poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział trzynasty




Nie chciałem zacząć cię lubić.
Nie chciałem stać się łatwiejszym do zranienia, niż już jestem.
I za późno zauważyłem, że moje zamiary spełzły na niczym.



— Coś jest nie tak z tą pogodą, nie uważasz?
Siedzieli na krawędzi drewnianego pomostu, z podwiniętymi nogawkami spodni i stopami zanurzonymi w chłodnych falach jeziora, rozkoszując się sielską atmosferą. Liście drzew przebarwiły się już wprawdzie na różne odcienie żółci, brązu i czerwieni, ale południowe słońce nadal prażyło o wiele za gorąco jak na tę porę roku.
Draco otworzył oczy, mrużąc je natychmiast w jaskrawym świetle dnia, i leniwie spojrzał na niego z ukosa.
— Chodzi ci o to, że ciągle jest tak ciepło? — zapytał, wzruszając ramionami. — Kolejny raz stawiam na Dumbledore’a. Wyobraź sobie, co by było, gdybyśmy cały czas mieli typową londyńską pogodę, nic, tylko zimno, szarość i deszcz. Wtedy jego terapia nie odniosłaby tak dobrych efektów, prawda?
Harry spojrzał na niego w zamyśleniu. Przeszyło go niepokojące uczucie. Dziwnym trafem w ciągu ostatnich kilku dni nie myślał o prawdziwej przyczynie ich pobytu w tym domu. Stała obecność Dracona nabrała cech normalności, tak, jakby nigdy nie było inaczej, nie redukując jednak panującego między nimi napięcia.
— Być może masz rację — westchnął, ogarniając wzrokiem jezioro. Powietrze było nieruchome, a powierzchnia wody przypominała gładką, lustrzaną taflę.
— Ja zawsze mam rację — stwierdził Draco, uśmiechając się bezczelnie. — A na upał pomaga tylko jedno… pozbycie się ubrań.
Zanim Harry zdążył w jakikolwiek sposób zaprotestować, Malfoy zerwał się na nogi, ściągnął koszulkę przez głowę i zaczął rozpinać dżinsy. Pozbywając się poszczególnych warstw materiału ukazał mlecznobiałą, nieskazitelną skórę, wyrzeźbione treningiem mięśnie brzucha i szczupłe, nieco żylaste uda. Harry siedział bez ruchu, zdolny jedynie do osłupiałego gapienia się na niego.
— Co ty… właściwie zamierzasz? — spytał, stwierdzając, że dziwnym trafem głos wymyka mu się spod kontroli.
Draco roześmiał się pod nosem i zsunął spodnie z nóg. Czarne bokserki odznaczały się ostrym kontrastem od bladości jego ciała.
— Bez paniki, wielki bohaterze, chcę się tylko nieco ochłodzić.
Zakłopotany Harry odwrócił wzrok.
— O ile tym razem nie zdejmiesz z siebie wszystkiego… — mruknął cichutko pod nosem.
Malfoy zdołał go jednak usłyszeć.
— Tym razem? — odparł, niewinnie mrugając szarymi oczami. Zbyt niewinnie jak na niego.
Świadomość, co właśnie powiedział, trafiła go jak grom i sprawiła, że ugryzł się w język. Czyżby akurat przyznał się byłemu Ślizgonowi, że obserwował go wtedy, tej nocy, gdy ten kąpał się nago? Poczuł uderzające do głowy gorąco i wiedział, że nie powstrzyma rumieńca. Z wahaniem uniósł wzrok, czekając na uszczypliwy komentarz.
Który jednak nie nadszedł. Draco uśmiechnął się tylko z rozbawieniem, po czym wziął krótki rozbieg i wskoczył, rozbryzgując tyle wody, ile tylko się dało. Na chwilę ciemna tafla zamknęła się nad jego głową, zanim prychając wynurzył się z powrotem i popłynął, kierując się ku środkowi jeziora.
Harry otarł krople ze szkieł okularów i ze stronic trzymanej na kolanach książki, próbując wrócić do przerwanej lektury. Z niewielkim powodzeniem. Cały czas przyłapywał się na śledzeniu wzrokiem smugi blond włosów, równomiernie i spokojnie przemierzającej wodną trasę. W ramionach i nogach czuł nieprzyjemne mrowienie i po raz tysięczny zadawał sobie pytanie, dlaczego Draco pociąga go w ten niewytłumaczalny sposób. Dość dużo trudu kosztowało go przyznanie się, że Malfoy zakradał się za często do jego myśli już za czasów szkolnych. Niegdyś, zapędzany przez Dursleyów do pracy w ogródku, pytał się czasami sam siebie, co powiedziałby Draco widząc go w takim położeniu. Każdy powrót do Hogwartu oznaczał rytualne spojrzenie w stronę stołu Ślizgonów podczas pierwszego posiłku w Wielkiej Sali, a tym samym na Malfoya. Oczywiście doskonale pamiętał też uczucie satysfakcji, które go ogarnęło, gdy Draco stłukł na jego widok próbówkę na egzaminie do sumów. To niemożliwe, żeby przez całe te lata panowała między nimi wyłącznie wrogość. Nie teraz, gdy sprawy przyjęły tak diametralny obrót.
Rozmyślania przerwał mu powrót ociekającego wodą Dracona, z kocią zręcznością podciągającego się na deski pomostu i z westchnieniem ulgi padającego brzuchem na wyczarowany dmuchany materac, który pełnym protestu jękiem i świstem zareagował na ciężar jego ciała.
Harry zmarszczył czoło. O skupieniu się na czytanej powieści mowy nie było. Zamknął książkę, odchylił się do tyłu, oparł na łokciach i półleżąc obserwował schnące powoli krople na plecach Dracona. Nie mógł powstrzymać się od podziwiania kanciastych zarysów mięśni na jego plecach i subtelnej linii kręgosłupa. Blada skóra Malfoya źle znosiła słońce i w kilku miejscach zdążyła się już zaczerwienić.
— Przejdź lepiej w cień albo nasmaruj się mleczkiem przeciwsłonecznym, jeśli nie chcesz wyglądać dziś wieczorem jak pieczony kurczak — zauważył pozornie swobodnym tonem.
Draco uniósł powieki i taksował go przez chwilę wzrokiem.
— Gdybyś był tak miły i zaopiekował się moimi plecami — powiedział, a kąciki jego ust drgnęły lekko. — Mam tubkę kremu w kieszeni spodni.
W jego oczach zamigotało coś zastanawiającego. Coś wyzywającego. Coś, co Harry zinterpretował jako Odważysz się, czy nie?
W ułamku sekundy jego usta zrobiły się suche jak pieprz. Żołądek ścisnął się boleśnie, a serce zabiło mocniej. Przez moment siedział jak skamieniały, niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu. Co się z nim działo? Dotykał już przecież Dracona, gdy oglądał Mroczny Znak na jego przedramieniu. No i dziś rano, gdy trzymał go za rękę. Najwyraźniej teraz to było coś innego. Malfoy nie spuszczał z niego wzroku.
— Nie gryzę — rzekł spokojnie, bez cienia sarkazmu w głosie. — Krem też nie, o ile wiem.
Jego słowa spowodowały, że Harry jak w transie sięgnął do stosiku ubrań, wydobył tubkę i uklęknął przy materacu. Nie pojmował własnych reakcji. Dlaczego czuł taką tremę, myśląc o nasmarowaniu kremem czyichś pleców? Czy dlatego, że jeszcze żaden mężczyzna nie zażądał od niego czegoś podobnego? A może dlatego, że był to właśnie Draco, leżący przed nim półnagi?
Malfoy oparł czoło o skrzyżowane przedramiona. Jego pierś unosiła się i opadała wyraźnie przyspieszonym rytmem. Harry wyczuł, że Draco nie był wcale tak odprężony, jak udawał. Dodało mu to odwagi do zrobienia następnego kroku.
Wycisnął odrobinę chłodnej, kremowej emulsji na trzęsące się dłonie i rozgrzał ją nieco pocierając je o siebie. A potem łagodnie położył ręce na lekko zaczerwienionej skórze.
Draco drgnął przy pierwszym dotyku, gwałtownie wdychając powietrze, co na pewno nie wynikało z temperatury kremu. Powietrze zdawało się trzeszczeć od niemal namacalnego napięcia. Harry stwierdził ze zdumieniem, że wstrzymuje oddech. Widział drgające powieki Malfoya.
Ostrożnie, niemal bojaźliwie przeciągnął dłońmi wzdłuż jego pleców, znacząc je białą, śliską smugą. Żar leżącego obok ciała parzył mu palce. Spodziewał się wielu wrażeń, zanim dotknął rozgrzanej skóry, ale na pewno nie tej niewiarygodnej miękkości i delikatności. Nie wiedząc czemu, czuł się tym zszokowany w dziwnie bolesny, nie dający się złagodzić sposób.
Subtelny zapach kremu, zmieszany z indywidualną wonią Dracona, hipnotyzował mu zmysły. Czas stanął w miejscu. Ogród zatonął w nienaturalnej ciszy. A może tylko tak mu się zdawało, bo jedynym, co do niego docierało, był głośny szum krwi w uszach? Dłonie same odnajdywały drogę, podróżując poprzez połacie mięśni, ścięgien i kości, niespiesznie masując łopatki i kark, nie zważając na to, że skóra już dawno zdążyła wchłonąć krem.
Opuścił ręce dopiero wtedy, gdy Draco uniósł głowę. Wewnętrzne powierzchnie dłoni paliły go jak ogień. Czuł, jak coś dziwnie ściska go w brzuchu. A może raczej jeszcze niżej. Mocno zagryzł usta. Całe jego ciało domagało się Dracona, nie miał co do tego wątpliwości, wiedział, że nie ma sensu zaprzeczać. Tylko coś w jego głowie powstrzymywało go jeszcze przed poddaniem się temu pragnieniu.
Draco odwrócił się na plecy i spojrzał na niego z dołu prawie rozmarzonym wzrokiem.
— Pocałuj mnie jeszcze raz — szepnął tak cicho, że Harry odgadł te słowa bardziej, niż je usłyszał. Spiął się odruchowo. Przy pierwszym pocałunku Draco go zaskoczył, odbierając demonom strachu szansę przejęcia nad nim kontroli. Droga odwrotna wydawała się być jednak jeszcze niemożliwa do pokonania. Nie potrafił być w tej grze kimś, kto przejmuje inicjatywę, przeszkadzała mu w tym jakaś bariera, której sam nie umiał przekroczyć. Im bardziej próbował, tym silniej go powstrzymywała. — Czego się tak boisz? — Znów szept, zdający się dobiegać gdzieś z bardzo daleka.
Otaczający ich czar mówienia prawdy zadziałał i tym razem.
— Tego, że będąc blisko ciebie, gdy tylko zamknę oczy, znów znajdę się w kapliczce — odszepnął, wstrząśnięty nagłym dreszczem.
Remus powiedział mu kiedyś, że mądrze jest bać się strachu. Ale w żadnym wypadku nie czuł się teraz mądry, był raczej jak obawiające się ciemności dziecko.
Delikatny dotyk palców na policzku, pieszczota włosów. Śnił czy działo się to naprawdę?
— Więc nie zamykaj oczu.
Odpowiedź była tak prosta i logiczna, że prawie się uśmiechnął. Ale tylko prawie.
To tkwiło w nim głębiej, niż przypuszczał. I nie dawało się przepędzić samą konfrontacją ani kilkoma otwartymi rozmowami z kimś, kto wyzwolił w nim tę traumę. Być może nigdy już nie uda mu się tego pozbyć. Być może będzie musiał się przyzwyczaić i nauczyć żyć ze zranioną psychiką.
— Chciałbym, żeby to było takie proste — szepnął, wstając. — Przykro mi.
Ogarnął ostatnim badawczym spojrzeniem twarz Dracona, zatrzymując się na jego oczach. Malfoy jako pierwszy spuścił wzrok. Zamyślony, z chaosem w duszy, Harry odwrócił się i powoli odszedł w stronę tarasu.


***


Wieczór przeciągnął się w noc. Z kolacją przenieśli się do jadalni, gdyż po zapadnięciu zmroku na tarasie panował zbyt wielki chłód.
Przygnębiający nastrój, trwający od południa spędzonego nad jeziorem, rozwiał się po przystawkach, którym towarzyszyło kilka kieliszków czerwonego wina. Atmosfera zrobiła się niemal odprężająca. Starali się unikać poważniejszych tematów, wyciągając stare historie z Hogwartu i kłócąc się na temat quidditcha.
Draco obserwował ukradkiem Harry'ego, zajętego pochłanianiem deseru. Jego policzki były zarumienione od wina, a oczy lśniły w blasku świec. Nic w tej chwili nie wskazywało na to, że przeszedł przez piekło, którego wspomnienie dręczyło go do tej pory.
W zamyśleniu tarł podbródek, cofając się myślami kilka godzin wstecz. Jednak pomylił się w ocenie. Wydawało mu się, że od paru dni z Harrym jest coraz lepiej. Okazało się to jednak złudzeniem. To, co przeżył, uszkodziło jego psychikę silniej, niż Draco zakładał. Jasne, że rodziło się w nim współczucie. Ale nie tak wielkie jak gniew i niemoc w obliczu własnej bezsilności. Nie było niczego, co mógłby zrobić, żeby pomóc Harry'emu.
Milczeli, wspinając się razem na schody prowadzące do ich pokoi. Nie było to jednak nieprzyjemna, ciążąca cisza. Draco szedł przodem, oświetając drogę trzymanym w ręku lichtarzem. Stare stopnie skrzypiały pod jego ciężarem, zakłócając jako jedyny odgłos spokój domu, który teraz zdawał się jak gdyby powstrzymywać oddech.
Gdy tylko stanęli w korytarzu na pierwszym piętrze, nadal wydzielającym lekką woń stęchlizny, od razu zauważył, że coś było inaczej. Kolejne, uważniejsze spojrzenie przyniosło rozwiązanie, na widok którego jęknął w duchu z przerażenia: „O nie, znowu”.
Drzwi zniknęły. Nie, nie wszystkie. Stara komórka na miotły nadal była na swoim miejscu, podobnie jak drzwi do biblioteki i do pokoju Harry'ego. To jego własny pokój przepadł. Tam, gdzie się wcześniej znajdował, teraz widniała nieskalana niczym powierzchnia pasiastej, niemodnej tapety.
Poczuł narastającą wściekłość, nie wiedząc do końca, przeciw komu była ona skierowana.
— No dobrze — stwierdził, zaciskając ze złością szczęki. — W takim razie rozbiję sobie obóz w bibliotece.
Harry spojrzał na niego przez ramię. Widać było, jak za jego naznaczonym blizną czołem toczy się wojna myśli.
— Nie wygłupiaj się — odrzekł w końcu. — Mój pokój jest wystarczająco duży, by pomieścić dwie osoby.
Przez moment Draco mógł tylko gapić się na niego w osłupieniu.
— Poważnie? — zapytał głosem pozbawionym wyrazu. Mrowienie powróciło, z każdą sekundą odczuwalne silniej, jakby cała armada mrówek urządziła sobie przemarsz po jego ciele. Potter w odpowiedzi uniósł tylko brew i otworzył drzwi do swej sypialni. I zamarł w progu.
— Co tu się dzieje? — wydobył z siebie ochrypły szept.
Draco ostrożnie przecisnął się obok niego w głąb pokoju. Dziwnym sposobem pomieszczenie zrobiło się przestronniejsze. Obok szafy Harry'ego pojawiła się druga, przed którą stała jego własna walizka. Również łóżko wydawało się być szersze niż podczas jego pierwszej wizyty. Kompletowi czerwonej pościeli towarzyszył drugi, ciemnozielony. Należący do niego, jak stwierdził po chwili. Na poduszce rozpoznał też swoją piżamę. Przełknął ślinę.
— Znowu Dumbledore? — wydusił z siebie Harry słabym, nieswoim głosem. Jego oczy za szkłami okularów były okrągłe i wielkie jak spodki.
Draco potrząsnął głową.
— Nie mogę sobie wyobrazić, żeby Dumbledore chciał, abyśmy spali razem w jednym łóżku — mruknął. — To musi być coś innego.
Przestraszony obrócił się na pięcie, gdy stukot zamykanych drzwi niespodziewanie przerwał ciszę. Harry opierał się plecami o futrynę. Jego twarz była blada, a w oczach widniał cień strachu.
Draco uśmiechnął się w duchu. Czyżby Harry obawiał się, że skwapliwie wykorzysta nadarzającą się okazję, rzucając się na niego od razu?
Niespiesznie obszedł łóżko, podchodząc do zielonej pościeli. Sięgnął po piżamę i pogłaskał palcami jej chłodny materiał.
— Chodźmy lepiej spać — powiedział stanowczo. — Późno już, a ostatniej nocy nie zmrużyłem oka.
Wyczuł, jak Harry rozluźnia się odrobinę, na tyle, by móc zrobić kilka ostrożnych kroków w kierunku łóżka. Powietrze między nimi iskrzyło się od napięcia, tak że prawie słyszał jego trzaskanie. Zdjął sweter, nie odwracając wzroku od Harry'ego. Koszulka i dżinsy jako następne opadły na podłogę.
Harry wahał się tylko moment, zanim nie poszedł za jego przykładem. W jego twarzy nie odbijały się już żadne emocje. Zielone oczy wpatrywały się w szare, podczas gdy pozbywali się kolejnych sztuk garderoby. Pozłocona słońcem skóra mignęła na chwilę, zanim nie skryła jej kraciasta tkanina piżamy.
To było niezwykłe uczucie, kłaść się do tego samego łóżka z Harrym Potterem. Być tak bliskim celu swoich marzeń i jednocześnie tak od niego oddalonym. Omal się nie roześmiał, ogarniając umysłem absurd tej sytuacji.
Potter zgasił światło i rzuciwszy ciche „dobranoc” zwinął się niczym jeż w kłębek na samym krańcu łóżka.
Draco wiedział, że nie zaśnie od razu. Nie pozwalał mu na to zbyt szybki puls i nadmiar pytań kotłujących się pod czaszką. Leżał na plecach, wpatrzony w sufit i wsłuchany z uśmiechem na ustach w regularny oddech Harry'ego.


Koniec rozdziału trzynastego


Zabijasz mnie
uśmiechem rozbawienia
Moje serce wali głośniej niż huk piekła
Zanurzam się w twych oczach
wywracam całe życie do góry nogami
Wrastasz we mnie
Im dalej od ciebie uciekam
tym bardziej się zbliżasz

(Guano Apes, „Don’t You Turn Your Back On Me”)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz