poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział XVIII Fred i George



W kwaterze głównej Zakonu Feniksa.
- Więc nadal go nie znaleźliście? - spytał Szalonooki Moody z posępną miną, który obecnie dowodził całym ZF.
Osoby zebrane dokoła opuściły głowy. Od zaginięcia Harrego Pottera minęły już dwa długie miesiące i choć wszyscy starali się jak mogli nikt nie dał rady go odnaleźć. Powoli coraz więcej osób zaczęła uważać, że został zabity.
- Ale chwileczkę. - odezwała się znikąd pani Weasley. - Gdzie jest Fred i George? Czyżby jeszcze nie wrócili? - zaczęła się martwić o swoich synów.
- Tak sobie teraz przypominam - zaczął Ron - że mówili coś o tym, że znają miejsce pobytu Harrego... - przerwał, a jego twarz pozieleniała na przypomnienie owej wiadomości.
- ...I zamierzają zrobić COŚ niebezpiecznego. - dokończyła za niego Hermiona. - Myślałam, że blefowali, ale... - jej twarz nie zzieleniała, ale wyglądała jakby zobaczyła zombi.
Wszyscy zebrani wstrzymali oddechy.
***
W tym czasie w ogrodzie okrążającym willę Voldemorta stały dwie postacie. Miały na sobie czarne płaszcze i czarne okulary, a także czarny szal wokół swych szyi. Jedynie rude włosy na ich głowach dawały o sobie znać tak mocno, jak światło na szczycie latarni.
Jeden z nich wyciągnął ze swej kieszeni mały okrągły przedmiot, który okazał się być radarem.
- Według naszego najnowszego wynalazku... - zaczął Fred.
- ...O genialnej nazwie Znajdywacz Osób Zaginionych...
- ...W skrócie ZOZ, udało nam się znaleźć...
= ...Harrego Pottera - skończyli oboje razem.
Spojrzeli na siebie.
- Więc, Feorge. Pora wziąść się do roboty.
- Zgadzam się, Gred. Pora narobić kłopotów.
- A przy okazji. Nazywam się Dref.
- A ja z kolei jestem Egroeg.
- Chociaż możesz mi mówić Dreg.
- Tak samo tutaj, Egroef nie zaszkodzi.
- Gotowy?
- Gotowy. Zaczynamy?
- Zaczynamy. Idziemy?
- Idziemy.
= W drogę!
Po czym przygotowali się do biegu jak to zwykle robią sportowcy na zawodach.
= Trzy... dwa... jeden... START!!!
***
Czarny Pan spokojnie szedł korytarzem, gdy nagle usłyszał odgłos szybko nadbiegających stóp. Znikąd z za zakrętu wyłoniły się dwie postacie i o szybkości 17km/h przeminęły kruczowłosego mężczyzną. Który zszokowany nie dał rady się ruszyć i stał w miejscu, gdy w głowie stukało mu jedno słowo ze znakiem zapytania: "włamywacze?".
***
- Hej! - odezwał się George. - Czy to przypadkiem nie był Sam-Wiesz-Kto?
- Czy rzucił Avadą Kedavrą?
- Nie, był zbyt zszokowany.
- Sam-Wiesz-Kto nie mógłby być zszokowany.
- Hmm. Chyba masz rację. Więc kto to był?
- Któryś ze śmierciożerców?
- Jeśli tak to będzie nas gonił.
Zatrzymali się, obrócili w tył i spojrzeli w pusty korytarz.
- Więc to nie był śmierciożerca.
- W takim razie był to duch.
- Myślisz, że o nas rozpowie?
- Zależy po której jest stronie.
- Chyba będzie trzeba to sprawdzić?
- Absolutnie popieram ten pomysł.
= DZIEŃ DOBRY SAM-WIESZ-KTO!!! - krzyknęli, po czym postali w jednym miejscu przez chwilę.
- Ten duch był po naszej stronie.
- To dobrze. Będzie nam łatwiej.
Po czym ruszyli dalej.
***
Voldemort stał nie bardzo wiedząc co robić. Gdyby to byli zwykli włamywacze to po prostu zabiłby ich, ale ci włamywacze nie byli zwykli skoro na jego widok nie zatrzymali się i nie zostali sparaliżowani strachem. Wręcz przeciwnie to on sam był w stanie ogromnego szoku.
Odwrócił się i wtedy po korytarzach rozeszło się echo głośno krzykniętego zdania.
= DZIEŃ DOBRY SAM-WIESZ-KTO!!!
I wtedy krwistooki już wiedział. Nie było się czego obawiać. To nie byli włamywacze tylko zwykłe poltergeisty. Uśmiechnął się pod nosem. Teraz pewnie myślą, że on - Lord Voldemort - za nimi pójdzie i wpadnie prosto w ich pułapkę, ale jakże się mylą.
Kruczowłosy odwrócił się w przeciwną stronę w którą poleciały owe poltergeisty. Za nic nie miał zamiaru wpaść w ich pułapkę, dlatego musiał być ostrożny i sprytny. Akurat to posiadał, a ponadto znał bardzo dobrze całą willę, w ten sposób miał nad kłopotliwymi duchami dużą przewagę.
A w między czasie odpowiednio się nimi zajmie, tak aby więcej nigdy nie pokazały się na terenie jego willi.
***
Tymczasem dwaj rudzi bliźniacy dzikim biegiem przemierzali korytarze szukając drogi do ich celu. Do tej pory obiegli całe podziemie, łącznie z lochami gdzie spodziewali się znaleźć związanego Harrego Pottera, lecz niestety wbrew ich oczekiwaniom nie było tam nawet muchy.
W myślach przyznali, że Voldemort naprawdę ma spryt: "Domyślił się, że kiedy przyjdzie do jego willi ktoś z Zakonu z pewnością będzie szukał bruneta w lochach, więc ulokował go w którejś z komnat". Biegiem ruszyli spowrotem na parter, lecz tam też go nie było.
Po długim bieganiu znaleźli się przed drzwiami do komnaty na pierwszym piętrze. Według ZOZ-a po drugiej stronie znajdowała się poszukiwana osoba. Otworzyli drzwi i raźnym krokiem weszli do środka. W pierwszym momencie w ich oczy rzucił się wystrój komnaty.
Był z pewnością dziwny jak na miejsce, w którym miała być więziona osoba. A wracając do sprawy zielonookiego. Bliźniacy rozejrzeli się dokoła, lecz nie zauważyli z początku ani jednej żywej duszy. Dopiero jak podeszli do dużego łóżka z baldachimem przysłoniętym zasłonami zauważyli wewnątrz nastolatka.
Brunet spał wtulony w poduszki z delikatnym uśmiechem przyjemności na twarzy. Rudzielce spojrzeli po sobie. Pierwsza myślą jaka im wpadła do głowy była: "Coś jest nie tak.". Lecz nie dane im było przemyśleć tego dokładniej gdyż z za drzwi doszły ich kroki nadchodzącej osoby. Szybko rzucili na siebie czar kameleona i odsunęli się w kąt. W następnej chwili drzwi zostały cicho uchylone.
Do komnaty wszedł nie kto inny jak Lord Voldemort we własnej osobie. Powoli podszedł do łóżka chłopaka, ręką odsunął różową zasłonę i usiadł obok swej śpiącej żony. Delikatnie przejechał palcem po policzku, potem nachylił się i pocałował go w bliznę na czole.
Rudych bliźniaków skamieniowało z zaskoczenia. "Czyżby Sam-Wiesz-Kto porwał Harrego Pottera z miłości?!" zapytali siebie samych w myślach zarazem obserwując kruczowłosego, który położył się na łóżku obok swego wybranka i powolnymi, opiekuńczymi ruchami głaskał jego włosy.
***
Brunet zamruczał przez sen wtulając się w ciało swego męża. Voldemort objął go w pasie i wyszeptał łagodnym głosem do ucha tak, aby tylko zielonooki chłopak mógł go usłyszeć:
- Kocham cię i chcę żebyś ze mną został. Jeśli się nie zgodzisz to mnie zabijesz, więc mam nadzieję, że jak każdy gryfon masz trochę litości. A zwłaszcza nad takim idiotą i słabeuszem jak ja, który przegrał z miłością.
Delikatnie pocałował lekko rozchylone usta młodszego chłopaka, po czym wstał i wyszedł z komnaty zostawiając wszystko tak jak było za nim przyszedł.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz