niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział szósty

 


Nie jesteśmy już tacy, jacy byliśmy.
Nie sposób zmienić tego, co się stało.
Jak mam się dowiedzieć, kim teraz jesteś, jeśli ty sam tego nie wiesz?



Drżące palce obmacywały zimny mur, niepewnie i z niedowierzaniem, jakby nie chcąc się pogodzić z potężnym czarem, który przed chwilą objawił swą moc. Drzwi się jednak nie pojawiały, niezależnie od tego, jak silny był dygot szukających ich rąk.
Draco zamknął oczy, czując, jak echo przeżytego właśnie szoku nadal rozlewa mu się po ciele gorącą falą. Wydawało mu się, że słyszy skrzypienie paznokci Harry'ego, próbujących wbić się w lodowato zimną posadzkę kapliczki. Nie, to tylko złudzenie, podsuwane przez rozszalałą wyobraźnię. Gdy ponownie otworzył oczy, Harry już dawno opuścił ramiona.
Jakby kierowany wewnętrznym przymusem, młody auror odwrócił się i spojrzał w górę, prosto na niego, chcąc upewnić się, że to, co właśnie ujrzał, nie było iluzją. W jego wzroku widniał lęk, a skrzydełka nosa drżały lekko.
Draco poczuł nagły zawrót głowy i szum krwi w uszach. Bezwiednie schwycił poręcz schodów, obejmując ją tak kurczowo, że pobielały mu knykcie. To nie mógł być Potter. Przed nim musiał stać ktoś zupełnie obcy. Prawdziwy Potter nigdy, przenigdy nie okazałby strachu na jego widok.
Milczenie przytłaczało go niczym nieznośny, ważący całe tony ciężar. Chciał się odezwać, wytłumaczyć, że mu przykro z powodu tego, co zaszło. Powiedzieć cokolwiek, byleby tylko przerwać tę ciszę. Jednak żadne słowo nie mogło się wydostać z jego ust. Im bardziej się starał, tym większe miał trudności z wypowiedzeniem czegokolwiek.
Harry nie uczynił niczego, by ułatwić mu to zadanie. Sprawiał wrażenie przyrośniętego do podłoża, niezdolnego do najmniejszego ruchu ani do odwrócenia spojrzenia w bok.
Draco mocno zacisnął zęby. „Dumbledore”, przemknęło mu przez głowę. Któż inny pozwoliłby im, nieświadomym niczego, wpaść w tę pułapkę? Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym większa była jego złość. Absolutnie nie mógł zrozumieć, czego stary czarodziej spodziewał się po takiej konfrontacji.
— Harry Potter, sir! — Cienki głosik nadgorliwego skrzata przerwał rozważania Dracona. Zjawił się obok Harry'ego i energicznie ciągnął go za rękaw. — Niech pan wejdzie, Harry Potter. Paddy pokaże pana pokój. Harry Potter na pewno jest zmęczony po długiej podróży.
Oczy Harry'ego wyrażały wszystko co możliwe, tylko nie zmęczenie. Wyraźnie zaniepokojonym wzrokiem śledził skrzata, który, ze staromodnym lichtarzem w dłoni, wspinał się właśnie po schodach, po czym prześlizgując zwinnie obok Malfoya.
Draco widział, z jakim trudem przyszło Harry'emu ruszyć z miejsca. Unikając patrzenia na Dracona, niezgrabnie pokonał kilka pierwszych stopni.
Z każdym krokiem, który Harry robił w jego kierunku, napięcie stawało się coraz trudniejsze do zniesienia. Zdawało mu się, że coś zaczyna go rozrywać od środka. Od zbliżającej się postaci promieniowało coś niesamowitego, coś, co sprawiało, że włoski na przedramionach stanęły mu dęba.
Miał Harry'ego. Posiadł jego ciało. Ale to niczego nie zmieniało. W nagłym rozbłysku olśnienia pojął, że nadal czuje do niego ten sam pociąg, co dawniej. Że dalej go pragnie. I że nie wystarczyło mu zdobyć go raz, używając przemocy. Chciał mieć go na zawsze, całego, bez reszty.
Ta świadomość wybiła go z równowagi. Kilkakrotnie przełknął ślinę, pokonując skurcz suchego gardła. Wbił wzrok w podłogę, gdy Harry pospiesznie go mijał, starając się zachować przy tym jak największy odstęp.
Pozostał nieruchomo w tym samym miejscu u szczytu schodów nawet wtedy, gdy za Harrym dawno już zamknęły się drzwi pokoju na końcu korytarza. Usłyszał tylko dźwięk obróconego dwukrotnie w zamku klucza i oddalające się kroki Paddy'ego, rytmicznie klaszczące o posadzkę. A potem zapadła cisza.


***


Zamknąwszy drzwi na klucz i zabezpieczywszy je dodatkowo cicho wymruczanym zaklęciem, Harry opadł bezsilnie na szerokie łóżko, próbując zrozumieć, co tu się właściwie działo. Nie ulegało wątpliwości, że to Dumbledore zwabił ich obu w to miejsce. Ale co dyrektor obiecywał sobie po tej akcji, tego Harry nie był absolutnie w stanie zrozumieć.
Świadomość, że kilka następnych tygodni będzie zmuszony spędzić na niewielkiej, zamkniętej powierzchni, żyjąc i pracując obok Dracona, pozbawiła go niemal zmysłów. Nie dręczyło go przy tym samo wspomnienie strasznych chwil w kapliczce, zamieniające jego wnętrzności w lód, nie, bardziej lękał się emocji, jakie wywoływała w nim bezpośrednia bliskość Malfoya. Wyczuł to doskonale, przemykając obok niego na schodach. To było przerażające. W końcu chodziło o kogoś, kogo nienawidził od chwili pierwszego spotkania. O kogoś, kto go zgwałcił. Co prawda nie z własnej woli, ale czyż fakt nie pozostawał faktem?
Wystarczyła jedna myśl o urwanym oddechu Dracona, muskającym mu kark, żeby zadrżał. A wspomnienie własnej reakcji na jego dotyk sprawiło, że policzki stanęły mu w ogniu. Nie chciał sobie niczego przypominać, pragnął wymazać z pamięci zdarzenia tamtej nocy. Bezskutecznie. Widok Dracona na schodach przywołał wszystko ze zdwojoną mocą, sprawiając, że najdrobniejsze szczegóły stanęły mu znów przed oczyma. Zacisnął dłonie na prześcieradle. Powietrza! Koniecznie potrzebował świeżego powietrza. Zerwał się z łóżka, podbiegł do okna i jednym ruchem rozwarł ciężkie okiennice, odgradzające go od zewnętrznego świata.
Widok, który ujrzał, zaparł mu na moment dech w piersi, każąc zapomnieć, że znajduje się w samym sercu wielkiego miasta. Okno wychodziło wprost na zdziczały ogród, najwyraźniej magiczny. Wąska ścieżka wiodła do półukrytej, drewnianej altany w jego odległej części. Światło księżyca w pełni odbijało się srebrzystym połyskiem na powierzchni sprawiającego wrażenie zaczarowanego jeziora, którego woda z cichym pluskiem uderzała o brzeg. Łagodna, nocna bryza owiała mu twarz. Przymknął oczy. Dziko rosnące kwiaty rozsiewały intensywny, niemal mdlący, słodki zapach.
Wszystko zdawało się takie proste. Zwykłe zaklęcie lewitacji powinno wystarczyć do łatwego pokonania dziesięciometrowej przestrzeni, oddzielącej parapet okna od ogrodu. Jednak gdy tylko wyciągnął rękę, jego palce natrafiły na silny, niewidzialny opór, a spod ich opuszków wystrzeliło kilka syczących, czerwonych iskier.
Dumbledore najwyraźniej pomyślał o wszystkim, otaczając dom czarodziejską barierą. Harry uświadomił sobie z bólem, że został więźniem w dawnej posiadłości Blacków, i w dodatku wystawionym na pastwę Malfoya.


***


Nie poczuł się zbytnio zaskoczony, gdy ujrzał Remusa Lupina przy zastawionym do śniadania stole. Wręcz przeciwnie, przedłużające się milczenie Zakonu zaczynało go już powoli niemile dziwić.
Draco przystanął na chwilę w drzwiach, obserwując gościa, siedzącego z założonymi nogami na krześle i pogrążonego w spokojnej lekturze Proroka. W ciągu ostatnich lat postarzał się w zastraszającym tempie. Jego włosy posiwiały ostatecznie, a wokół oczu i ust pojawiły się głębokie zmarszczki.
— Dzień dobry, Remusie — odezwał się, prostując ramiona i przekraczając próg kuchni. Nie mógł pozbyć się nuty oczekiwania z własnego głosu. Powoli dosiadł się do stołu i sięgnął po dzbanek z kawą, nie spuszczając wzroku z Lupina.
Siwowłosy czarodziej obrzucił go spojrzeniem sponad Proroka i ze zmarszczonym czołem rozpoczął składanie gazety.
— Dzień dobry — odpowiedział spokojnie, badawczo patrząc Draconowi w twarz. — Wszystko w porządku?
Draco miał ochotę wybuchnąć śmiechem, zdołał się jednak powstrzymać.
— O, jasne, po prostu super — odparł zgryźliwie. — Jeśli na chwilę zapomnimy o tym, że zamknięto mnie w tym strasznym domu razem z Potterem, to wszystko doskonale. — Odchylił się w krześle, krzyżując ręce na piersi i patrząc na Lupina wyczekująco.
— Jak się czuje Harry? — zapytał Remus z cichym westchnieniem.
— Nie mam pojęcia — parsknął podminowany Draco. — Nie widziałem go od chwili, kiedy przybył tu trzy dni temu. Pewnie nie boi się wychodzić z pokoju tylko wtedy, gdy śpię. — Wraz ze słowami wyrzucił z siebie całą frustrację, gromadzącą się w nim od dłuższego czasu.
Starszy mężczyzna milczał przez moment. Przenikliwe oczy o barwie koniaku wwiercały się w Dracona.
— Musisz z nim porozmawiać, Draco. Ta sprawa złamie was obu, jeśli się ze sobą nie rozmówicie.
Rozzłoszczony Draco zerwał się z krzesła.
— Jak mam porozmawiać z Potterem, skoro, do cholery, on cały czas schodzi mi z drogi? — wykrzyknął głośno, rejestrując po chwili, że jego rozmówca z trudem zabiera się za odpowiedź.
— Powinieneś więc zmusić go do mówienia — odparł Lupin powoli, mocno akcentując każde słowo.
Draco nie potrafił opanować nagłego drżenia. Poczuł, jak ogarnia go raptowne zimno.
— Właśnie tego chce Dumbledore? — powiedział, pokonując ścisk gardła. — Właściwie to wolałbym nie zmuszać Harry’ego już nigdy do czegokolwiek.
Zapadła krótka, pełna napięcia cisza, zanim Lupin przerwał ją zupełnie opanowanym głosem.
— Nie zrozumiałeś, dlaczego Dumbledore wam to robi, prawda? — zapytał, odruchowo mieszając kawę. Draco zdobył się jedynie na potrząśnięcie głową. Czuł się całkowicie wypalony w środku. Nieprzyjemny, rwący ból pulsował mu w skroniach. — Spróbuj postawić się w jego sytuacji — zaczął ostrożnie dawny nauczyciel obrony przed czarną magią, pociągając spory łyk z filiżanki — i potraktować go tylko jak człowieka. Od ponad trzydziestu lat aktywnie walczy z Voldemortem i jego poplecznikami. Odniósł wiele zwycięstw, ale równie dużo gorzkich porażek. Tej nocy, gdy wydarzył się gwałt, doznał podwójnej klęski, bo ofiary tego zdarzenia to jego dwaj najlepsi ludzie. — Odwrócił wzrok od okna i spojrzał mu prosto w oczy.
Draco był zaskoczony. Dumbledore uważał go za ofiarę? Sam do tej pory traktował siebie jedynie jako sprawcę. Nie miał jednak okazji przemyśleć tego problemu dogłębniej, gdyż Lupin zaczął mówić dalej.
— Chodzi o dwóch ludzi, z którymi łączy wszelkie nadzieje. Tylko z ich pomocą ma jeszcze szansę wygrać tę wojnę i wypełnić przepowiednię — uśmiechnął się gorzko. — My, reszta, jesteśmy zmęczeni długimi latami walki. Straciliśmy już zbyt wiele. — Draco widział żal i cierpienie w oczach Remusa. I rozumiał. — Dumbledore zrobi wszystko, żeby psychicznie podbudować ciebie i Harry’ego do tego stopnia, byście znowu byli w stanie walczyć za jego sprawę. Terapia, którą chce wam narzucić, jest trudna. Nikt nie wie tego lepiej niż on sam. Uważa jednak, że rozmowa to jedyna rzecz, która może wam pomóc pokonać lęk i poczucie winy.
Skończył, pozwalając zapanować ciszy. Zamyślony Draco wpatrywał się w czubki własnych butów. Żadna jasna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy. Złość na Dumbledore’a nie ustąpiła całkowicie, ale teraz mógł choć częściowo zrozumieć motywy jego decyzji.
— Na pewno nie będzie ci łatwo porozmawiać z Harrym o tej nocy w kapliczce — kontynuował Lupin łagodnym tonem. — Bo to znaczy, że będziesz ponownie musiał zbudzić demona strachu. Uwierz mi jednak, że to jedyny sposób, aby go raz na zawsze uciszyć. — Podniósł się z krzesła, sięgnął do kieszeni swej podniszczonej szaty, wyjmując z niej woreczek z proszkiem Fiuu, po czym podszedł do kominka. Zanim wrzucił garść szarego pyłu w płomienie, ostatni raz odwrócił się do Dracona. — Powodzenia — rzucił zwięźle. — Dasz sobie z tym radę.
Draco nie odpowiedział, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. W jego głowie kiełkował pewien pomysł, wprawdzie dość absurdalny, ale będący być może jedyną szansą na przełamanie lodów między nim a Harrym.
Płomienie zabarwiły się na zielono i strzeliły wysokim słupem w górę. Lupin wszedł do kominka, skinąwszy mu uprzednio na pożegnanie, i znikł w jednej chwili.
Draco powolnym krokiem opuścił kuchnię. W holu wejściowym przystanął na moment, rzucając długie spojrzenie na szczyt schodów w stronę, gdzie mieścił się pokój Harry’ego. Czuł strach krępujący mu żołądek, nie pozwolił mu jednak zagórować nad sobą.
„Zaczekaj tylko”, pomyślał z ponurą miną. „Mam swoje sposoby, żeby zbudzić twojego demona, Harry Potterze.”

Koniec rozdziału szóstego

Uleczę cię,
jeśli podarujesz mi serce.
A ty uleczysz mnie,
biorąc mnie w ramiona.

(Die Toten Hosen, „Seelentherapie”)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz