środa, 24 lipca 2013

Rozdział dwudziesty czwarty





Dlaczego tak trudno jest powrócić do punktu,
w którym przestaliśmy być sobą?



Jeszcze zanim jego plecy dotknęły miękkiego pokrycia sofy, rozdygotane w gorączkowym pośpiechu dłonie pozbawiły go koszulki. Zadrżał gwałtownie, gdy naga pierś Harry’ego otarła się o jego skórę, unosząc każdy włosek z osobna. Nie mógł zapanować nad przyspieszonym oddechem.
Cała sytuacja wydała mu się nierealna niczym sen szaleńca. Ich pierwszy raz w więżącym ich domu przy Grimmauld Place zdominowała ostrożność i nieśmiała czułość. Teraz z tego nastroju nie pozostało nic. Wymieniali szorstkie, niecierpliwe, pożądliwe pocałunki, a każdy ich ruch przepełniało dokładnie to samo.
Mimo tego Draco cały czas miał wrażenie, że ma przed sobą właśnie tego prawdziwego Harry’ego. Człowieka, którym był, zanim go zgwałcono. Dzikiego, porywczego, niepowstrzymanego Harry’ego, tak samo jak on wygłodzonego trwającą długie tygodnie abstynencją, tak samo tęskniącego za bliskością drugiego ciała. To wrażenie wystarczyło, żeby Draco pokonał ostatnie zahamowania.
Pogłębił pocałunek, wciągając Pottera na siebie i trzymając go kurczowo, jakby tonął, poddając się naporowi fal rozkoszy. Z ust Harry’ego wyrwało się westchnienie, potęgując łaskotanie w żołądku Dracona do granic wytrzymałości.
Silne ramiona przyciskały go do sofy, zmuszając do bezruchu. Naprężył całe ciało, gdy aksamitnie miękki język Harry’ego w powolnym, przypominającym tortury tempie przesuwał się wzdłuż jego piersi i brzucha, sprawiając, że każdy skrawek skóry stanął mu w płomieniach.
Harry uśmiechnął się, anielsko i demonicznie zarazem, operując przy pasku Dracona i uwalniając go błyskawicznie od spodni i bielizny. Draco, przełykając nerwowo ślinę, starał się mu pomagać, jak tylko mógł. Ręcznik wokół bioder Pottera już dawno zdążył się rozluźnić, udowadniając widokiem tego, co było pod spodem, wyraźną gotowość Harry’ego do wzięcia spraw we własne ręce.
Ani śladu napięcia lub strachu w tych niesamowicie zielonych oczach, jedynie odrobina wahania, ustępującego po krótkiej chwili przed burzliwym pożądaniem. Ciepły oddech musnął wrażliwą skórę na lędźwiach wijącego się pod Harrym Dracona, zmuszając go do jęku. Zaskoczonym, urwanym stęknięciem zareagował na dotyk języka na czubku żołędzi, okrążającego ją chwilę później z największą ostrożnością.
Doznanie przypominało porażenie prądem. Przez chwilę zdawało mu się, że traci kontakt z rzeczywistością, poddając się fali palącego go od wewnątrz żaru. Myśli nabrały konsystencji gumy, zatrzymując się w jego głowie na tym jednym fakcie, że Harry nie robił tego jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Niespodziewanie podnieciło go to jeszcze bardziej, utrudniając utrzymanie bioder w bezruchu, podczas gdy wszystko w nim pragnęło wychodzić naprzeciw pieszczocie tych niewiarygodnych ust, w której nie pozostało już nic z początkowej niepewności.
Miękkie wargi otoczyły jego penisa, wchłaniając go w oszałamiająco ciepły, wilgotny i ciasny kanał. Draco odrzucił głowę do tyłu, wyginając plecy w łuk i oddychając urywanie, zaciskając palce na pluszowym obiciu sofy. Na niebiosa, tempo, w jakim Harry nabierał wprawy, było wręcz przerażające. W ciągu kilku sekund całe ciało Dracona napięło się jak struna, gwiazdy zaczęły tańczyć mu przed oczami, ale zanim stłoczone ciśnienie mogło rozładować się w wybuchu, Potter niespodziewanie się od niego oderwał.
Draco wydał przytłumiony odgłos i otworzył oczy. Zdążył jeszcze zobaczyć, jak język Harry’ego w sugestywny sposób oblizuje wygięte w uśmiechu wargi. Jego skóra była usiana błyszczącymi kropelkami potu.
Pożądanie szalało nim jak burza. Nie wiedział, jak długo zdoła się jeszcze powstrzymać. Pieszczoty Harry’ego były zbyt intensywnym doznaniem.
Dotyk miękkich ust zastąpiły palce, pokryte czymś chłodnym i śliskim. Przez sekundę Draco zastanawiał się, skąd Harry tak nagle wziął nawilżacz, póki nie zrobiło mu się to całkowicie obojętne. Czuł się zdany na łaskę i niełaskę Pottera, zdając sobie sprawę, że już dawno stracił jakąkolwiek kontrolę nad rozwojem wydarzeń.
Dopiero, gdy Harry ukląkł nad nim tak, że Draco poczuł na własnej erekcji nacisk jego ciasnego wejścia, mgła spowijająca mu mózg rozwiała się w jednej chwili, brutalnie sprowadzając go z powrotem do rzeczywistości.
— Co ty wyprawiasz? — wyszeptał z lękiem, obejmując biodra Harry’ego i próbując go odciągnąć. — Będzie bolało, jeśli cię nie przygotuję.
Cichy trzask ognia w kominku zabrzmiał nienaturalnie głośno w zapadłej ciszy. Draco patrzył na szczupłą twarz, tak wrażliwą bez okularów. Pierś Harry’ego unosiła się i opadała w szybkim rytmie. Każdy mięsień jego ciała wydawał się być naprężony.
A potem, z miną wyrażającą po równi zastanowienie i zdecydowanie, Harry schwycił nadgarstki Dracona, dociskając go ponownie do sofy. Tym razem jego ruchy były mocniejsze i bardziej bezwzględne niż przedtem. Do żaru w jego spojrzeniu dołączył błysk zimnego wyrachowania.
— Niech boli — odparł powoli. A potem bez ostrzeżenia opuścił biodra spory kawałek w dół.
— Zwariowałeś? — To było ostatnie słowo, które Draco był w stanie wymówić wyraźnie. Dysząc, gwałtownie wciągnął powietrze, gdy wnętrze ciała Harry’ego przywitało go palącym gorącem, zaciskając się wokół niego pierścieniem ciasnych, silnych mięśni.
Nie wiedział, co ma czuć i myśleć. Całym sobą pragnął głębszego wciśnięcia się w tę ciasną szczelinę, oderwania się od czasu i przestrzeni. Przeszkodziła mu w tym nagła fala dziwnej paniki, paraliżująca każdy nerw w jego ciele. Uchwyt Harry’ego nadal był twardy jak stal, a Draco zbyt zszokowany, by przejść do obrony, zdolny jedynie do obserwowania go szeroko otwartymi oczami.
Usta Pottera były lekko uchylone, policzki zaczerwienione, a jego twarz odbijała zupełnie sprzeczne emocje: żądzę zmieszaną z bólem. Draco poczuł, jak ostry skurcz chwyta jego wnętrze.
Harry pochylił się ostrożnie do przodu i pocałował blade ramię Dracona.
— Jak mam się pozbyć tych okropnych ataków strachu, jeżeli nie przyzwyczaję się do bólu, który mi zadajesz? — zapytał szeptem. Draco wyraźnie usłyszał rozpacz kryjącą się w tych słowach.
Harry ponownie opuścił się niżej, z sykiem wciągając powietrze. Draco widział jego zaciśnięte zęby i grymas wykrzywiający mu twarz, po kilku sekundach ustępujący miejsca odprężeniu.
Nie chciał się poruszać, ale nieposłuszne ciało podążało za instynktem. Ogarnęło go niepowstrzymane drżenie.
Przysięgał sobie, że nigdy już nie zrobi tego Harry’emu. Dlaczego więc ten zmusił go do złamania obietnicy? Dawne poczucie winy odżyło, rozlewając się w jego wnętrzu jak żrący kwas. Nie umiał nad nim zapanować, rozerwany między pożądaniem i grozą, otoczony przez ciasne gorąco, pozbawiające go niemal zmysłów.
Harry uśmiechał się z przymusem, przyjmując w siebie ostatnie centymetry penisa Dracona. Drganie powiek zdradzało, że próbuje oswoić piekący ból, zapanować nad nim, zamiast pozwolić mu przejąć kontrolę nad sobą. Dopiero, gdy dopełnił ich połączenia, rozluźnił uchwyt na jego nadgarstkach.
Draco widział ślady odciśnięte na wewnętrznej stronie przedramion, ale ich nie czuł, skoncentrowany na walce toczącej się w jego głowie. Tak bardzo pragnął tej bliskości z Harrym. Tęsknił za nią każdej cholernej, samotnej nocy. Ale to, co właśnie się działo, było potwornym błędem. Nienawidził siebie samego, że nie miał dość siły, aby to zakończyć.
Minęło sporo czasu, zanim Harry zebrał się w sobie na tyle, by zacząć się poruszać. Draco nie zrobił ani jednego gestu, mogącego mu cokolwiek ułatwić. Zagryzał tylko wargi, próbując odepchnąć uczucie paraliżu, które obezwładniło jego wolę i ciało.
Pierwsze, ostrożne pchnięcie było jak strumień płynnego ognia rozlewający się w podbrzuszu. Wydał z siebie ochrypły krzyk, który nareszcie zdołał rozerwać niewidzialne więzy krępujące mu umysł. Jego dłonie uniosły się same, obejmując biodra Pottera i przyciskając go bliżej do własnych, aż wrażenie wypełnienia stało się doskonałe. Tym razem Harry nie bronił się przed jego dotykiem. Jęcząc, z zamkniętymi oczami, odrzucił głowę do tyłu.
Ten widok, odbicie czystej ekstazy, oszołomiło Dracona jak narkotyk. Do cholery, miał już dość rozpominania dawnych, strasznych wydarzeń. Chciał żyć. Chciał cieszyć się tym aktem. Po prostu kochać się z mężczyzną, którego pragnął najbardziej na świecie.
Uniósł biodra, wychodząc naprzeciw rytmicznym ruchom Harry’ego i próbując trafić w potęgujący rozkosz punkt w jego wnętrzu. Drżącymi palcami mocno schwycił członka Harry’ego, usiłując dopasować tempo pieszczot do szybkości pchnięć. Efektem jego starań było stłumione stęknięcie i pozbawione sensu, wyrywające się z ust strzępki słów.
Pokój wokół nich zdawał się blednąć, tracić zarysy. Nabrzmiałe od namiętności wargi przywarły silnie do jego własnych, odbierając mu oddech. Języki walczyły ze sobą o dominację, nie chcąc ustąpić przed sobą wzajemnie. Draco oderwał się od Harry’ego dopiero wtedy, gdy poczuł, że niepowstrzymanie zbliża się do granicy orgazmu.
Wydawało mu się, że jest jednocześnie w niebie i piekle, gdy rozkosz zalała go jak fala powodzi. Narosłe napięcie rozładowało się gwałtownie, gdy wytrysnął we wnętrzu Harry’ego, nie pozostawiając miejsca na strach i zwątpienie. Harry doszedł chwilę później. Gorąca wilgoć pokryła rękę i brzuch Dracona.
Po wszystkim poczuł się pusty i wypompowany. Ogarnęło go dziwne otępienie, wędrujące z reszty ciała do głowy. Odgłos własnego oddechu dobiegał do niego jak przez grubą warstwę waty.
Dłoń Harry’ego przesunęła się w krótkim, czułym geście po jego mokrej od potu piersi. A potem Potter ześlizgnął się z niego i z westchnieniem opadł obok na sofę.
Zadrżał, gdy chłodne powietrze musnęło odsłoniętą skórę na biodrach i udach. Z wysiłkiem wsłuchiwał się w dziki łomot swego serca, czekając na wyrównanie oddechu i pulsu. Czekał nadaremno. Coś tu było naprawdę bardzo nie w porządku, Draco nie potrafił jednak powiedzieć, co.
Powędrował spojrzeniem po własnym ciele. Białe ślady ich nasienia znaczyła niepokojąco ciemna, groteskowa wręcz czerwień. Uczucie, którego doznał na ten widok, przypominało cios pięścią w żołądek.
— Krwawisz — wyrzucił z siebie.
Harry przyglądał mu się badawczo. Na jego twarzy pojawiło się coś na kształt obawy o Dracona.
— Wszystko w porządku — odpowiedział łagodnie. — Nic mi nie jest.
Słowa ledwo do niego docierały, przypominając odległy, pozbawiony znaczenia szum. Poczuł nagłe mdłości, ściskające mu gardło. Żołądek zaczął się buntować. Gdy wreszcie zareagował na sygnały dawane mu przez ciało, było już prawie za późno.
W kilku chwiejnych krokach dopadł łazienki i zwymiotował gwałtownie, pochylając się nad toaletą. Wstrząsające nim obrzydzenie napędziło łzy do oczu. Wzór na kafelkach rozpłynął się w nieokreśloną masę złożoną z linii i kół. W rozpaczy zacisnął powieki, próbując zwalczyć odruch wymiotny, który po prostu nie chciał ustąpić.
Zupełnie nieoczekiwanie jego rozdygotane barki objęły dwie dłonie, przytrzymując go mocno i uspokajająco głaszcząc po plecach. Czuł straszliwe zażenowanie, że Harry ogląda go w takim stanie, jednak Potterowi zdawało się to wcale nie przeszkadzać, ponieważ nadal przy nim stał, nie ruszając się z miejsca.
W końcu, po czasie, który wydawał mu się godzinami, obrzydliwe mdłości i skurcze minęły. Ciepłe ręce oderwały się od jego skóry. Usłyszał odgłos bosych stóp oddalających się po posadzce, a następnie dźwięk nalewanej wody. Chwilę później Harry bez słowa wcisnął mu w dłoń szklankę.
Przyjął ją z wdzięcznością, wypłukał usta i nacisnął spłuczkę toalety. Gdy jej szum ucichł, wyprostował się powoli. Kolana pod nim drżały, mimo tego zdołał utrzymać się na nogach. W gardle paliło go nieprzyjemnie. Zrobił kilka głębokich oddechów, usiłując pozbyć się z nosa woni wymiocin.
Harry obserwował go, stojąc w drzwiach. Obaj byli nadzy, spoceni i pokryci spermą, ale żaden z nich nie przyjmował tego do świadomości. W szeroko otwartych oczach Harry’ego widniało coś nieokreślonego.
— Jeszcze się z tym nie uporaliśmy — wyszeptał cicho.
Przez chwilę Draco nie wiedział, co znaczą te słowa. Pytająco uniósł brew.
— Z czym? — wydusił z trudem, potrząsając głową, by pozbyć się jej nagłego zawrotu.
— Z tamtą nocą w kapliczce.
Przełknął ślinę, próbując nie zważać na drapanie w gardle. Zacisnął dłonie na brzegu umywalki, patrząc, jak bieleją mu kłykcie.
— Nie wiedziałem, że to nadal tkwi aż tak głęboko — rzekł pozbawionym emocji, lekko zrezygnowanym głosem.
Harry prychnął cicho.
— Myślę, że chyba za wiele od siebie wymagamy — powiedział rzeczowo, badając wzrokiem twarz Dracona. — Lepiej ci już? Potrzebujesz czegoś?
Najchętniej roześmiałby się w obliczu absurdalności tej sytuacji. Zdołał się jednak powstrzymać.
— Tak, potrzebuję — odparł, zamykając oczy i uciekając przed spojrzeniem Harry’ego. — Obiecaj mi, że nie pójdziesz, zanim nie zasnę — poprosił cicho.
Na kilka sekund zapadła cisza. Policzki Harry’ego pokryły się rumieńcem, a po chwili kąciki jego ust zadrgały w lekkim uśmiechu.
— Obiecuję — wyrzekł z uroczystą powagą, odwracając się i niespiesznie odchodząc w głąb pokoju.
Ciepłe ciało Harry’ego, przytulone do jego pleców, łagodny powiew jego oddechu na karku, wszystko to było obce i znajome zarazem. Walczył z opadającymi powiekami, wpatrując się w gasnący z wolna ogień, pragnąc przedłużyć drogocenne minuty, nacieszyć się nimi aż do końca, chłonąc każdą pojedynczą sekundę. Ponieważ doskonale wiedział, że gdy przebudzi się następnego ranka, miejsce za jego plecami będzie puste.


***


— Też miałeś kiedyś wrażenie, że wszystko, za co się w życiu łapiesz, kompletnie ci nie wychodzi?
Magiczne, zimowe słońce przygrzewało zza wysokich okien w stołówce Ministerstwa Magii, kontrastując swym blaskiem z apokaliptycznym nastrojem Harry’ego. Za każdym razem, gdy przypominał sobie wczorajszy wieczór, jego żołądek ogarniało uczucie mdłości.
Terry przechylił głowę na bok.
— No jasne — przyznał po chwili zwłoki niespodziewanie poważnym tonem. — Każdemu może przytrafić się taka faza. Co ci nie wyszło?
Harry westchnął cicho, przejęty nagłą niepewnością, czy aby naprawdę rozsądnie było w ogóle poruszać ten temat. Z drugiej strony Boot był jedyną osobą, z którą mógł choć trochę o tym porozmawiać.
— Nooo… — zaczął, zająknął się i urwał, nerwowym ruchem odgarniając z czoła nieistniejący kosmyk. Nie zdawał sobie sprawy, że może okazać się to aż tak trudne.
Na twarzy przyjaciela pojawił się lekki uśmiech.
— Niech zgadnę: chodzi o Dracona? — wyraził przypuszczenie, opierając podbródek na dłoni. Jego brązowe oczy lśniły szelmowskim blaskiem. — Późno wróciłeś wczoraj w nocy.
Po raz kolejny zaskoczyło go, jak Terry dwoma krótkimi zdaniami potrafił całkowicie zbić go z tropu. Gorący rumieniec zalał mu policzki i szyję.
— No dobra, o niego — wydusił, konstatując, że okłamywanie Terry’ego pozbawione jest jakiegokolwiek sensu. Szczęśliwym trafem siedzieli nieco na uboczu, w niewielkiej niszy w samym rogu sali. Jak zwykle o tej porze stołówkę wypełniał gwar, Harry porzucił więc obawy, że ktoś mógłby się przysłuchiwać ich rozmowie. — Jeśli akurat krążą ci po głowie kosmate myśli, to nie bez powodu — wrócił do tematu, przygryzając w zdenerwowaniu wargę i próbując nie zważać na grymasy Terry’ego. — Wczoraj wieczorem chciałem przetestować… rodzaj autoterapii. Ale chyba udało mi się tylko rozdrapać stare rany Dracona i cholernie źle się z tym teraz czuję. — Wymówienie tego na głos wcale nie przyniosło ulgi ani nie poprawiło sytuacji, wręcz przeciwnie.
Terry uniósł obie brwi jednocześnie, sięgając szybkim ruchem po filiżankę z kawą.
— Wolę sobie nie wyobrażać, co rozumiesz pod pojęciem autoterapii — mruknął, potrząsając głową. Upił łyk wystygłego już napoju i skrzywił się z obrzydzeniem. Na jego czole pojawiły się zmarszczki, oznaki intensywnego myślenia. — Może po prostu było na to jeszcze za wcześnie? Może powinniście trochę zaczekać z seksem?
— Jeszcze dłużej? — odpowiedział Harry odruchowo, zanim zdążył pomyśleć, wzdrygając się po chwili na dźwięk własnych słów. Terry uśmiechnął się w milczeniu, ukrywając usta za filiżanką.
Harry powrócił do dziobania łyżeczką w resztkach deseru.
— Nie wydaje mi się, że problem tkwi tu akurat w czasie — wymamrotał wreszcie pod nosem.
— Co masz na myśli?
Głośno wypuścił powietrze i zaczął mówić, powoli przełamując opór.
— Chodzi mi o to, że i w przyszłości nic nie ulegnie zmianie na lepsze. Między nami zaszło coś zbyt strasznego. Być może wydaje się nam tylko, że damy radę temu podołać. Ale tak naprawdę niszczymy tylko siebie nawzajem. Ostatnia noc doskonale to udowodniła.
— Nie sądzisz, że jesteś zbyt pesymistyczny? — Boot zamieszał łyżeczką w filiżance, najwyraźniej nie zauważając, że była już pusta.
Harry uniósł głowę i spojrzał Terry’emu w oczy.
— Nie. Jestem po prostu realistą — zaoponował stanowczo. Odetchnął głęboko, usiłując zignorować kłujący ból w klatce piersiowej. — To, co Draco i ja zrobiliśmy wczoraj, nie będzie miało kontynuacji. Kiedyś musimy przecież powrócić do normalnego życia. Wczorajszej nocy zrozumiałem, że nie damy temu rady, jeśli będziemy razem.
Badawczy wzrok Terry’ego nadal spoczywał na jego twarzy.
— Nie powiedziałeś mu jeszcze, że to koniec, prawda? — Żołądek skurczył się w nim na samą tę myśl. Potrząsnął głową powoli, jak w transie. Boot zacisnął w zamyśleniu usta. — Ale chyba coś do niego czujesz? — zapytał w końcu, nie patrząc na Harry’ego. — A może nie?
Pytanie dotknęło go w niemiły sposób. Przypomniał sobie własne słowa, wypowiedziane w ogrodzie przed kwaterą główną: Tęskniłem za tobą. Proste słowa, za którymi skrywało się głębsze znaczenie.
— Widocznie jednak coś czuję — wymamrotał niewyraźnie. — Inaczej bym się z nim kolejny raz nie przespał.
Coś uległo zmianie w ciągu ostatnich tygodni. Rozpoznawał to teraz z całą wyrazistością. Bezpośrednio po powrocie do realnego świata czuł się kompletnie zszokowany faktem, że pozwolił się uwieść mężczyźnie. W dodatku mężczyźnie, będącym przez całe lata jego wrogiem, a na koniec jeszcze i gwałcicielem. Teraz nie zostało już nic z tej początkowej paniki. Ustąpiła miejsca wyluzowanemu opanowaniu: w tym, że uprawiał seks z mężczyzną, nie było absolutnie nic złego. Wręcz przeciwnie, było to jak najbardziej w porządku. Własna reakcja, tak nowa i uspokajająca, sprawiła, że prawie się uśmiechnął. Ale tylko prawie.
— Terry, jestem gejem — powiedział, starając się nadać swej twarzy wyraz odpowiedni do tego wyznania, co zakończyło się zaledwie połowicznym sukcesem. Wprawdzie miał przed sobą tylko samego Boota, ale wypowiedziane słowa niosły ze sobą poczucie dziwnej wolności. Tak, jakby nagle mógł odetchnąć swobodnie. Coś, co uciskało mu pierś, nagle gdzieś przepadło.
Zauważył, że Terry z całych siła stara się stłumić uśmiech.
— Gratuluję — zachichotał z rozbawieniem. — Zawsze to jakiś początek.


***


Wzdychając, Ginny założyła rudy pukiel włosów za ucho, po raz kolejny zadając sobie pytanie, co ją tutaj właściwie przyniosło.
Stała na otwartym, pełnym przeciągów korytarzu Wydziału Magicznego Transportu, ogrodzonym z jednej strony balustradą, sponad której można było spoglądać w dół, na przeszklony dach ministerialnej stołówki. Obserwowała obu kolegów z zespołu, siedzących trochę na uboczu, ukrytych przed wzrokiem innych za wielką palmą w doniczce. Ale nie przed jej spojrzeniami.
Kuszące zapachy, mające swe źródło w kuchni, docierały aż tutaj, nie wzbudzając jednak apetytu. Harry zapytał ją dziś nawet, czy nie ma ochoty wybrać się razem z nimi na obiad, wolała jednak grzecznie odrzucić tę propozycję. Za bardzo obawiała się milczenia, które od pewnego czasu zbyt często zawisało pomiędzy nimi. W zamyśleniu rozcierała lodowato zimne palce, nie mogąc ich w żaden sposób rozgrzać.
Dlaczego tak trudno było jej oderwać wzrok od tej czarnej czupryny? Harry nadal przyciągał ją w ten niemal magiczny sposób, nawet teraz, gdy musiała pogrzebać wszelkie nadzieje na wspólną przyszłość.
Obiecała mu, że spróbuje pogodzić się z faktami, doskonale przy tym wiedząc, że nie będzie to łatwe. W pracy, w ich wspólnym służbowym pokoju, z całych sił starała się utrzymać fasadę tej Ginny, którą znał. Ale wystarczyło, że nie było go w pobliżu, by maska opadła. Zazwyczaj powracało wtedy wspomnienie spojrzeń, które Harry i Draco wymieniali na ostatnim zebraniu Zakonu przy Callander Square i Ginny znów robiło się strasznie niedobrze.
— Powinnaś przestać o nim myśleć — usłyszała nagle cichy głos.
Uniosła głowę, przestraszona. Najwyraźniej myśli pochłonęły ją do tego stopnia, że nie zauważyła, że ktoś przystanął obok niej.
Młody, czarnowłosy mężczyzna, oparty w swobodnej pozie o balustradę, również kierował wzrok w dół, na Harry’ego. Po chwili zwrócił go na nią, patrząc jej prosto w twarz. Miał najbardziej niezwykłe niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek zdarzyło jej się widzieć u mężczyzny.
Być może to właśnie te oczy powstrzymały ją przed gniewną odpowiedzią, balansującą już na końcu jej języka.
— Jesteś pewien, że wiesz, o czym mówisz? — zapytała zamiast tego z największą swobodą, na jaką mogła się zdobyć, ignorując dzikie bicie serca. — Czy my się w ogóle znamy?
Poważny wyraz jego ust zamienił się w krótki, niepewny grymas, jakby nie wiedział, co to uśmiech.
— O znajomości raczej mówić nie można, niestety — zauważył mężczyzna szarmancko. — Spotkaliśmy się na balu sylwestrowym w Akademii Aurorów. Jestem przyjacielem Dracona Malfoya.
Wspomnienie powróciło w jednej chwili. Znów widziała wykrzywioną nienawiścią twarz Dracona. Jej uśmiech wypadł odpowiednio chłodno.
— Niezbyt chętnie słyszę to nazwisko.
— To raczej zrozumiałe — odparł powoli. Jak udawało mu się promieniować tym niezwykłym spokojem? Przekraczało to jej pojęcie. — Spróbujmy więc szczęścia z innym nazwiskiem: Blaise Zabini. — Wyciągnął rękę w jej kierunku. — Należy ono do mnie.
— Ginny Weasley — odpowiedziała z niejakim roztargnieniem, oddając uścisk dłoni. Był przyjemnie ciepły i silny.
— Miło mi cię poznać, Ginny Weasley — rzekł Blaise Zabini z przesadną grzecznością i błyskiem ironii w oku. — Wracając do pierwotnego pytania: doskonale wiem, o czym mówię, radząc ci, żebyś przestała o nim myśleć. — Przez jego twarz przemknął cień smutku. — Uważam, że życie jest zbyt krótkie, żeby opłakiwać tych, którzy pozwalają sobie na odrzucenie naszych uczuć.
Poczuła gęsią skórkę, wywołaną jego słowami.
— Możliwe, że to prawda — mruknęła cicho, ponownie spoglądając na szklany dach, pod którym Harry i Terry właśnie wstawali od stołu. — Niestety, móc przestać myśleć nie jest takie proste, jak mi się wydawało.
— Z pewnością nie. — Blaise nareszcie uśmiechnął się naprawdę, szerokim, pełnym rozbawienia uśmiechem, ogrzewającym nawet jego chłodne oczy. — Może wybrałabyś się kiedyś ze mną na kawę? — zapytał niewymuszonym tonem, wyczekująco unosząc brew.
Jego uśmiech był niesamowicie zaraźliwy. Kogo obchodziło, że był przyjacielem Malfoya?
— Może… kiedyś — odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech.
— Byłoby mi miło — odrzekł Blaise, po czym puścił do niej oko i oddalił się niespiesznie, znikając za jednymi z drzwi prowadzącymi do biur.
Odetchnęła głęboko i spojrzała w dół na pustoszejącą stołówkę, śledząc wzrokiem wysoką postać Harry’ego, dopóki nie zniknęła ona w windzie.
Dopiero kilka minut później uświadomiła sobie, że ponure myśli straciły sporo ze swej intensywności. I nawet jej zimne ręce nagle zrobiły się znowu ciepłe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz