W kwaterze głównej Zakonu Feniksa.
- Więc nadal go nie znaleźliście? -
spytał Szalonooki Moody z posępną miną, który obecnie dowodził całym ZF.
Osoby zebrane dokoła opuściły głowy. Od
zaginięcia Harrego Pottera minęły już dwa długie miesiące i choć wszyscy
starali się jak mogli nikt nie dał rady go odnaleźć. Powoli coraz więcej osób
zaczęła uważać, że został zabity.
- Ale chwileczkę. - odezwała się znikąd
pani Weasley. - Gdzie jest Fred i George? Czyżby jeszcze nie wrócili? - zaczęła
się martwić o swoich synów.
- Tak sobie teraz przypominam - zaczął
Ron - że mówili coś o tym, że znają miejsce pobytu Harrego... - przerwał, a
jego twarz pozieleniała na przypomnienie owej wiadomości.
- ...I zamierzają zrobić COŚ
niebezpiecznego. - dokończyła za niego Hermiona. - Myślałam, że blefowali,
ale... - jej twarz nie zzieleniała, ale wyglądała jakby zobaczyła zombi.
Wszyscy zebrani wstrzymali oddechy.
***
W tym czasie w ogrodzie okrążającym
willę Voldemorta stały dwie postacie. Miały na sobie czarne płaszcze i czarne
okulary, a także czarny szal wokół swych szyi. Jedynie rude włosy na ich
głowach dawały o sobie znać tak mocno, jak światło na szczycie latarni.
Jeden z nich wyciągnął ze swej kieszeni
mały okrągły przedmiot, który okazał się być radarem.
- Według naszego najnowszego
wynalazku... - zaczął Fred.
- ...O genialnej nazwie Znajdywacz Osób
Zaginionych...
- ...W skrócie ZOZ, udało nam się
znaleźć...
= ...Harrego Pottera - skończyli oboje
razem.
Spojrzeli na siebie.
- Więc, Feorge. Pora wziąść się do
roboty.
- Zgadzam się, Gred. Pora narobić
kłopotów.
- A przy okazji. Nazywam się Dref.
- A ja z kolei jestem Egroeg.
- Chociaż możesz mi mówić Dreg.
- Tak samo tutaj, Egroef nie zaszkodzi.
- Gotowy?
- Gotowy. Zaczynamy?
- Zaczynamy. Idziemy?
- Idziemy.
= W drogę!
Po czym przygotowali się do biegu jak
to zwykle robią sportowcy na zawodach.
= Trzy... dwa... jeden... START!!!
***
Czarny Pan spokojnie szedł korytarzem,
gdy nagle usłyszał odgłos szybko nadbiegających stóp. Znikąd z za zakrętu
wyłoniły się dwie postacie i o szybkości 17km/h przeminęły kruczowłosego
mężczyzną. Który zszokowany nie dał rady się ruszyć i stał w miejscu, gdy w
głowie stukało mu jedno słowo ze znakiem zapytania: "włamywacze?".
***
- Hej! - odezwał się George. - Czy to
przypadkiem nie był Sam-Wiesz-Kto?
- Czy rzucił Avadą Kedavrą?
- Nie, był zbyt zszokowany.
- Sam-Wiesz-Kto nie mógłby być
zszokowany.
- Hmm. Chyba masz rację. Więc kto to
był?
- Któryś ze śmierciożerców?
- Jeśli tak to będzie nas gonił.
Zatrzymali się, obrócili w tył i spojrzeli
w pusty korytarz.
- Więc to nie był śmierciożerca.
- W takim razie był to duch.
- Myślisz, że o nas rozpowie?
- Zależy po której jest stronie.
- Chyba będzie trzeba to sprawdzić?
- Absolutnie popieram ten pomysł.
= DZIEŃ DOBRY SAM-WIESZ-KTO!!! - krzyknęli,
po czym postali w jednym miejscu przez chwilę.
- Ten duch był po naszej stronie.
- To dobrze. Będzie nam łatwiej.
Po czym ruszyli dalej.
***
Voldemort stał nie bardzo wiedząc co
robić. Gdyby to byli zwykli włamywacze to po prostu zabiłby ich, ale ci
włamywacze nie byli zwykli skoro na jego widok nie zatrzymali się i nie zostali
sparaliżowani strachem. Wręcz przeciwnie to on sam był w stanie ogromnego
szoku.
Odwrócił się i wtedy po korytarzach
rozeszło się echo głośno krzykniętego zdania.
= DZIEŃ DOBRY SAM-WIESZ-KTO!!!
I wtedy krwistooki już wiedział. Nie
było się czego obawiać. To nie byli włamywacze tylko zwykłe poltergeisty.
Uśmiechnął się pod nosem. Teraz pewnie myślą, że on - Lord Voldemort - za nimi
pójdzie i wpadnie prosto w ich pułapkę, ale jakże się mylą.
Kruczowłosy odwrócił się w przeciwną
stronę w którą poleciały owe poltergeisty. Za nic nie miał zamiaru wpaść w ich
pułapkę, dlatego musiał być ostrożny i sprytny. Akurat to posiadał, a ponadto
znał bardzo dobrze całą willę, w ten sposób miał nad kłopotliwymi duchami dużą
przewagę.
A w między czasie odpowiednio się nimi
zajmie, tak aby więcej nigdy nie pokazały się na terenie jego willi.
***
Tymczasem dwaj rudzi bliźniacy dzikim
biegiem przemierzali korytarze szukając drogi do ich celu. Do tej pory obiegli
całe podziemie, łącznie z lochami gdzie spodziewali się znaleźć związanego
Harrego Pottera, lecz niestety wbrew ich oczekiwaniom nie było tam nawet muchy.
W myślach przyznali, że Voldemort
naprawdę ma spryt: "Domyślił się, że kiedy przyjdzie do jego willi ktoś z
Zakonu z pewnością będzie szukał bruneta w lochach, więc ulokował go w którejś
z komnat". Biegiem ruszyli spowrotem na parter, lecz tam też go nie było.
Po długim bieganiu znaleźli się przed
drzwiami do komnaty na pierwszym piętrze. Według ZOZ-a po drugiej stronie
znajdowała się poszukiwana osoba. Otworzyli drzwi i raźnym krokiem weszli do
środka. W pierwszym momencie w ich oczy rzucił się wystrój komnaty.
Był z pewnością dziwny jak na miejsce,
w którym miała być więziona osoba. A wracając do sprawy zielonookiego.
Bliźniacy rozejrzeli się dokoła, lecz nie zauważyli z początku ani jednej żywej
duszy. Dopiero jak podeszli do dużego łóżka z baldachimem przysłoniętym
zasłonami zauważyli wewnątrz nastolatka.
Brunet spał wtulony w poduszki z delikatnym
uśmiechem przyjemności na twarzy. Rudzielce spojrzeli po sobie. Pierwsza myślą
jaka im wpadła do głowy była: "Coś jest nie tak.". Lecz nie dane im
było przemyśleć tego dokładniej gdyż z za drzwi doszły ich kroki nadchodzącej
osoby. Szybko rzucili na siebie czar kameleona i odsunęli się w kąt. W
następnej chwili drzwi zostały cicho uchylone.
Do komnaty wszedł nie kto inny jak Lord
Voldemort we własnej osobie. Powoli podszedł do łóżka chłopaka, ręką odsunął
różową zasłonę i usiadł obok swej śpiącej żony. Delikatnie przejechał palcem po
policzku, potem nachylił się i pocałował go w bliznę na czole.
Rudych bliźniaków skamieniowało z
zaskoczenia. "Czyżby Sam-Wiesz-Kto porwał Harrego Pottera z
miłości?!" zapytali siebie samych w myślach zarazem obserwując
kruczowłosego, który położył się na łóżku obok swego wybranka i powolnymi,
opiekuńczymi ruchami głaskał jego włosy.
***
Brunet zamruczał przez sen wtulając się
w ciało swego męża. Voldemort objął go w pasie i wyszeptał łagodnym głosem do
ucha tak, aby tylko zielonooki chłopak mógł go usłyszeć:
- Kocham cię i chcę żebyś ze mną
został. Jeśli się nie zgodzisz to mnie zabijesz, więc mam nadzieję, że jak
każdy gryfon masz trochę litości. A zwłaszcza nad takim idiotą i słabeuszem jak
ja, który przegrał z miłością.
Delikatnie pocałował lekko rozchylone
usta młodszego chłopaka, po czym wstał i wyszedł z komnaty zostawiając wszystko
tak jak było za nim przyszedł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz