niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział trzeci




Rozbiłeś mur, który z trudem wzniosłem wokół siebie.
Widziałeś mnie takim, jakim ujrzeć mnie nie miał nikt.
Czuję się, jakbym stał nagi w ciemnościach.
Własny, nieznośnie głośny krzyk wypełnia mi głowę.
Okrutne zimno.
Chciałbym móc cię nienawidzić.
Ale nie potrafię.



— Panno Weasley… — W cichym głosie pani Pomfrey pobrzmiewał ton lekkiego wyrzutu. Jej oczy przepełniało zmęczenie. — Może się pani choć na chwilę położy? Ma pani za sobą ciężką noc.
— Nie mogę — odparła Ginny przez półotwarte drzwi, energicznie potrząsając głową. — Nie znam niczego gorszego od bezczynnego siedzenia i czekania. Czy nie mogłabym pani w czymś pomóc?
Niemal widziała, jak pani Pomfrey bije się z myślami. Błagalny wzrok Ginny zrobił jednak swoje.
— Cóż, w końcu pani doskonale zna pana Pottera — mruknęła w końcu pielęgniarka z westchnieniem rezygnacji, po czym otworzyła drzwi na tyle szeroko, aby Ginny mogła prześlizgnąć się przez niewielką szczelinę.
Skrzydło szpitalne nie zmieniło się od czasu, gdy sami byli uczniami Hogwartu. Nadal był tu ten sam wysoki sufit, te same na biało zasłane łóżka, osłonięte parawanami, rzędami ustawione wzdłuż ścian. Ostry zapach środków dezynfekujących wypełniał powietrze.
Tylko jedno łóżko było zajęte. Serce Ginny ścisnęło się boleśnie na widok Harry’ego, leżącego na brzuchu z przekręconą na bok głową. Powieki drgały mu lekko przez sen. Jego twarz była jeszcze bledsza niż w nocy. Ginny chciała otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, ale pani Pomfrey przerwała jej szorstko:
— Niech pani lepiej nie pyta, panno Weasley — warknęła, ze współczuciem zerkając na Harry’ego. Wcisnęła jej do ręki buteleczkę rudobrązowego roztworu i wacik. — Może mi pani pomóc odkazić jego rany. Muszą być wyczyszczone, jeśli leczenie ma odnieść skutek. — Jednym zdecydowanym ruchem zdjęła kołdrę, odsłaniając plecy Harry’ego aż po biodra.
Ginny zrobiło się słabo. Przestraszona, głośno wciągnęła powietrze. Nie po raz pierwszy widziała nagiego Harry’ego, ale nigdy nie zdarzyło się jej oglądać go w tak okropnym stanie. Całe jego plecy były jedną wielką mozaiką zadrapań, otarć, rozcięć i siniaków. Trudno było znaleźć jakiekolwiek nietknięte miejsce. Na szyi widniały ciemne znamiona wyglądające jak ślady ugryzień.
Chciała go dotknąć, ale dłoń odmówiła jej posłuszeństwa. Nie zdążyła na czas ukryć przerażonego wyrazu twarzy, zanim czujny wzrok pani Pomfrey omiótł jej rysy, rejestrując strach i szok.
— To był pani własny pomysł, żeby mi pomóc — przypomniała chłodno pielęgniarka. Ginny opanowała się więc, próbując nabrać potrzebnego dystansu. Zaczerpnęła głęboko tchu i z największą ostrożnością zaczęła przykładać do ran wacik nasączony brązowawą cieczą. Pamiętała z własnego doświadczenia, że powodowała ona nieznośne pieczenie. Harry jęknął cicho przez sen, nie budząc się jednak.
Minuty wlokły się jedna za drugą. Pracowały w milczeniu, dopóki wszystkie rany i otarcia nie zostały odkażone. Pani Pomfrey mocno zacisnęła cienkie wargi i krytycznym wzrokiem zlustrowała filigranową sylwetkę Ginny.
— Myśli pani, że zdołamy go razem obrócić na plecy? — zapytała zwięźle, podwijając rękawy.
Ginny z wahaniem skinęła głową i odstawiła buteleczkę ze środkiem odkażającym na stolik, trącając przy tym niechcący łokciem pośladek Harry’ego. Jego reakcja na ten ledwo wyczuwalny dotyk uderzyła w nią jak obuchem i napełniła lodowatym lękiem.
Harry z całą mocą zacisnął pośladki, wyrzucając nagłym ruchem głowę i barki do góry. Z gardła wyrwał mu się ochrypły skowyt, przypominający głos rannego zwierzęcia. Ginny odskoczyła, wpadając na stolik. Stojąca na nim buteleczka zachybotała się, przewróciła i hukiem rozstrzaskała na posadzce. Gdy echo tłuczonego szkła przebrzmiało, w sali zapanowała grobowa cisza.
Pani Pomfrey pierwsza zapanowała nad przerażeniem.
— Wszystko w porządku, nic panu nie zagraża — odezwała się uspokajającym tonem do Harry’ego i zmusiła go lekkim naciskiem dłoni do powrotu na poduszkę. Jego wzrok był nieruchomy, a ciałem zaczęły ponownie wstrząsać niekontrolowane dreszcze. Pielęgniarka odgarnęła mu włosy z czoła i sprawdziła temperaturę. — Ma gorączkę — mruknęła z troską w głosie, po czym sięgnęła po różdżkę i rutynowym gestem wyleczyła rany na plecach. Jej ręce były wyjątkowo opanowane. — Gotowa, by go obrócić?
Serce Ginny nadal biło jak szalone. Zmusiła się do wyrwania z otępienia. Co działo się z Harrym? Czy właśnie sprawiła mu ból? Ponaglające spojrzenie pani Pomfrey nie pozostawiło jej ani chwili na rozważania. Z wysiłkiem udało im się przekręcić ciało młodego mężczyzny na plecy.
Ginny z trudem przełknęła ślinę. Powinna być przygotowana na to, co zobaczy, ale okazało się, że nie była. Rozległe obtarcia na piersi, brzuchu i biodrach przedstawiały sobą znacznie gorszy widok niż obrażenia na plecach.
— Co oni mu zrobili? — zapytała drżącym głosem, zdobywając się w końcu na odwagę. Nie potrafiła jednak patrzeć przy tym w twarz pielęgniarki.
Pani Pomfrey powoli opuściła ręce. Zdawała się toczyć ze sobą wewnętrzną walkę. Ginny słyszała jej głośny oddech.
— Zgwałcili go — odrzekła wreszcie bezbarwnym tonem.
Nie umiała nazwać własnych odczuć. Wiadomość trafiła ją jak gwałtowne uderzenie w twarz. Kolana ugięły się pod nią tak mocno, że musiała usiąść. Przerażenie odebrało jej władzę nad ciałem. Nieprzyjemne uczucie w żołądku ogarnęło ją całą, podchodząc do gardła duszącą falą. Słowa wyrwały się z jej ust, zanim zdążyła zrobić cokolwiek, żeby je powstrzymać.
— To… to moja wina. Zostawiłam go… zostawiliśmy go samego — wyjąkała w nagłym przypływie histerii. Straszne obrazy minionej nocy ponownie stanęły jej w całej swej wyrazistości przed oczami. Obrazy, które nie pozwalały zasnąć. — Było ich tam tak wielu… śmierciożerców… Nie mieliśmy żadnych szans w bezpośrednim starciu. Harry powiedział, że mamy uciekać w różnych kierunkach, żeby ich zmylić… Ale najwyraźniej oni chcieli dopaść tylko jego… A nam pozwolili uciec. — Czuła szczypiące pod powiekami łzy, choć z całych sił starała się je powstrzymać. — Powinniśmy mu pomóc — wyszeptała stłumionym głosem i ukryła twarz w dłoniach.
Pani Pomfrey obeszła łóżko, podeszła do niej i z niespodziewaną łagodnością położyła ręce na jej ramionach.
— Pomogliście mu — rzekła stanowczo. — Powiadomiliście Zakon i wyciągnęliście go z ich łap. Gdyby nie wy, na pewno już by nie żył. Nie wolno pani o tym zapominać! — westchnęła. — Jeśli chodzi o rany zadane jego psychice… to kiedyś się zagoją. Jest silny. Da sobie radę. — Pospiesznym machnięciem różdżki usunęła odłamki potłuczonej butelki z jodowym roztworem. — A teraz niech pani lepiej odpocznie. Miała pani zbyt wiele wrażeń naraz. Ja zajmę się Harrym.
Ginny skinęła bezwiednie głową, podnosząc się powoli na nogi. Z trudem porządkowała myśli.
— Być może profesor Dumbledore ma dla mnie jakieś zadanie — mruknęła zmęczonym tonem. Całe jej ciało zdawał się wypełniać ołów.
Pani Pomfrey obdarzyła ją zastroskanym spojrzeniem.
— Skoro naprawdę nie zamierza pani udać się na spoczynek, to niech spróbuje pani poszukać pana Malfoya. Profesor Dumbledore nakazał mu zgłosić się do mnie na badanie, ale do tej pory się tu nie pojawił. Może pani zdoła go do tego namówić.
— Draco jest tu, w Hogwarcie? — Ginny była całkowicie zaskoczona tym faktem. Przed oczami mignął jej pełen grozy wzrok, którym były Ślizgon patrzył na nich zeszłej nocy. Teraz już rozumiała. Wiedziała, dlaczego w kapliczce zareagował w ten właśnie sposób. Był zmuszony patrzeć na to, co robiono z Harrym, nie mogąc mu w żaden sposób pomóc. Poczuła bolesny skurcz w żołądku. Doprawdy, nie zazdrościła Draconowi ani trochę.
— Albus szukał go osobiście dziś rano w Zakazanym Lesie — wyjaśniła pani Pomfrey spokojnie, wracając do starannego odkażania pozostałych ran swojego pacjenta.
— Postaram się go znaleźć. — Wahając się, lekko musnęła zdrową rękę Harry’ego na pożegnanie, starając się przy tym zatrzymać napływające do oczu łzy. Potem odwróciła się w stronę wyjścia.

***

Wiedziała, że odnalezienie młodego szpiega nie sprawi jej wielkiej trudności. Żaden problem dla kogoś, kto kiedyś był jednym z drugiej generacji Huncwotów. Korzystając ze swobody, jaką dawała jej przerwa wakacyjna, spenetrowała biuro Filcha w poszukiwaniu zaczarowanej mapy, która, gdy tylko skończyli naukę w Hogwarcie, ponownie wylądowała w szaufladzie ze skonfiskowanymi magicznymi gadżetami. Niemal pieszczotliwie przesunęła dłonią po szeleszczącym, starym pergaminie, przywodzącym na myśl całą powódź wspomnień z siódmego roku w szkole. Nie był to jednak właściwy moment na refleksje o dawnych czasach. Zdecydowanym ruchem rozwinęła mapę, stuknęła w nią różdżką i wypowiedziała hasło: Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Na mapie pojawiło się zaledwie parę osób. Dumbledore, Lupin, Tonks, Terry, Minerwa McGonagall i kilku innych członków Zakonu widniało jako poruszające się po zamku kropki. Pani Pomfrey i Harry nadal przebywali w skrzydle szpitalnym. Bez trudu odkryła niewielki, czarny punkcik oznaczony jako „Draco Malfoy”, znajdujący się na samym szczycie wieży północnej, tam, gdzie zazwyczaj nie docierał nikt. Ginny w zdziwieniu zmarszczyła czoło. Czego Malfoy tam szukał?
Gdy wdrapywała się na ostatnie stopnie, jej oddech był wyraźnie przyspieszony ze zmęczenia. Cicho otworzyła drzwi do pokoju na szczycie wieży, nie chcąc go wystraszyć.
Przez szeroko otwarte okno do wnętrza napływała ciepła, letnia bryza. Siedział odwrócony do niej plecami na zewnętrznym parapecie, bujając nogami i nie przytrzymując się niczego. Jego koszula była wilgotna i brudna, co jednak zdawało mu się nie przeszkadzać. Nie zareagował na jej wejście. Uniósł tylko do ust trzymaną w ręce butelkę, pociągając spory łyk.
Ginny zatrzymała się kilka metrów od niego.
— Draco? Wszystko w porządku? — Zauważyła, że głos drżał jej odrobinę. Sposób, w jaki siedział na oknie sprawiał, że czuła niepokój. Pod nogami Malfoya ziała wielometrowa przepaść. Nie odpowiedział. Sprawiał wrażenie, jakby jej w ogóle nie zauważył. Albo nie chciał zauważyć. — Chyba… chyba nie zamierzasz skoczyć, co? — zaśmiała się cicho, na znak, że nie mówi poważnie. Ale jakiś wewnętrzny głos podpowiedział jej nagle, że to wcale nie był żart. Niepokój przybrał na sile, a gdy Draco odwrócił do niej głowę, uśmiech zamarł jej na ustach.
Mężczyzna, na którego patrzyła, w niczym nie przypominał Dracona Malfoya, którego znała do tej pory. Szklany wzrok świadczył o sporej ilości wypitego alkoholu. Dłoń ściskająca butelkę drżała, a zazwyczaj starannie ułożone włosy przypominały jeden wielki chaos. Jego twarz była dziwnie zapadła, rysy zastygłe jak u rzeźby, jedynie w oczach pobłyskiwał jeszcze jakiś znak życia. Ujrzała w nich czystą rozpacz, jakiej nigdy nie widziała u kogokolwiek innego.
— Wynoś się! — Słowa, które wyszły z jego ust, brzmiały spokojnie i były pozbawione najmniejszej emocji. Nieprzyjemna woń alkoholu uderzyła w jej nozdrza.
— Nie mogę — odpowiedziała, siląc się na spokój. — Wypadniesz z okna, jeśli dalej będziesz tak pił.
Draco roześmiał się ponuro.
— A skąd wiesz, że nie mam właśnie takiego zamiaru? — Jego głos brzmiał dziwnie ochryple. Z uniesioną brwią rzucił szybkie spojrzenie w dół i ponownie przystawił butelkę do ust.
Ginny poczuła całkowitą pustkę w głowie. Bała się podejść bliżej. Mogła jedynie mówić.
— To na pewno było straszne, czuć się zmuszonym do patrzenia na to, co robili Harry’emu. — Zamierzała uspokoić go tą wypowiedzią, ale dokonała czegoś wręcz przeciwnego. Draco zadygotał gwałtownie, jego dłoń kurczowo objęła flaszkę, a przerażenie w oczach było absolutnie autentyczne.
— Skąd wiesz, co stało się z Harrym w kapliczce? — Jego głos zabrzmiał jak skrzek, a szare oczy rozwarły się szeroko.
— Od pani Pomfrey… — wyjąkała Ginny. Czuła, że sytuacja zaczyna ją przerastać, co napełniło ją natychmiastowym lękiem. Krew pulsowała jej niemal boleśnie w tętnicach.
Przerażenie w oczach Dracona zmieszało się z wyrazem rezygnacji. Mięśnie twarzy drżały w krótkich skurczach. Nerwowym gestem przeczesał włosy, tak że nastroszyły się jeszcze bardziej. — Wysłała mnie, żebym cię znalazła i kazała przyjść do niej na badanie — kontynuowała, przesuwając wzrokiem po jego sylwetce. Nie zauważyła żadnych widocznych obrażeń, ale być może skrywały je ubrania.
— Nie chcę. Możesz to przekazać pani Pomfrey i Dumbledore’owi — odparł zimno, unosząc nos i mocno potrząsając głową.
Przez chwilę nieprzyjemne milczenie wypełniało przestrzeń między nimi. Draco wbił nieruchomy wzrok w dal za oknem. Jego nozdrza drgały lekko.
— Nie interesuje cię, co z Harrym? — zapytała bezdźwięcznie. Z Draconem było coś nie w porządku, wyczuwała to wyraźnie.
— Nie, nie interesuje — wyrzucił z siebie z wysiłkiem, zamykając w udręce oczy i głośno wypuszczając oddech. — Odejdź, proszę! Chcę być sam!
— Dopiero, gdy przestaniesz pić to gówno — odparła z uporem, mrużąc oczy w wąskie szparki i wskazując na butelkę. Nie znosiła Dracona, nie chciała jednak czuć się winna, gdyby miał zamiar zrobić coś głupiego. Wystarczało jej, że dręczyły ją wyrzuty sumienia z powodu Harry’ego.
— Do cholery, Weasley, przestań się wreszcie wtrącać w moje sprawy! — krzyknął, a w oczach rozbłysnął mu nagły gniew, natchymiast odpędzając rozpacz. Opróżniona do połowy butelka przeleciała metr nad jej głową i roztrzaskała się na ścianie za jej plecami. Ostry zapach alkoholu wypełnił pokój. — Już nie piję. Zadowolona?! — wrzasnął jak opętany głosem przesiąkniętym nienawiścią, z twarzą wykrzywioną wściekłością. — Tego chciałaś?
Ostrość jego reakcji zaszkowała ją i zmusiła do cofnięcia się o krok w panice. Powietrze zrobiło się nagle ciężkie i gęste, odbierając jej swobodę oddechu. Draco odwrócił głowę i przycisnął pięść do warg. Jego ramiona drżały.
Potykając się, bez słowa wypadła przez drzwi. Przepełniało ją wzburzenie, myśli krążyły w szalonym pędzie. Pragnęła znaleźć się jak najdalej od pokoiku na szczycie wieży północnej. Z każdym stopniem sprowadzającym ją w dół nabierała przekonania, że Dracona Malfoya musiało spotkać w leśnej kapliczce coś znaczenie gorszego od bycia świadkiem gwałtu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz