jego myśli powróciły znowu do minionego wieczoru przy ognisku. Przypomniał sobie, jak jego ramiona same otoczyły drżące ciało Harry’ego i trzymały je w ciepłym uścisku. Albo Potter pobudzał w nim nieznany mu do tej pory instynkt opiekuńczy, albo nagle sam zrobił się niewytłumaczalnie sentymentalny. Inaczej nie był w stanie pojąć własnych reakcji. Niechętnie przyznał się sam przed sobą, że to proste trzymanie Harry’ego w ramionach, bez jakichkolwiek podtekstów czy ukrytych intencji, i patrzenie w powoli dopalające się ognisko sprawiło mu wielką przyjemność.
— Czy kiedykolwiek żałowałeś, że wybrałeś karierę aurora? — zapytał po chwili, przerywając ciszę. Już od dawna chciał to wiedzieć.
Wyczuł, że Harry nie był przygotowany na pytania tego typu. W jego oczach pojawił się dziwny wyraz, a samo zebranie się na odpowiedź zajęło mu sporo czasu.
— O, tak — wyszeptał. — I to często. Najbardziej chyba po wypadku Rona. — Powędrował spojrzeniem w dal. Tym razem Draco rozpoznał, że tym dziwnym wyrazem był smutek.
Wiatr zaszumiał liśćmi winorośli.
— Co się wtedy wydarzyło? — spytał tak ostrożnie, jak tylko potrafił. — Gdy temat schodzi na Rona i Hermionę, to cały Zakon od razu nabiera wody w usta.
Harry przygryzł dolną wargę. Nadal nie patrzył na Dracona.
— Razem zaczęliśmy studia na Akademii Aurorów, Ron i ja — zaczął, nerwowo splatając palce rąk opartych o blat stołu. — Na trzecim roku wpadliśmy w zasadzkę niedaleko Edynburga. Jeden ze śmierciożerców zaszedł mnie od tyłu, w czasie, gdy pojedynkowałem się z kimś innym. Ron chciał mnie ochronić i rzucił się prosto na linię zaklęcia — urwał, oddychając ciężko. — Jeszcze w Hogwarcie, w pierwszej klasie, zawsze powtarzał, że życie jest jak partia szachów. — Zaśmiał się krótko i gorzko. — Niekiedy trzeba poświęcić jedną z figur. Ron znał przepowiednię i rolę, którą miałem w niej odegrać. Najpewniej uznał, że jestem ważniejszą figurą niż on sam. — Potrząsnął głową, jakby nadal nie mógł po tak długim czasie uwierzyć w to, co się stało.
Draco przełknął ślinę. Nigdy nie lubił Weasleya, mimo tego słowa Harry’ego go poruszyły.
— Co to było za zaklęcie?
— Czarnomagiczne. Nikt do tej pory nie był w stanie dokładnie stwierdzić, jakie. — W oczach Harry’ego pojawiło się nagle wielkie zmęczenie. — Czar trafił Rona w kręgosłup. Uzdrowiciele ze Świętego Munga powiedzieli, że najprawdopodobniej już nigdy nie będzie mógł chodzić.
Poczuł nagłą potrzebę uściśnięcia ręki Harry’ego. Nie mógł się jednak zebrać na odwagę.
— Przykro mi — rzekł cicho, dziwiąc się, że powiedział to z całkowitą szczerością.
Harry uśmiechnął się słabo.
— Całe szczęście, że ma Hermionę — kontynuował. — Bez niej załamałby się zupełnie. Po wypadku oboje odwrócili się od czarodziejskiego świata i żyją jak zwykli mugole w Kanadzie, gdzieś w Górach Skalistych. Tęsknię za nimi. Ale rozumiem ich decyzję. Tutaj nigdy nie udałoby im się zapomnieć.
Sekundy przemijały w ciszy. Kilka wróbli wylądowało na tarasie, zabierając się za pilne wydziobywanie okruchów z ziemi.
Draco lekko skinął głową.
— Tych, których on ma na sumieniu, zaczyna robić się za dużo — odszepnął, po czym przemógł się i objął dłonią smukłe palce Harry’ego, powoli i delikatnie, niemal bojaźliwie, tak, jakby były zrobione z cienkiego szkła, a nie z krwi i kości.
Zamyślony Potter z lekkim zaskoczeniem spojrzał na swą rękę, ale z jakiegoś powodu jej nie cofnął. Ledwo zauważalnie zmarszczył brwi.
— Tak — odrzekł pewnym głosem. — A my ich pomścimy. Każdego z osobna. — Wzrok Harry’ego oderwał się od ich splecionych palców i powędrował do twarzy Dracona, jakby czegoś w niej szukał. — Powiedz mi, co skłoniło cię do przejścia na naszą stronę — zażądał cicho. W jego oczach było coś proszącego, jakby dobrze rozumiał, że Draconowi niełatwo będzie opowiedzieć tę historię.
Zaczerpnął głęboko tchu. Nie miał wrażenia, że siedzi przed kimś obcym, już nie. Ułatwiło mu to odnaleźć punkt zaczepienia, coś, od czego mógłby zacząć.
— Mój ojciec należał do ludzi, którzy zawsze starają się obrócić każdą sytuację na własną korzyść — rozpoczął niespiesznie, krzywiąc się przy tym. — Gdy Czarny Pan pierwszy raz sięgnął po władzę, przyłączył się do niego. Po części dlatego, że miał podobne poglądy, ale również i z tego względu, że widział w tym olbrzymi potencjał dla siebie. Nie był jednak głupi, w odróżnieniu od mojej ciotki i wuja, którzy dali się wtrącić do Azkabanu. Po upadku Voldemorta wyparł się przynależności do jego zwolenników. I nie byłby Lucjuszem, gdyby nie udało mu się wyjść z opresji przy pomocy kłamstw. — Głośno odetchnął przez nos, niewidzący wzrok wbijając w róg stołu. — Voldemort potrzebował prawie czternastu lat, by objawić się ponownie. Za drugim razem mojemu ojcu przyszło już trudniej zmienić strony i przekonać swego pana o lojalności. Nie wydaje mi się, żeby w tak krótkim czasie udało mu się to tak naprawdę do końca. Jak wiesz, rok po powrocie Voldemorta został aresztowany i skazany na Azkaban. — Harry spojrzał na niego uważnie i Draco miał wrażenie, że wstrzmuje oddech. — Odsiedział w sumie pięć lat. Gdy do nas wrócił, był już tylko ludzkim wrakiem. Złamali go dementorzy. — Przymknął oczy, z całych sił starając się nie myśleć o pustym wzroku Lucjusza. — Zaledwie kilka tygodni później śmierciożercy oskarżyli Severusa Snape’a o szpiegostwo. Nigdy mi się nie przyznał, że naprawdę pracował dla Dumbledore’a i Zakonu. Owszem, podejrzewałem go o to, podobnie jak i cała reszta. Nie mam pojęcia, co dokładnie utwierdziło Czarnego Pana w jego przypuszczeniach. — Zadygotał. — Nie zabili go od razu. Torturowali go całymi dniami. Ale nie zdołali wydrzeć z niego żadnych zeznań. Trzeciej nocy po tym, jak go złapali, pomogłem mu uciec.
Oczy Harry’ego rozszerzyły się w zdumieniu.
— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytał. — Stałeś przecież po stronie Voldemorta.
Draco wzruszył ramionami.
— Do końca sam tego nie wiem — wymamrotał. — Może jakiś krótki moment słabości? Nie pytaj mnie. W tamtej chwili uznałem, że to właściwe — westchnął i ponownie odwrócił wzrok. — Od chwili skończenia Hogwartu Severus i ja byliśmy sobie… dość bliscy, więc podejrzenie od razu padło na mnie. — Z trudem wrócił do opowieści. — A Voldemort po raz kolejny zademonstrował okrucieństwo, żądając od Lucjusza okazania lojalności przez zmuszenie mnie do mówienia. — Zdawał sobie sprawę, że uśmiech na jego twarzy jest już tylko pełnym cierpienia grymasem. Ból nadal był dotkliwy, choć od tamtych wydarzeń minęło już tak wiele czasu. — Mówiłem ci, że ojciec nie był w stanie mnie skrzywdzić. Nie udało mu się nawet wycelować we mnie różdżki. — Próbował ukryć wysiłek, jaki kosztowały go następne słowa. — Tej nocy widziałem go żywego po raz ostatni. Kilka dni potem odnaleziono jego trupa w jakimś lesie. Do dziś nie wiem, co dokładnie się stało.
Przerwał. Nie wspomniał o niemających końca Cruciatusach, którymi Voldemort doprowadził go na skraj obłędu po tym, gdy Lucjusz okazał się nie być wystarczająco lojalny. Przemilczał też fakt, że nawet torturowany nie przyznał się do zdrady, więc niczego mu nie udowodniono. Jak przez mgłę poczuł ucisk na palcach i zdziwiony stwierdził, że Harry nadal trzyma go za rękę. Po chwili powrócił do przerwanego wątku.
— Jego śmierć otworzyła mi oczy. Nie mógł mieć właściwych przekonań, skoro zapłacił za nie życiem. Zająłem więc miejsce Severusa w Zakonie. On sam przebywa teraz gdzieś w jakimś europejskim azylu. Od tamtej pory nie miałem od niego żadnych wieści. Jest wygnańcem. Nawiązanie z nim kontaktu jest zbyt niebezpieczne.
Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, nie patrząc na siebie, podczas gdy demony przeszłości powoli wycofywały się w tę samą ciemność, z której nadeszły.
— Co miałeś na myśli mówiąc, że byliście sobie ze Snape’em bliscy? — odezwał się Harry wreszcie z lekkim błyskiem w oku. — Albo zapytam inaczej: czy jest w ogóle ktoś, z kim nie miałeś jeszcze romansu?
Poczuł, jak zalewa go rumieniec, ale mimo tego udało mu się pokryć zmieszanie ironicznym skrzywieniem ust.
— Tak, jest — odparł, przeszywając lśniące oczy Harry’ego szelmowskim spojrzeniem. — Ty.
Potter daremnie próbował powstrzymać uśmiech. A potem łagodnie zaczął głaskać kciukiem wierzch dłoni Dracona.
Dreszcz powędrował od ręki przez ramię, a stamtąd rozbiegł się po całym ciele. Oddech mu przyspieszył. Przez moment obawiał się, że już nie zdoła się opanować.
— Doprowadzasz mnie do szaleństwa, wiesz? — wydusił ochryple.
— Tak — uśmiechnął się Harry. — Wiem.


Rany mogą się nie zagoić,
ten ból jest zbyt wszechobecny.
Za dużo wszystkiego, co mógłby zdołać wyleczyć czas.

(Evanescence, „My Immortal”)


Koniec rozdziału dwunastego
Zostaw wszystko za sobą
Przekrocz granicę
Staw czoła prawdzie
I nie miej czasu,
nie miej czasu spłonąć

(The Rasmus, „Time to Burn”)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz