środa, 24 lipca 2013

Rozdział trzydziesty pierwszy





Nie bój się.
W chwilach, gdy nie możesz być silny,
będę taki za ciebie.


Ciche, ale denerwująco uporczywe stukanie o szybę okna wyrwało go z poobiedniej drzemki, z powrotem katapultując do rzeczywistości. Draco z trudem uniósł powieki, rzucając leniwe spojrzenie w stronę intruza.
— Masz sowę na parapecie — wymamrotał w lewe ucho Harry’ego i ponownie przycisnął twarz do jego karku, przytulając się mocno do nadal rozgrzanego ciała.
Harry odpowiedział niechętnym pomrukiem. Jednak gdy sowa wyraźnie okazała, że nie ma najmniejszego zamiaru zaniechać stukania, łagodnie wyswobodził się z objęć Dracona, wygrzebał z posłania i otworzył okno.
Urocza, mała płomykówka nie wahała się ani przez chwilę z przyjęciem zaproszenia. Wraz ze strumieniem zimnego, wilgotnego marcowego powietrza, które przyprawiło Harry’ego o wyraźny dreszcz, wśliznęła się do wnętrza sypialni, elegancko lądując na krawędzi łóżka.
Draco uważnie obserwował, jak Harry odbiera od sowy list, rozkłada pergamin i przebiega wzrokiem kilka nakreślonych na nim słów. Zmarszczone czoło Pottera nie zwiastowało niczego dobrego.
— Dumbledore? — zdecydował się zapytać markotnym tonem, podnosząc do góry brew.
Harry zacisnął usta.
— A któżby inny? — odparł i wzruszył ramionami, ponownie przebiegając wzrokiem przez pergamin. — Mam natychmiast stawić się w Mungu. To wygląda na coś pilnego.
Sowa znacząco kłapnęła dzióbkiem, jakby chcąc podkreślić ważność wiadomości Dumbledore’a. Harry uspokoił ją kawałkiem sowiego przysmaku, który żarłocznie połknęła, po czym, rozłożywszy skrzydła, wyfrunęła przez okno.
Przeklinając w duchu dyrektora, Draco z powrotem opuścił głowę na miękką poduszkę.
— Do cholery, jest niedziela — warknął.
Niemal zaraz po zjedzonym wspólnie obiedzie jakimś sposobem wylądowali w łóżku Harry’ego. Pomysł na spędzenie reszty popołudnia, polegający na tym, że w nim pozostaną, nie pozwalając nikomu i niczemu sobie przeszkodzić, był widocznie zbyt piękny, by móc okazać się prawdziwym.
Harry wykrzywił się w grymasie rozbawienia i bez widocznego efektu spróbował wygładzić rozczochrane włosy.
— Licho nie śpi — zacytował z lekkim sarkazmem stare przysłowie, sięgając po bokserki. Draco obserwował z żalem, jak nadal lekko muśnięta słońcem skóra ginie pod coraz to kolejnymi warstwami materiału.
Perspektywa pozostania w łóżku wydała mu się pozbawiona wszelkiego uroku, jeśli miał to robić sam. Mrucząc coś pod nosem, odrzucił kołdrę, opuszczając nogi na dywan i niezręcznie podnosząc rzuconą tam wcześniej bieliznę. Czuł wwiercone w siebie spojrzenie Harry’ego.
— Kiedy wreszcie będziemy uprawiać prawdziwy seks? — Usłyszał. W zdziwieniu podniósł głowę, napotykając spojrzenie błyszczących oczu. Harry miał już na sobie spodnie i stał ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Ten widok bardzo przypadł Draconowi do gustu.
— Prawdziwy? — powtórzył sugestywnie, przygryzając usta, by nie wpłynął na nie szeroki uśmiech. — Czy doprowadzenie cię do rozkoszy ustami nim nie jest? — Choć szkolne lata już dawno mieli za sobą, drażnienie Harry’ego nadal sprawiało mu niewypowiedzianą przyjemność.
Policzki Pottera oblały się lekkim rumieńcem.
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi — skontrował oskarżycielskim tonem. — Od naszej pierwszej randki minęły dwa tygodnie. I od tamtego czasu cały czas kręcimy się w miejscu. — W jego silnie przymrużonych oczach widniało coś oceniającego, zaprawionego szczyptą ciekawości. — Zawsze przejmowałeś aktywną rolę, kochając się z kimś, czy dajesz się od czasu do czasu namówić na zamianę pozycji? — zapytał z wyraźnym zainteresowaniem.
Draco gapił się na niego szeroko rozwartymi oczami, przez dłuższą chwilę oniemiały w obliczu tego pytania, świadczącego o ofensywnej otwartości Pottera, do której zasadniczo powinien był się już dawno przyzwyczaić. Co jednak najwyraźniej nie nastąpiło. Do tej pory Draco odczuwał pewność, że pod tym względem uda mu się utrzymać wodze w ręku, jednak teraz musiał przyznać, że Harry właśnie wyrwał mu je z dłoni w dość bezceremonialny sposób. I im dłużej zwlekał z odpowiedzią, tym bardziej poszerzał się zuchwały uśmiech na ustach byłego Gryfona. — Czy zdecydowałbyś się być dla mnie na dole? — sprecyzował pytanie miękkim jak aksamit, uwodzicielskim głosem. W jego oczach lśniło niewątpliwe pragnienie.
Draco poczuł ucisk w gardle i przyspieszone bicie serca. Jak temu mężczyźnie udawało się tak na niego działać? Kompletnie wyprowadzić go z równowagi jednym jedynym zdaniem? Nerwowo zwilżył wargi językiem.
— Jesteś pewien, że wiesz, o czym mówisz? — ochryple odpowiedział pytaniem na pytanie. Starał się brzmieć ironicznie, zauważył jednak, że zakończyło się to żałosną porażką.
Harry roześmiał się głośno, w sposób pełen niewzruszonej pewności siebie. Podszedł do łóżka i złapał Dracona za rękę, podciągając go do góry. Stanęli naprzeciwko siebie, bardzo blisko, tak, że ich ciała się zetknęły.
— Możliwe, że nie wiem jeszcze zbyt wiele o seksie z facetami — zaczął z uśmiechem, muskając oddechem policzek Malfoya. — Ale jeśli chodzi o bycie na górze, to mam pod tym względem przynajmniej ogólne doświadczenie.
Draco zadrżał od stóp do głów, gdy ciepłe wargi delikatnie dotknęły jego ust w leniwym, czułym pocałunku, nie zawierającym w sobie żadnego żądania. Mimo tego nie potrafił opanować nagłego przypływu krwi do dolnych regionów ciała.
— To nie w porządku — wymruczał prosto w usta Harry’ego. — Rozpalasz mnie na chwilę przed tym, kiedy musisz wyjść.
Harry uśmiechnął się, obrzucając krótkim spojrzeniem dolną połowę nagiego ciała Dracona.
— Wrócę tak szybko, jak to tylko możliwe — obiecał, łapiąc sweter i wciągając go pospiesznie przez głowę. Draco, wzdychając, pozbierał resztę porozrzucanych po pokoju ubrań i zdecydowanym krokiem pomaszerował w stronę łazienki. Zanim jednak zdołał nacisnąć klamkę, zatrzymał go energiczny głos, przypominając mu o nieprzyjemnym fakcie. — Jeszcze mi nie odpowiedziałeś, Draco.
Coś połaskotało go w okolicach żołądka. Głęboko wciągnął powietrze i odwrócił się do Harry’ego.
— Nadal to do ciebie nie dociera? — rzucił sztucznie wyniosłym tonem, znacząco unosząc brew. Twarz Harry’ego wyrażała całkowitą otwartość, Draconowi wydawało się, że może w niej czytać jak w książce. — Dla ciebie byłbym w stanie zrobić niemal wszystko — dodał po chwili dużo łagodniejszym głosem.
Zdumiony Harry otworzył usta i zaraz je zamknął, nie wydając żadnego dźwięku. W jego oczach odbiło się kompletne zaskoczenie.
Draco odwrócił się z ironicznym grymasem na twarzy i opuścił sypialnię, bardzo zadowolony z faktu, że w tej wymianie zdań udało mu się zachować ostatnie słowo.

***

Z nie ustępującym uczuciem napięcia w całym ciele, Harry przemierzył zatłoczony hol wejściowy Kliniki Magicznych Urazów i Chorób Szpitala Świętego Munga. W myślach nadal kołatało mu się echo rozmowy z Draconem, a szczególnie to niepojęte, kończące ją zdanie, które Malfoy rzucił mu na odchodne, zanim zniknął pod prysznicem.
Powietrze wypełniał szum podniesionych głosów. Wszystko zdawało się toczyć z dużo większym pośpiechem niż zazwyczaj. W ostatniej chwili zdążył uskoczyć przed starszą, spanikowaną czarownicą, która jakimś trafem zdołała spleść sobie na plecach ramiona w węzeł. Dwóch uzdrowicieli w cytrynowo-zielonych szatach, zalewających ją potokiem słów, usiłowało nakłonić ją — bez widocznego efektu zresztą — do zachowania spokoju.
Zamiast czekać na windę, Harry zdecydował się udać na miejsce schodami. Nieprzyjemne przeczucie, które ogarnęło go zaraz po wejściu do szpitala, narastało. Przeskakując po dwa stopnie naraz, dotarł nareszcie na oddział obrażeń spowodowanych klątwami, położony na czwartym piętrze.
Dumbledore i Minerwa McGonagall czekali już na niego w korytarzu. Ich miny zdradzały niezwykłą powagę. Trochę zadyszany, przywitał profesorów uściskiem ręki.
— Co się stało? — zapytał z wymuszonym spokojem, nerwowo spoglądając na przemian w ich twarze.
— To, czego już dawno się obawialiśmy — odrzekł krótko dyrektor z głębokim westchnieniem. Bez dalszych wyjaśnień zwrócił się w stronę drzwi prowadzących do salki i przestąpił jej próg. Harry podążył jego śladem, zachęcony zapraszającym gestem dłoni profesor McGonagall.
Cisza panująca w niewielkim pomieszczeniu była wręcz przytłaczająca. Dopiero po kilku sekundach zrozumiał, dlaczego. Magiczne maszyny medyczne, które zwykle, piszcząc i sycząc, podtrzymywały życie pogrążonego w śpiączce pacjenta, nie pracowały.
Pod ścianą stały trzy łóżka, z czego tylko jedno było zajęte. Spoczywający na nim ludzki kształt zakrywało białe prześcieradło. Nozdrza Harry’ego zadygotały, podrażnione ostrą wonią formaliny, przyprawiającą go o zimny dreszcz. Dumbledore powoli zbliżył się do łóżka i odrzucił osłaniające trupa nakrycie.
Poznaczona bliznami po oparzeniach twarz Dołohowa już za życia była nadzwyczaj blada, a teraz, po śmierci, przybrała barwę popiołu, opinając chude, zapadłe policzki. Zamknięte oczy i przypominające kreskę usta śmierciożercy dopełniały obrazu trupiej maski.
Harry potrząsnął głową, nie mogąc pojąć tego, co widzi.
— Co go zabiło? — zapytał stłumionym głosem. — Przecież jeszcze kilka dni temu mówił pan, że jest z nim coraz lepiej?
W jaskrawym blasku magicznych jarzeniówek oczy Dumbledore’a migotały jak ciemne szafiry.
— Avada Kedavra — odpowiedział równie cicho.
Światło przygasło na chwilę, by zaraz potem na nowo rozbłysnąć z lekkim, nieustającym brzęczeniem. Harry poczuł pewność, że dyrektor byłby w stanie zabić tymi słowami, nie trzymając nawet różdżki w dłoni. Lodowaty dreszcz przebiegł mu po plecach.
— Kto to zrobił? — zapytał zszokowany.
— Nikt ze stojących po naszej stronie — wtrąciła Minerwa McGonagall, do tej pory przysłuchująca się im w milczeniu. Jej nieobecne spojrzenie spoczywało na nieżyjącym. — Dołohow jest jedyną ofiarą. Reszta rannych śmierciożerców przeniesionych do Świętego Munga nadal żyje. Podobnie jak ci, których zdążyliśmy już umieścić w Azkabanie.
Myśli w jego głowie rozpoczęły pogoń. Elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, tworząc jasną, klarowną całość.
— Dołohow przejął władzę wraz z Rookwoodem po tym, jak mocno osłabiliśmy Voldemorta. Należał więc do tych, którzy go oszukali — wyraził swe przypuszczenie, unosząc głowę i patrząc pytająco w nieruchome oblicze Dumbledore’a.
Dyrektor powolnym ruchem naciągnął prześcieradło na zastygłą twarz Dołohowa.
— Mówiłem ci, że będzie chciał odebrać to, co wyrwano mu z rąk. — Oczy starego czarodzieja zwęziły się w dwie szparki. — Nie liczyłem się jedynie z tym, że nastąpi to tak szybko.
— Czy to oznacza, że odzyskał władzę? — zapytał Harry, wsłuchując się w samego siebie i usiłując stwierdzić, jaką reakcję wywołuje w nim ta wiadomość. Nie doszedł do żadnego wniosku. Jego ciało ogarnęło niewyjaśnione odrętwienie. — Jak udało mu się tu dostać i nie zostać przy tym zauważonym?
Dumbledore zmarszczył czoło.
— Odpowiedź na te pytania należy znaleźć jak najszybciej — odpowiedział wreszcie spokojnym tonem. — Do tego czasu musimy postarać się o wszelką ostrożność i zachować czujność. Przypuszczam, że Voldemort niebawem wezwie do siebie swych popleczników. Możliwe, że nie będą mieli innego wyboru, gdyż dysponuje środkami i sposobami, by zmusić ich do powrotu. — Spojrzał Harry’emu prosto w twarz, jakby czegoś w niej szukając. Przez moment słowa dyrektora zdawały się być puste i pozbawione znaczenia. Do chwili, gdy Harry przypomniał sobie o Mrocznym Znaku na przedramieniu Dracona. Poczuł się, jakby Dumbledore wymierzył mu cios pięścią między oczy. Stary czarodziej skinął głową, odgadując myśli Harry’ego. — Spróbuję odnaleźć i ostrzec Severusa Snape’a. Śmierciożercy, których schwytaliśmy, zostaną wprawieni w magiczny letarg, tak, by nie mogli zareagować na wezwanie — przerwał na chwilę, taksując Harry’ego przenikliwym wzrokiem. — A ty lepiej ani na sekundę nie spuszczaj z oczu młodego pana Malfoya.
Harry poczuł napinające się mięśnie twarzy i mocno zacisnął usta, przytakując skinieniem głowy.
— Może pan na mnie liczyć, proszę pana — odparł pewnym głosem.
— Nie rób niczego nierozsądnego, Harry — ostrzegł Dumbledore stanowczo, poklepując go łagodnie po ramieniu. — A jeśli przydarzy ci się tak postąpić, to, na Merlina, przynajmniej nie działaj w pojedynkę.
Harry nie miał czasu zgłębić treści tych słów. W jego głowie rozbłysł dziwaczny pomysł, który natychmiast zajął wszystkie jego myśli.
Dochodziła piąta po południu. O ile się orientował, w wyższych kręgach towarzyskich godzina ta uchodziła za idealną porę na niezapowiedzianą wizytę.

***

— Choć bardzo cieszą mnie twe odwiedziny, Harry — powiedziała Narcyza Malfoy, uśmiechając się lekko i szczupłą, wytworną dłonią nalewając parujący napój do dwóch filiżanek — to nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że zjawiłeś się tu jedynie w celu wypicia herbaty.
Niespiesznie sięgnął po filiżankę i upił niewielki łyk. Czuł się dziwnie, wręcz nierealnie, siedząc razem z matką Dracona w salonie dworu Malfoyów na białym, zapewne grzesznie drogim szezlongu. Przybył tu kominkiem i miał nadzieję, że nie pozostawi śladów sadzy na nieskalanej powierzchni tapicerki.
Salon, który oglądał już wcześniej w samym środku nocy, w świetle dnia nie miał w sobie nic upiornego. Nastrój panujący między nim a Narcyzą był niespodziewanie swobodny, zapewne w wyniku ich spotkania w lochach pod dnem jeziora.
— To prawda, nie jest to mój jedyny cel — odpowiedział szczerze, z uwagą odstawiając cieniutką, porcelanową filiżankę na stolik. — Chciałbym jeszcze raz zerknąć do zwierciadła.
Zauważył, jak w oczach kobiety zamigotało zrozumienie. Nie musiał wyjaśniać niczego więcej. Sprawiała wrażenie, jakby od razu wiedziała, o czym mówił.
— Chodź więc ze mną — rzekła cicho i płynnym, pełnym gracji ruchem podniosła się z sofy.
Hol wejściowy lub, jak nazwał go Blaise, gabinet luster, rozjaśniał miękki blask niezliczonych lamp naftowych. Harry chciał zadać tak wiele pytań. Chciał wiedzieć, dlaczego Narcyza kazała obwiesić wszystkie ściany taką ilością luster i skąd one pochodziły, w jednej chwili zapomniał jednak o swej ciekawości, gdy jego spojrzenie padło na czarne zwierciadło. Ciemna, lśniąca powierzchnia przyciągała go w magiczny sposób.
Było dokładnie tak jak ostatnim razem: wrażenie spoglądania w otchłań nocnego jeziora. Początkowo widział tylko własne oblicze, ale już po kilku sekundach jego zarys powoli rozpłynął się w gęstej mgle.
Nie musiał czekać długo. Z mgły wychynęła inna postać, będąca najpierw niewyraźnym, czarnym cieniem, stopniowo gęstniejącym w kształt ludzkiej, pozbawionej twarzy sylwetki. W jej miejscu widniała wykrzywiona, przypominająca trupią czaszkę maska o czerwonych, rozżarzonych nienawiścią oczach. Dobiegający zewsząd, pełen pogardy śmiech odbił się głośnym echem w jego głowie.
Nareszcie znów się spotykamy, Harry Potterze.
Blizna na czole eksplodowała ostrym, nieznośnym bólem, wyrywając mu z gardła jęk przerażenia. Bezsilny zgiął się w pół, czując, jak cały świat na moment przemienia się w nieskończoną mękę. A potem jego ciałem targnęło nagłe szarpnięcie. Nie wiedział, co się z nim działo.
— Harry! — Okrzyk przestrachu przywrócił go do rzeczywistości. Widmo rozmyło się, a gdy mgła w zwierciadle znikła, mógł znów rozpoznać własne odbicie. W jego oczach zamigotało dzikie zdecydowanie. Dysząc ciężko, skierował różdżkę na czarną, matową powierzchnię lustra. Dłoń stojącej obok Narcyzy spoczywała na jego ramieniu. Prawie nie czuł jej dotyku.
Jedno zerknięcie w jej szeroko otwarte oczy wystarczyło, aby Harry zrozumiał, że dokładnie wiedziała, kogo ujrzał w zwierciadle. Niespiesznie zsunęła rękę z jego barku.
— To lustro nie pokazuje przyszłości, Harry — uspokoiła go łagodnie.
Roztrzęsionymi dłońmi włożył różdżkę z powrotem do kieszeni spodni i obrócił się do niej.
— Wiem — wypowiedział z wysiłkiem. W uszach dudnił mu rytm własnej krwi, a blizna ciągle pulsowała bólem. — Ono ukazuje prawdę. Ta zaś brzmi, że nie uda mi się uniknąć z nim decydującej konfrontacji. Taki właśnie obrót sprawy przybiorą na koniec.
— Co więc zamierzasz? — zapytała Narcyza z niepokojem. Jej głos był zaledwie cichym szeptem.
Wyprostował ramiona, zmuszając się do uśmiechu, z którego sztuczności doskonale zdawał sobie sprawę.
— Teraz wiem, co muszę zrobić.
— Nie dopuścisz, żeby skrzywdził Dracona, prawda?
Wydawało mu się, że wyczuwa jej lęk własnym ciałem.
— Nie, nie dopuszczę — odrzekł miękko, po czym ostatni raz odwrócił się do lustra, szukając w nim odbicia jej spojrzenia. — Co pani widzi w czarnym zwierciadle? — rzucił bez zastanowienia.
Roześmiała się cicho w taki sposób, jakby spodziewała się podobnego pytania. Śmiech ten nie zabrzmiał jednak wesoło.
— Widzę w nim kobietę, która popełniła w swym życiu wiele niewybaczalnych błędów — wyjaśniła bez cienia rozczulania się nad samą sobą. — Kobietę, która za swe grzechy została ukarana wieczną samotnością — urwała, by wziąć głębszy wdech. — To, co pokazuje mi czarne zwierciadło, widzę również w każdym zwykłym lustrze.
Jej słowa mocno go poruszyły, wiedział jednak, że nie jest w stanie nic dla niej zrobić. Pochwycił zimną dłoń Narcyzy i ścisnął ją lekko.
— Zobaczymy się, gdy będzie po wszystkim — wyszeptał.
Nie miał pojęcia, czy jego słowa mogły mieć coś wspólnego z prawdą. Wiedział za to, że kierowała nim nieprzemożona chęć dodania jej otuchy.

***

Trzy noce później ostre szarpnięcie za ramię wyrwało go ze snu. Minęło kilka chwil, zanim pojął, że nie znajduje się w swoim mieszkaniu, ale w dawnym dziecięcym pokoju Dracona w dworze Malfoyów.
Blask księżyca w pełni sprawiał, że wykrzywiona twarz Dracona nabrała trupiej bladości. Podwinąwszy lewy rękaw koszuli, bez słowa wyciągnął przegub ręki w kierunku Harry’ego. Światło nie było potrzebne, by rozpoznać Mroczny Znak, lśniący teraz pulsującą czerwienią, podobnie jak nie trzeba było słów, by zrozumieć, jak nieznośną udrękę musiała sprawiać jego aktywność. Krótkie spojrzenie w oczy Dracona wyraźnie o tym świadczyło.
Harry oprzytomniał w ułamku sekundy. Wyskoczył z łóżka. Wielokrotnie omawiali ten przypadek, raz po razie. Każdy ruch był dokładnie zaplanowany.
Z przyspieszonym tętnem, ale całkowicie opanowanymi dłońmi pomógł Draconowi założyć jedną z dwóch miękkich, skórzanych kamizelek, które przygotował dla nich Filius Flitwick. Profesor od zaklęć dokonał sprawnych manipulacji z materiałem, dzięki czemu rzucane uroki nie mogły już tak łatwo dosięgnąć swego celu.
Draco mocno zacisnął zęby. Na jego czoło wystąpiły krople potu. Harry wiedział, że nie pozostało im już zbyt wiele czasu.
— Nie musisz ze mną iść. — Nie pierwszy raz słyszał złożoną przez Dracona propozycję. Malfoy trząsł się na całym ciele, zaciskając prawą ręką na lewym przedramieniu.
Harry prychnął pod nosem.
— Umówiliśmy się, że razem dociągniemy to do końca — zaoponował ponurym, nie znoszącym sprzeciwu głosem. Nie było czasu na wyjaśnianie jakichkolwiek wątpliwości. Objął Dracona za kark. — Gotowy?
Draco przełknął ślinę i skinął głową. A potem zamknął oczy i dokonał aportacji.
Wraz ze znajomym, typowym dla tego sposobu komunikacji trzaskiem, blizna Harry’ego eksplodowała bólem. Gwiazdy zatańczyły mu pod zaciśniętymi powiekami. Nacisk na ciało, odczuwany zwykle podczas transportu, bezlitośnie wyparł mu powietrze z płuc, ustępując dopiero po dłuższym czasie. Moment później Harry uderzył o twarde, wilgotne, ziemiste podłoże.
Lekko oszołomiony, uniósł głowę i zamrugał. Ostry ból nadal torturował mu czoło, odbierając ostrość widzenia. Poczuł, jak silne ramiona chwytają go wpół, stawiając na nogi. Grunt zdawał kołysać mu się pod nogami. Dzielnie usiłował zwalczyć nadciągające mdłości.
— W porządku? — usłyszał bliski, zaniepokojony głos.
— Nie jestem pewien — wymamrotał niewyraźnie, pocierając czoło. — A ty?
— Znacznie lepiej — odparł Draco, wskazując na przedramię. — Przestało tak strasznie palić. — Zmrużonymi oczami rozejrzał się podejrzliwie dokoła. — Nie mam jednak zielonego pojęcia, gdzie wylądowaliśmy.
Harry po raz pierwszy podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.
Otoczenie, które ujrzał, nie zaskoczyło go w najmniejszym stopniu. Wydawało mu się wręcz, jakby w głębi serca już dawno przeczuwał, dokąd zaprowadzi ich wezwanie Czarnego Pana. Nie potrafił jednak powstrzymać nagłego natłoku koszmarnych wspomnień. Wspomnień o miejscu, w którym Cedrik Diggory stracił życie.
Wszędzie jak okiem sięgnąć groby, tonące w lodowato zimnym blasku pełni księżyca, spowite snującymi się jak dym strzępami mgły, sięgającej szepczących cicho na nocnym wietrze liści drzew. Nie było wątpliwości: znaleźli się w samym środku cmentarza.
Każdy ze zmysłów Harry’ego natychmiast przybrały stan gotowości. Ból został zepchnięty na drugi plan. Powolnym ruchem wyciągnął różdżkę.
Poza odgłosem wiatru i jękliwym pohukiwaniem puszczyka panowała martwa cisza. Mimo tego wyraźnie wyczuwało się wiszące w powietrzu zagrożenie. Nie, nie bezpośrednie, w pobliżu nie było śladu żywego ducha, lecz z chwili na chwilę Harry uświadamiał sobie coraz bardziej, że cmentarz tchnął czymś absolutnie nienormalnym.
Pochylił się, złapał Dracona za rękę i pociągnął go w cień wysokiego grobowca, płosząc przy tym wychudzonego, szarego jak kurz kota, który przepadł w ciemności z cichym, rozgniewanym fuknięciem.
Grób, za którym przykucnęli, opierając się plecami o kamień pomnika, był świeży. Wilgotna ziemia roztaczała specyficzną, przenikliwą woń, a na usypanym kurhanie ułożono wiązankę polnych kwiatów.
— Coś tu się nie zgadza. — Słowa Dracona, potwierdzające to, co Harry pomyślał zaledwie kilka sekund temu, nie były niczym więcej niż zduszonym szeptem. — Te drzewa mają, jak na marzec, cholernie dużo liści, nie uważasz?
— Jak najbardziej — wymamrotał Harry posępnie, zerkając w górę na gęste korony drzew.
Draco odwrócił się ostrożnie, celując różdżką w płytę grobowca.
— Lumos — wyszeptał z ponurą miną. Nie stało się absolutnie nic. Na czubku różdżki nie pojawiło się choćby najsłabsze światełko.
Spojrzeli po sobie. W szarych oczach Malfoya po raz pierwszy tej nocy zamigotał cień lęku.
W tym nierzeczywistym miejscu magia zdawała się nie działać. Harry sam spróbował zaklęcia, jednak jego wysiłki spełzły na niczym. Klnąc pod nosem, wygrzebał z kieszeni szaty mugolską zapalniczkę i oświetlił nagrobny kamień wątłym płomyczkiem.
— Catherine McKinnon — odczytał Draco stłumionym głosem. — Żyła od grudnia 1621 do maja 1940 roku. — Potrząsnął głową z niedowierzaniem. — Myślisz, że ten cmentarz jest prawdziwy, czy tylko on chce nas zmylić? Naprawdę byłby w stanie ukryć się w innym wymiarze czasowym?
— Wszystko jest możliwe. To by przynajmniej wyjaśniało, dlaczego Zakonowi nie udało się go namierzyć — odparł Harry, marszcząc czoło i czując narastającą złość. Co miała znaczyć ta cała zabawa? Voldemort przywołał do siebie śmierciożerców, więc dlaczego się nie pokazywał? Czyżby czerpał przyjemność z grania z nimi w kotka i myszkę?
Podniósł się bezszelestnie i wystąpił z cienia grobowca prosto w blask księżyca. Nic się nie stało. Otulała go idealna cisza.
Między grobami wiła się wąska ścieżka, odchodząc w stronę drzew. Harry nie wiedział, dokąd prowadziła, czuł jednak absolutną gotowość do wyjaśnienia tej kwestii.
— Chodź — szepnął w kierunku Dracona. Malfoy bez wahania ruszył na jego wezwanie.
Dróżka zdawała się nie mieć końca. Podążali nią w milczeniu, nie wiedząc, nad czym mogliby teraz dyskutować. Każdy fragment ciała Harry’ego drżał w napięciu, gdy wsłuchiwał się w mrok. Przez chwilę miał wrażenie, że widzi cień przeskakujący pomiędzy rzędami grobów. Nie był tego jednak całkowicie pewien.
Napięcie wzrosło znacznie, gdy zauważyli oddalone, migoczące przez gęste krzaki światło. Harry zmrużył oczy, rozpoznając niewyraźne kontury jakiegoś budynku. Im więcej starał się zobaczyć, tym bardziej zarys budowli wtapiał się w ciemność.
Draco odchrząknął cicho, ściągając na siebie uwagę Harry’ego.
— Ktoś nas śledzi — szepnął ledwo słyszalnie, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Harry przytaknął krótkim gestem i zaryzykował pospieszne zerknięcie przez ramię. Cień nadal ukrywał się w mroku gdzieś za ich plecami. Więc jednak się nie pomylił.
Choć wiedział, że nic to nie da, odruchowo wyciągnął różdżkę. Czuł, jak adrenalina buzuje mu w żyłach. A potem obrócił się powoli.
— Expelliarmus — szczeknął czyjś głos gdzieś spoza ochronnego muru grobowców.
Harry usłyszał przestraszony jęk Dracona. Jednak nic się nie stało. Nie trafiło go żadne zaklęcie. Różdżka nadal pewnie tkwiła w jego dłoni.
Wysoka sylwetka w zniszczonej, czarnej pelerynie oderwała się od cienia. Sprawiała wrażenie zaniedbanej i wychudzonej. Włosy i broda postaci były splątane i sfilcowane, a twarz brudna i wymizerowana. Dopiero po dłuższej chwili Harry rozpoznał Augustusa Rookwooda.
Odetchnął głęboko, starając się uspokoić rozszalały puls.
— Twoja różdżka da ci tak samo niewiele jak i nam — zawołał do śmierciożercy przez groby. Jego głos brzmiał o wiele za głośno w cmentarnej ciszy.
Ostatnim razem widział Rookwooda w nocy, którą najchętniej wykreśliłby z pamięci. Śmierciożerca zdawał się postarzeć w ciągu tego krótkiego czasu o lata. Sądząc po jego wyglądzie, całymi tygodniami musiał chować się po lasach, by nie wpaść w ręce Zakonowi. Niemniej było to tylko przypuszczenie.
Rookwood zbliżył się o kilka kroków. Na jego twarzy malowała się mieszanina zdumienia i gniewu. Przez chwilę ponurym wzrokiem wpatrywał się we własną różdżkę, po czym z wyraźną rezygnacją wsunął ją z powrotem w fałdy szaty.
— Paskudny zdrajca — zasyczał ze złością, przeszywając Dracona spojrzeniem. — Daliśmy ci drugą szansę, a ty odwdzięczasz nam się wysadzeniem kryjówki w powietrze?
— Drugą szansę? — roześmiał się Draco szyderczo. W jego oczach lśniła żądza mordu. — Chcieliście przejąć nade mną kontrolę. Nade mną i majątkiem Malfoyów. Nie wahając się nawet porwać mi matki, by osiągnąć swój cel. — Jego głos ociekał pogardą.
— Patrz na to, jak sobie chcesz. — Rookwood obojętnie wzruszył ramionami i wykrzywił wargi. — Fakt pozostaje faktem: sprzymierzyłeś się z wrogiem za naszymi plecami. Powinniśmy byli usunąć cię z gry już wtedy, gdy rozprawiliśmy się z Lucjuszem.
Harry z przerażeniem wstrzymał oddech, dosłownie czując, jak stojący obok niego Draco zamiera, wpatrzony w Rookwooda szeroko rozwartymi oczami, tak jakby oświadczenie tego ostatniego odebrało mu mowę.
— Co zrobiliście Lucjuszowi? — zapytał Harry ostro, postępując krok w stronę Rookwooda.
— To, na co sobie zasłużył jako zdrajca. — Śmierciożerca uśmiechnął się w trudny do zinterpretowania sposób. — Trzeba przyznać, że zadziwiająco długo wytrzymał Cruciatusa.
Harry na sekundę przymknął oczy. Dlaczego nagle zrobiło się tak okropnie zimno?
— Do diabła, mój ojciec nie był żadnym zdrajcą. — Usłyszał zgrzytnięcie zębów Dracona i jego przyspieszony, urwany oddech.
Rookwood potrząsnął głową.
— Ależ owszem, był — odparł wręcz łagodnie. — Lucjusz złożył obszerne zeznanie i nie musieliśmy go wcale w tym celu torturować. Przyznał się do kontaktów z Zakonem Feniksa i do pomocy w organizowaniu ucieczki Severusa Snape’a. Zaklinając się jednocześnie na swą duszę, że nie miałeś absolutnie nic wspólnego z obiema sprawami.
Zapadła cisza. Harry słyszał jedynie łomot własnego serca. Powolutku docierało do niego, co zrobił Lucjusz Malfoy: poświęcił się, by ratować życie syna, przypuszczalnie do końca nie rozumiejąc, co popchnęło jego potomka do opuszczenia śmierciożerców i zostania zdrajcą.
Draco zaczął dygotać na całym ciele. Nogi ugięły się pod nim i upadł, uderzając kolanami o wilgotny piasek. Z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Nieruchomymi oczami zapatrzył się w przestrzeń, a wypełniająca je pustka wprawiła Harry’ego w przerażenie.
Rookwood zbliżył się do nich niespiesznym krokiem, zatrzymując się pół metra przed Harrym. Będąc niemal równego wzrostu, bez przeszkód patrzyli sobie w oczy. Ten niewielki dystans sprawił, że dziobata twarz śmierciożercy wydała się Harry’emu jeszcze bardziej odpychająca niż zwykle. W nozdrza uderzył go ziejący zgnilizną oddech.
— Zadziwiające, jak szybko przyszedłeś do siebie — stwierdził Rookwood, taksując go przyczajonym spojrzeniem. — A po wszystkim zdecydowałeś się zadać akurat z Malfoyem. Czy ja muszę próbować to zrozumieć?
Harry w ułamku sekundy pojął, że aluzja dotyczyła nocy w kapliczce. Doskonale pamiętał żądzę we wzroku Rookwooda i ten szyderczy śmiech. Jego wnętrzem targnęła obezwładniająca wściekłość, ale tym razem zdołał się opanować.
— Nie stałbym tu dziś, gdyby nie on — odparł z wymuszonym spokojem. A potem wziął potężny zamach i bez ostrzeżenia uderzył pięścią prosto w twarz Rookwooda.
Rozległ się nieprzyjemny trzask, siła ciosu odrzuciła śmierciożercę w tył. Z jego oczu automatycznie wytrysnęły łzy, gdy z największą ostrożnością obmacywał złamany nos i z niedowierzaniem gapił się na krew skapującą mu na palce.
— Zabiję cię za to, Harry Potterze — odezwał się powoli, bez śladu emocji w głosie. — W razie potrzeby nawet gołymi rękami.
— Nie będziesz miał już ku temu okazji. — Nieznajomy, lodowaty głos za plecami Harry’ego przyprawił go o drżenie. — Avada Kedavra.
Był zbyt przestraszony, by móc się poruszyć. Zielona błyskawica ze świstem przecięła powietrze obok jego ucha, trafiając Rookwooda w środek piersi.
Śmierciożerca nie miał szansy na reakcję. W jego martwym spojrzeniu widniało łagodne zdziwienie. Wytrącony z równowagi Harry patrzył, jak wynędzniałe ciało Rookwooda pada twarzą na piach, zastygając tam w bezruchu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz