środa, 24 lipca 2013

Rozdział dwudziesty siódmy








Jak daleko się posuniesz,
by mnie uratować?



Ogarnął go niewyjaśniony spokój. Spokój wojownika przygotowującego się do boju. Nawet jeśli w tej chwili jeszcze nie wiedział, gdzie przyjdzie mu stoczyć walkę. Jasne było tylko to, kim są jego przeciwnicy.
Związana postać Thomasa Avery’ego, unieruchomionego silnym zaklęciem paraliżującym, nie wzbudziła w nim żadnych emocji. Być może dlatego, że w głębi duszy przeczuwał już prawdę. A być może dlatego, że dotarł do punktu, w którym nic nie potrafiło nim naprawdę wstrząsnąć.
Dumbledore zdawał się być wyczerpany trudami minionych właśnie godzin. Jego pomarszczona dłoń dygotała, gdy napełniał herbatą filiżankę, którą po chwili podsunął Harry’emu. Okrągły pokój wypełniał szarawy, wpadający przez okno blask wczesnego świtu. Nadchodził kolejny poranek.
— Złapanie go nie nastręczyło nam większych trudności — stwierdził Dumbledore niegłośno, wskazując ruchem głowy Avery’ego. — Lęk jest czynnikiem, który niełatwo oszacować, zwłaszcza gdy boimy się o tych, których kochamy. Niektórym ludziom potrafi dodać sił. Innych z kolei obezwładnia.
Harry podążył za jego spojrzeniem. Twarz Avery’ego była blada, a lewy policzek przecinała otwarta, głęboka rana. Dumbledore sprawiał wrażenie spokojnego i opanowanego, ale Harry doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wraz z aurorami nie obszedł się ze śmierciożercą łagodnie.
— Naprawdę uważa pan, że jest zdolny do tego, by kochać swą córkę? — Głos Harry’ego brzmiał zadziwiająco beznamiętnie. — Po tym wszystkim, co jej zrobił?
— Oczywiście, że tak — odparł Dumbledore z półuśmiechem. — Bycie po ciemnej stronie nie oznacza automatycznie braku zdolności do kochania. Avery, podobnie jak Pandora, jest zaledwie małym trybikiem w maszynie sterowanej przez Voldemorta. Uważam, że tak samo jak ona nie miał wyboru.
Harry milczał, zamyślony. Z jakiegoś powodu trudno mu było pojąć słowa Dumbledore’a. Przeciw komu ma skierować swój gniew, drzemiący w jego wnętrzu, jeśli domniemani oprawcy również okazywali się być ofiarami?
— Ktoś go już przesłuchał? — zapytał w końcu. Powieki mu ciążyły. Może to właśnie zmęczenie sprawiało, że reagował na wszystko z niezwykłym spokojem. — Możliwe, że wyciągniemy z niego wskazówki dotyczące kryjówki śmierciożerców. Albo dowiemy się, co stało się z Draconem i jego matką. — Usiłował przepędzić myśl o Malfoyu w odległy zakątek świadomości, by nie dopuścić do siebie strachu. Udało mu się to tylko połowicznie.
Stary czarodziej potrząsnął głową.
— Przesłuchamy go, gdy minie działanie czaru paraliżującego. Niestety, obawiam się, że Veritaserum niewiele nam tu pomoże. Informacje o dostępie do kryjówki śmierciożerców są zakamuflowane w ten sposób, że nie reagują na eliksir prawdy.
Harry potrzebował jedynie kilku sekund na podjęcie decyzji.
— Chciałbym przeprowadzić przesłuchanie, jeśli mi pan zezwoli, panie dyrektorze — powiedział formalnie, patrząc z uśmiechem na Dumbledore’a. — Być może istnieją i inne sposoby na zmuszenie go do mówienia.
— Nie będę ci stał na przeszkodzie — odpowiedział Dumbledore ze spokojem. — Z pewnością wiesz, że nie stosujemy tortur jako metody nakłaniania naszych jeńców do powiedzenia prawdy. Właśnie to różni nas od strony przeciwnej.
Ciche prychnięcie Harry’ego mogło ujść za pełną wypowiedź.
— Niech pan się tym nie martwi — stwierdził, wyciągając różdżkę z kieszeni i kładąc ją ostrożnie na biurku dyrektora. — Z pewnością nie zamierzam łamać zasad.
Powoli, nie upiwszy ani łyka herbaty, podniósł się z miejsca i postąpił kilka kroków w kierunku drzwi. Zanim do nich doszedł, jeszcze raz obrócił się ku Dumbledore’owi.
— Od jak dawna wiedział pan, że Draco zniknął?
Gniew na dyrektora zdążył już dawno ustąpić, choć Harry nie potrafił wytłumaczyć, z jakiego powodu. Być może dlatego, że tamtej nocy w sypialni porwanej Narcyzy Malfoy po raz kolejny uświadomił sobie, iż Dumbledore nie był ani wszechmocny, ani nieomylny.
— Niedługo. — W twarzy Dumbledore’a nie drgnął ani jeden mięsień, a w oczach nie pojawił się najmniejszy ślad poczucia winy. — Dowiedziałem się o tym najwyżej kilka godzin wcześniej niż ty.
— I nie dowiedziałbym się o tym od pana, gdyby Blaise nie zapytał?
Dumbledore westchnął cicho i powędrował spojrzeniem za okno.
— Możliwe, że nie — rzekł, nieznacznie wzruszając ramionami, po czym obrócił głowę ku Harry’emu, patrząc na niego badawczo. — Przewidziałem sposób, w jaki przyjmiesz tę wiadomość. Z jednej strony obawiałem się twojej reakcji, ponieważ ostatnią rzeczą, której pragnę, jest ponowne narażenie cię na to, przez co już raz przeszedłeś w kapliczce. — Przez jego twarz przebiegł bolesny skurcz. Harry poczuł, jak coś w jego wnętrzu ściska się na ten widok.
— A z drugiej strony? — zapytał dziwnie ochrypłym głosem.
Wzrok dyrektora na ułamek sekundy przybrał nieodgadniony wyraz. Zamigotał w nim stary, tak dobrze znany Harry’emu ogień.
— Z drugiej strony pragnąłem, byś zareagował właśnie tak — odpowiedział, przybierając wręcz bojowy ton. — Nie wiem, kiedy i gdzie stoczymy walkę, która przesądzi o wszystkim. Nie wiem też, czy uda nam się ją wygrać. Jedyne, co do czego mam pewność, to fakt, że obaj odegracie w niej kluczową rolę. Ty i Draco, wspólnymi siłami.
Przez chwilę Harry jedynie wpatrywał się w niego w zdumieniu. Słowa Dumbledore’a zabrzmiały dwuznacznie. Mogły coś insynuować, ale być może nie kryły w sobie żadnego podtekstu. Jak wiele dyrektor się domyślał? I ile już o nich wiedział? A może od dawna nie było dla niego tajemnicą, co zaszło między nim a Draconem?
Błyszczące oczy Dumbledore’a nie dały mu żadnej wyraźnej odpowiedzi.
Harry powoli opuścił ręce. Dyrektor go sprowokował, wystawił na próbę. Nagle wszystko stało się absolutnie jasne.
— Pan wcale nie zamierzał rezygnować z uratowania Dracona, prawda? — Nie był nawet w stanie się rozzłościć. Wydawało mu się, że sprawy musiały potoczyć się właśnie tą drogą. — Ani przez sekundę nie pomyślał pan, że on dobrowolnie powrócił na ciemną stronę.
Stary czarodziej splótł spoczywające na kolanach dłonie.
— Nie — odparł łagodnie, nie uchylając się przed wzrokiem Harry’ego.
Potter głośno wypuścił powietrze. Spodziewał się właśnie takiej odpowiedzi. Przez moment poczuł się jak pionek na planszy, wystawiony na łaskę i niełaskę graczy, doskonale wiedząc, że kości decydujące o jego losie prawdopodobnie już dawno zostały rzucone.
— W holu wejściowym dworu Malfoyów po raz pierwszy zajrzałem do czarnego zwierciadła — powiedział, a jego zaciśnięte usta utworzyły wąską kreskę. Nie wiedział do końca, dlaczego w ogóle wspominał o tym dyrektorowi. Może dlatego, że nie miał pojęcia, z kim jeszcze mógłby się podzielić tym doświadczeniem.
— Naprawdę? — W głosie Dumbledore’a zabrzmiała ciekawość. Pochylił się lekko do przodu, patrząc na Harry’ego zwężonymi oczami. — I co w nim ujrzałeś?
— Początkowo tylko siebie samego. — Doznanie tonięcia w czarnym jeziorze powróciło z całą wyrazistością. Uniósł głowę, napotykając wzrok starego czarodzieja. — Ale coś było inaczej niż zwykle. Na chwilę, zanim się odwróciłem, oczy mojego odbicia nie należały już do mnie. Być może tylko mi się wydawało. Ale przez sekundę miałem wrażenie, że były to oczy… Dracona.
Dumbledore nie okazał zdziwienia. Wręcz przeciwnie. W jego minie pojawił się wyraz pewnej ulgi. Niespiesznie opadł na oparcie fotela, uśmiechając się subtelnie.
— A co to, twoim zdaniem, może oznaczać?
Harry zwlekał przez moment.
— Załóżmy, że dobrze mi się zdawało — zaczął ostrożnie. — Załóżmy ponadto, że zwierciadło rzeczywiście pokazuje prawdę. — Wyraźnie czuł na sobie oczekujące spojrzenie Dumbledore’a. Nadal przepełniał go głęboki spokój, całkowicie wypierający rozpacz, której doznał w sypialni Narcyzy Malfoy. Prawie automatycznie wyprostował ramiona i zacisnął dłonie w pięści. — Jeśli to wszystko jest prawdą, to wychodzę z założenia, że Draconowi nic się nie stało i że ciągle jeszcze żyje.
Z jakiejś przyczyny nie był w stanie spojrzeć Dumbledore’owi w oczy. Ogarnęło go przemożne pragnienie opuszczenia pokoju. Szybko skierował się ku drzwiom, otworzył je i wyszedł z gabinetu, nie czekając na odpowiedź dyrektora. Prawdopodobnie dlatego, iż obawiał się jakiejkolwiek formy skorygowania jego założenia.
Stał już u szczytu krętych, magicznych schodów, gdy do jego uszu dotarł szept, sprawiający, że zadrżał od stóp do głów:
— Być może znaczy to dużo więcej niż tylko to.

***

Stary mnich w ciemnym habicie, widniejący na portrecie tuż obok drzwi, obrzucił go ponurym spojrzeniem. Blask bijący z nieco zardzewiałej latarni słabo oświetlał jego wysuszone rysy.
— Hasło? — zapytał skrzekliwym głosem, wykrzywiając usta, jakby właśnie ugryzł coś szczególnie kwaśnego.
— Mandragora — odparł Harry niecierpliwie, na co mnich niechętnie zezwolił mu wejść do położonego nieco na uboczu pokoiku na wieży. Po kilku godzinach snu czuł się wprawdzie znacznie lepiej, ale nawet w stanie wypoczętym nigdy nie grzeszył zbytnią cierpliwością.
Cele więzienne zwykły mieć inny wygląd, zdecydował po krótkich oględzinach pomieszczenia. Przyjemnie urządzony pokój prezentował oszałamiający widok na ośnieżone wzgórza i zamarznięte jezioro, co nie wywierało jednak wielkiego wrażenia na jego tymczasowej mieszkance. Pandora siedziała po turecku na łóżku, niechętnie kartkując jeden z podręczników. Zaplecione w ciężki warkocz włosy opadały jej na plecy, kojarząc się Harry’emu w nieprzyjemny sposób z czarnym wężem.
Gdy go rozpoznała, przez sekundę w jej wzroku zamigotał strach, który jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Doskonale kontrolowała wyraz swej twarzy.
— Czego tu chcesz? — zapytała nieufnie, marszcząc czoło i zamykając książkę z trzaskiem.
Zatrzymał się kilka kroków od niej.
— Porozmawiać z tobą — odpowiedział spokojnie, nie spuszczając z niej z oczu ani na chwilę.
— Nie wiem, o czym moglibyśmy rozmawiać — odezwała się po chwili, oddychając głośno. Z jej tonu biła lekka rezygnacja. — Profesor Dumbledore zdążył mnie już poinformować, że złapaliście mojego ojca. — Harry nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Jej mina była zimna i twarda jak marmur. Nie miał najmniejszego pojęcia, jakie uczucia wzbudziło w niej zatrzymanie ojca. I czy w ogóle miała jakiekolwiek uczucia. — Co z nim zrobicie? — W jej głosie pojawił się nagle cień niepokoju. Możliwe, że jej twarz sprawiała dziecinne i niewinne wrażenie, ale oczy zdawały się zarejestrować już wszystkie okrucieństwa, które niesie ze sobą życie. Zdradzały wiek, do którego w istocie było jej jeszcze bardzo daleko.
— Stanie przed sądem, a to, co zawinił, zostanie stwierdzone podczas procesu — odparł, wzruszając ramionami. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu czuł potrzebę, by ją uspokoić, choć z całej siły starał się temu oprzeć. — Co czeka na niego potem, w całości zależy od wyroku. — Pandora bawiła się paznokciami, ze wzrokiem twardo wbitym w podłogę. — Co z twoją matką? — Już dawno powinien był zadać to pytanie. Która matka pozwoliłaby użyć swego dziecka jako narzędzia do szpiegowania wroga?
W jej nieobecnym spojrzeniu brakowało jakiegokolwiek wyrazu.
— Od dawna nie żyje — odezwała się bez cienia emocji. — Wychowywali mnie głównie wuj i ciotka.
Z pewnością istniały momenty, w których Harry życzył jej paskudnego losu. Teraz jednak nie był w stanie odżegnać ogarniającego go współczucia. Życie Pandory przypominało mu trochę jego własne dzieciństwo. Nie mogąc znaleźć właściwych słów odpowiedzi, pozwolił, by zapadła między nimi niezręczna cisza.
W końcu dziewczyna przerwała ją chrząknięciem.
— Co się ze mną stanie? — zapytała nieco wyzywającym tonem, dość typowym dla czternastolatki, niezależnie od zaszłych wydarzeń. — Jak długo chcecie mnie jeszcze trzymać w tym paskudnym pokoju?
— Co ci się w nim nie podoba? — Harry uniósł brwi w zdziwieniu. — A może wolałaś miesiącami siedzieć w kieszeni ciemnej szaty i połykać robaki?
Na chwilę zamarła w bezruchu, jedynie jej oczy zalśniły gniewem.
— Na Boga, nie, to było prawdziwe piekło — wysyczała niebezpiecznie cicho. — Nie masz żadnego pojęcia o tym, co mówisz.
— Nie mam pojęcia? — Najchętniej roześmiałby się histerycznie, zdołał się jednak z wysiłkiem opanować. — A kto postarał się o to, bym wylądował we własnym piekle? — Potworne wspomnienia po raz kolejny wydostały się na powierzchnię i musiał włożyć cały trud w to, by nim nie owładnęły. — Wierz mi, że mam doskonałe pojęcie o tym, jak może wyglądać piekło.
Po raz pierwszy zauważył w jej wzroku coś na kształt zakłopotania, ledwo dostrzegalnego, ale niewątpliwie prawdziwego. Zamyśliła się, wykrzywiając usta.
— Nienawidzisz mnie za to, prawda? — spytała spokojnie.
— Nie, nie czuję do ciebie nienawiści — odparł chłodno, mrużąc oczy. — Jedynie ci współczuję. Współczuję dlatego, bo nie byłaś na tyle odważna, by obronić się przed układami, których najwyraźniej nie popierasz. — Dobrze wiedział, że jest dla niej niesprawiedliwy. Ale z jakiegoś powodu było mu to obojętne.
Złość wykrzywiła jej rysy.
— Niech ci się tylko nie zdaje, że to takie proste — rzuciła mu z wściekłością w twarz. Czy to agresja sprawiała, że głos tak mocno jej drżał? Czy też może coś innego? — Nie myśl sobie, że tak łatwo jest obrócić się przeciw całej swojej rodzinie.
Było oczywiste, że miała rację. Fakt ten pogłębił tylko jego współczucie dla jej losu. Nie należała do grona tych, którzy nienawidzili czarodziei mugolskiego pochodzenia. Ideologia zwolenników Voldemorta nie weszła jej w krew. Po prostu urodziła się po niewłaściwej stronie.
— Wracając do twojego pierwotnego pytania… — Uniósł głos, by zagłuszyć wybuch złości, która zaczęła się już powoli rozpraszać. — Profesor McGonagall potwierdziła dziś, że od jutra możesz znów zacząć uczęszczać na zajęcia w Hogwarcie. Wygląda na to, że nie stracili jeszcze co do ciebie nadziei. Wystarczy odrobina wychowania, a już zostaniesz skierowana na ten tor, co trzeba — dodał odrobinę wyniośle.

W jej jasnych oczach zamigotało coś dziwnego. Nie umiał określić, czy jego zapowiedź ją ucieszyła, czy też nie. Pomijając ucichły niedawno gniew, jej mimika nie wyrażała absolutnie niczego. Powoli potrząsnął głową. — Jesteś nieletnią czarownicą, więc nie zostaniesz oskarżona o szpiegostwo — kontynuował ze spokojem, pochylając się i wyciągając z cholewy wysokiego buta pięknie zdobiony sztylet. Dostał go w prezencie od Ginny, kiedyś, całe wieki temu. Ostre ostrze zalśniło w mdłym, zimowym słońcu. — Zanosi się na to, że wyjdziesz z całej sprawy bez szwanku. Nie mogę zaprzeczyć, że mnie to nieco irytuje.
W jej oczach rozbłysła panika, gdy zrobił krok w jej stronę. Potem kolejny. Spróbowała odsunąć się od niego na łóżku, ale było już za późno. Zanim zdążyła uciec, mocno złapał jej warkocz i przyłożył do niego nóż na linii karku. Jęknęła głucho. Ostrze bez trudu przecięło czarne sploty z cichym, szeleszczącym odgłosem.
Zaskakująco ciężki warkocz spoczął w jego dłoni. Obcięte włosy wymknęły się ze zniszczonej fryzury, łagodnie otaczając szczupłą, nieskończenie bladą twarz Pandory.
Drżała na całym ciele, nie mogąc w żaden sposób ukryć wstrząsu, który wywołał w niej jego czyn. Drobną ręka dotknęła odsłoniętego karku, nie dowierzając temu, co się stało. Z całej siły zaciskała szczęki, jakby za wszelką cenę pragnąc uniknąć rozpłakania się na głos z żalu po swych pięknych, utraconych włosach.
— Przepraszam — powiedział ze swobodą, tak jakby nie stało się nic takiego i pomachał warkoczem. — Niestety, będzie mi potrzebny do przekonania kogoś o tym, że to, co mówię, mówię na serio. — Opuszczając pokój, skierował na nią ostatnie spojrzenie. Z jednej strony było mu jej szkoda, z drugiej zaś wiedział, że jego współczucie było ostatnią rzeczą, na którą zasługiwała. — Może przy okazji nauczę cię, jak zmusić je do szybkiego odrośnięcia — rzucił wielkodusznie, starając się wyzbyć z głosu wszelkiej ironii. — Chociaż całkiem nieźle ci w krótkich włosach.
Wyszedł na korytarz z lekkim uśmiechem na twarzy. Spokój nadal wypełniał mu wnętrze, zalewał go łagodnymi falami. Miał nadzieję, że uda mu się długo zachować ten stan, nie był jednak pewien, czy naprawdę będzie potrafił.

***

Z każdym krokiem sprowadzającym go w podziemia Hogwartu robiło się coraz zimniej. Wcisnął zmarznięte ręce do kieszeni szaty, co niestety niewiele pomogło. Potężne mury o kilkumetrowej grubości zamykały w sobie chłód całych stuleci, który nie ustępował nawet podczas pełni lata.
Miejsce odosobnienia, do którego dotarł, tym razem przypominało prawdziwą więzienną celę. Ciężkie kraty odgradzały skąpe, brudne, zaczarowane w ten sposób, by uniemożliwić ucieczkę z pomieszczenia od korytarza. Harry rozpoznał to po drobnych, czerwonych iskierkach, przeskakujących z cichym sykiem pomiędzy prętami i nawet nie chciał wiedzieć, co stałoby się z więźniem, gdyby ich dotknął.
Zbliżywszy się, rozpoznał we wnętrzu celi Thomasa Avery’ego, który z prowokującą wręcz powolnością wystąpił z cienia wiekowych murów.
Był szczupłym, niewysokim, niezbyt muskularnym mężczyzną. Wyglądał na dość wymizerowanego. Jego ciemne, przydługie włosy zwisały w poskręcanych kosmykach, zasłaniając mu twarz. Pani Pomfrey musiała pobieżnie opatrzyć ranę na jego policzku, nie lecząc jej jednak do końca.
Miał charakterystyczne rysy, wąskie i twarde usta, sprawiające wrażenie, jakby nie znały uśmiechu. Dopiero w jego jasnobrązowych oczach Harry zdołał dostrzec cień podobieństwa do Pandory. Migotało w nich coś taksującego, rachującego.
— Przyszedłeś tu, by mnie przesłuchać? — odezwał się śmierciożerca niskim, łagodnym, niemal pochlebnym głosem, tak bardzo niepasującym do twardego wyrazu ust.
— Nie — odparł Harry równie miękko, z całej siły starając się utrzymać swobodę. Nie przychodziło mu to łatwo, Avery za bardzo przypominał mu o nocy w kapliczce, o przeżytej grozie, którą pragnął zapomnieć.
— Bardzo rozsądnie z twojej strony. — Więzień uśmiechnął się lekko, ale w mało przyjemny sposób, odzwierciedlający całe zło, do którego był zdolny. — I tak nie udałoby się wam wyciągnąć ze mnie żadnych istotnych informacji. Wasze cenne Veritaserum jest w moim przypadku bezskuteczne.
Jego otwarcie okazywany spokój wydał się Harry’emu dziwny. Czyżby nie wiedział, co stało się z jego córką? A może tylko nie przyjmował tego do wiadomości?
— Jestem tutaj nie po to, by cię przesłuchać, ale po to, by ci zagrozić. — W tym zdaniu zawarł cały chłód, na jaki było go w tej chwili stać.
Avery w zaskoczeniu zmarszczył czoło, a po chwili roześmiał się pod nosem. Nie zabrzmiało to jednak wesoło, raczej z odrobiną obawy, choć najwyraźniej robił wszystko, by jej nie okazać.
— A niby czym chcesz mi zagrozić? — zapytał, podchodząc do krat tak blisko, jak pozwalał na to nałożony na nie czar. Jego szacujące spojrzenie powędrowało w dół sylwetki Harry’ego. — Masz zamiar się na mnie zemścić? Odwrócić role? Zrobić mi to samo, co tobie zrobiono w kapliczce?
Śmierciożerca rozkoszował się przypominaniem mu o tym wydarzeniu, o straszliwym upokorzeniu, przez które przeszedł. Harry wyraźnie widział to w jego oczach. Niełatwo było mu zachować panowanie nad sobą. Głęboko zaczerpnął powietrza.
— Lepiej nie wychylaj się za bardzo, Avery — odezwał się z wymuszonym spokojem. — Mamy tu twoją córkę.
Ciemnowłosy więzień drgnął lekko.
— Skąd mam wiedzieć, czy nie blefujesz? — zapytał, marszcząc czoło i mrużąc oczy. Brzmiał jednak dużo mniej pewnie niż parę chwil wcześniej.
Kąciki ust Harry’ego drgnęły lekko. Nie zamierzał reagować na ten zarzut, koncentrując się na właściwej odpowiedzi.
— Pandora jest całkiem ładną dziewczyną, wiesz — napomknął jakby mimochodem, z pełną świadomością używając jej imienia. — Ta delikatna skóra. I te zmysłowe usta. — Prowokująco zwilżył wargi językiem. — Nawet nie będę się musiał za bardzo przezwyciężać, by ją zgwałcić. Powiedzmy, że w ramach osobistego rewanżu. Jak myślisz, czy będzie się bardzo broniła? A może już od dawna jest przyzwyczajona do rozkładania nóg przed pachołkami Voldemorta?
Widział, jak twarz Avery’ego zmieniła barwę: początkowo blada niczym kreda, zaczerwieniła się mocno na chwilę przed tym, jak gniew wylał się z niego gwałtowną falą.
— Ty nędzny draniu! — wrzasnął rozdygotanym głosem. — Jeśli tylko jej dotkniesz, zabiję cię własnymi rękami! Rozumiesz? Zabiję cię!
Harry zrozumiał, że Dumbledore miał rację. Że ci stojący po mrocznej stronie także potrafili kochać. Przez chwilę Avery zdawał się tracić zmysły. Bezsilna furia przyćmiła wszystko, co znajdowało się wokół niego. Z wściekłością uderzył pięściami o żelazne pręty celi.
Zaklęcie wyzwoliło się w ułamku sekundy. Czerwona błyskawica targnęła ciałem więźnia, wstrząsając nim przez kilka chwil i każąc mu zataczać się od ściany do ściany. Bezradnie uniósł ramiona, jakby chciał odpędzić urok, przed którym uciec nie można. Skóra dymiła mu w miejscach, gdzie jego ręce zetknęły się z kratami. Ból musiał być nieznośny, lecz śmierciożerca zdawał się go nie odczuwać.
— Zapominasz, po której stronie krat się znajdujesz — zauważył Harry cynicznie, podchodząc możliwie blisko do prętów. — Nie masz najmniejszej szansy powstrzymać mnie przed tym, co zamierzam zrobić. Chyba że okażesz gotowość do współpracy.
— Czego ode mnie chcesz, do cholery jasnej? — wysyczał Avery łamiącym się głosem. Zgięty w pół, trząsł się na całym ciele. — Mam pełzać na kolanach, przepraszając cię za to, że przyglądałem się, jak ktoś cię pieprzył?
Harry poczuł wrzącą złość. Spróbował zmusić się do dalszego spokojnego oddychania, nie pozwalając gniewowi przejąć kontroli nad sytuacją. Myśl o Draconie przyniosła mu nareszcie konieczną siłę woli.
— Chcę znać położenie waszej kwatery głównej wraz z informacją o dostępie do niej — wydusił zza zaciśniętych zębów. Mimo panującego zimna czuł na czole krople potu.
Na krótką chwilę ogarnęła go pokusa zapytania o Dracona, o to, czy Avery go widział, czy rzeczywiście powrócił na ciemną stronę. Nie odważył się jednak. Być może Draconowi udało się zachować kamuflaż. W tym wypadku byłoby lepiej, gdyby nikt nie wiedział o jego potajemnych powiązaniach z Zakonem.
Avery mrugał nieustannie. Zaklęcie musiało uszkodzić część jego nerwów.
— Długo sobie na to poczekasz — wymamrotał niewyraźnie, przywołując nawet na twarz coś w rodzaju podstępnego grymasu.
— Nie ma sprawy — odrzekł Harry swobodnie, wzruszając ramionami. — Sam tego chciałeś. — Sięgnął do kieszeni szaty po warkocz Pandory i cisnął nim przez pręty do brudnego wnętrza celi. — Teraz dostaniesz tylko włosy. Następnym razem, gdy tu przyjdę, by poprosić cię o informację, przyniosę ze sobą jej palec. Od ręki albo od nogi. Zapytam ją najpierw, z czego łatwiej przyjdzie jej zrezygnować.
Odwrócił się udając, że zamierza opuścić loch. Nie uszedł daleko.
— Zaczekaj! — Głos, który go powstrzymał, brzmiał dziwnie wysoko i histerycznie. — Stój, ty przeklęty łotrze!
Harry zwrócił się ku więźniowi, uśmiechając się szeroko.
Avery schylił się i podniósł długi, czarny warkocz, niemal pieszczotliwie gładząc martwe włosy. W jego wnętrzu musiała toczyć się burzliwa walka. Harry nie musiał patrzeć mu w twarz, by się tego domyśleć.
— Już raz poświęciłeś córkę Czarnemu Panu — odezwał się łagodnie. — Powiedziała mi, że było to dla niej piekłem. Naprawdę jesteś gotów poświęcić ją kolejny raz?
Przez kilka sekund panowała napięta cisza. Gdy śmierciożerca wreszcie uniósł głowę, pozwalając Harry’emu spojrzeć sobie w oczy, widniał w nich jedynie ból.
— Będę współpracował — stwierdził zwięźle. Zabrzmiało to jak kapitulacja.
Harry był doskonale przygotowany. Skrawek papieru i zwykły, mugolski długopis czekały w pogotowiu w kieszeni jego szaty.
— Lepiej nie opowiadaj mi bajek — zagroził Avery’emu. — Pamiętaj, że to córka zapłaci za twoje kłamstwa.
Avery zazgrzytał zębami i westchnął z rezygnacją.
Przez kolejne dziesięć minut Harry nie wydał z siebie żadnego dźwięku. W skupieniu słuchał objaśnień śmierciożercy i sumiennie notował koordynaty, opisy dojścia i hasła.
— Te dane niewiele ci dadzą — skonkludował Avery zmęczonym tonem. — Nie uda ci się wejść tam z całą armią. Twoi ludzie zginą, zanim tylko dostaną się w pobliże kryjówki. Chyba nie myślałeś, że możesz zwyczajnie zapukać do drzwi i wprosić się na herbatkę? — Ochrypły śmiech przeszedł w żałosny atak kaszlu.
Harry zdecydował, że Avery nie cechował się zbytnim sprytem. A przynajmniej nie wykazał go na tyle, by wziąć pod uwagę wszystkie możliwości, nawet te najbardziej absurdalne.
Błyskawicznym ruchem sięgnął przez pręty, wyrywając kępkę włosów z głowy więźnia. Avery krzyknął z bólu i zaskoczenia. Zanim jednak zdążył schwycić Harry’ego za przedramię, ten już dawno wycofał dłoń.
W spokoju wydobył małą, plastykową torebkę, pieczołowicie wkładając włosy do jej wnętrza.
— Myślę, że na pewno otworzą, jeśli to ty będziesz stał pod drzwiami — odparł, uśmiechając się z rozbawieniem na widok rozszerzających się z przerażenia oczu śmierciożercy.
— Ten trik ci się nie uda — wydyszał. W jego wzroku widniała autentyczna panika. Najwyraźniej dotarło do niego, że ostatecznie przegrał rozgrywkę.
Harry potrząsnął głową.
— Nie przewidzą tego — powiedział cicho. — Żaden z nich nie będzie się liczył z moim powrotem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz