Nie bój się.
W chwilach, gdy nie możesz być silny,
będę taki za ciebie.
Ciche, ale denerwująco uporczywe stukanie o szybę okna
wyrwało go z poobiedniej drzemki, z powrotem katapultując do rzeczywistości.
Draco z trudem uniósł powieki, rzucając leniwe spojrzenie w stronę intruza.
— Masz sowę na parapecie — wymamrotał w lewe ucho
Harry’ego i ponownie przycisnął twarz do jego karku, przytulając się mocno do
nadal rozgrzanego ciała.
Harry odpowiedział niechętnym pomrukiem. Jednak gdy sowa
wyraźnie okazała, że nie ma najmniejszego zamiaru zaniechać stukania, łagodnie
wyswobodził się z objęć Dracona, wygrzebał z posłania i otworzył okno.
Urocza, mała płomykówka nie wahała się ani przez chwilę z
przyjęciem zaproszenia. Wraz ze strumieniem zimnego, wilgotnego marcowego powietrza,
które przyprawiło Harry’ego o wyraźny dreszcz, wśliznęła się do wnętrza
sypialni, elegancko lądując na krawędzi łóżka.
Draco uważnie obserwował, jak Harry odbiera od sowy list,
rozkłada pergamin i przebiega wzrokiem kilka nakreślonych na nim słów.
Zmarszczone czoło Pottera nie zwiastowało niczego dobrego.
— Dumbledore? — zdecydował się zapytać markotnym tonem,
podnosząc do góry brew.
Harry zacisnął usta.
— A któżby inny? — odparł i wzruszył ramionami, ponownie
przebiegając wzrokiem przez pergamin. — Mam natychmiast stawić się w Mungu. To
wygląda na coś pilnego.
Sowa znacząco kłapnęła dzióbkiem, jakby chcąc podkreślić
ważność wiadomości Dumbledore’a. Harry uspokoił ją kawałkiem sowiego przysmaku,
który żarłocznie połknęła, po czym, rozłożywszy skrzydła, wyfrunęła przez okno.
Przeklinając w duchu dyrektora, Draco z powrotem opuścił
głowę na miękką poduszkę.
— Do cholery, jest niedziela — warknął.
Niemal zaraz po zjedzonym wspólnie obiedzie jakimś
sposobem wylądowali w łóżku Harry’ego. Pomysł na spędzenie reszty popołudnia,
polegający na tym, że w nim pozostaną, nie pozwalając nikomu i niczemu sobie
przeszkodzić, był widocznie zbyt piękny, by móc okazać się prawdziwym.
Harry wykrzywił się w grymasie rozbawienia i bez
widocznego efektu spróbował wygładzić rozczochrane włosy.
— Licho nie śpi — zacytował z lekkim sarkazmem stare
przysłowie, sięgając po bokserki. Draco obserwował z żalem, jak nadal lekko
muśnięta słońcem skóra ginie pod coraz to kolejnymi warstwami materiału.
Perspektywa pozostania w łóżku wydała mu się pozbawiona
wszelkiego uroku, jeśli miał to robić sam. Mrucząc coś pod nosem, odrzucił
kołdrę, opuszczając nogi na dywan i niezręcznie podnosząc rzuconą tam wcześniej
bieliznę. Czuł wwiercone w siebie spojrzenie Harry’ego.
— Kiedy wreszcie będziemy uprawiać prawdziwy seks? —
Usłyszał. W zdziwieniu podniósł głowę, napotykając spojrzenie błyszczących
oczu. Harry miał już na sobie spodnie i stał ze skrzyżowanymi na piersi
ramionami. Ten widok bardzo przypadł Draconowi do gustu.
— Prawdziwy? — powtórzył sugestywnie, przygryzając usta,
by nie wpłynął na nie szeroki uśmiech. — Czy doprowadzenie cię do rozkoszy
ustami nim nie jest? — Choć szkolne lata już dawno mieli za sobą, drażnienie
Harry’ego nadal sprawiało mu niewypowiedzianą przyjemność.
Policzki Pottera oblały się lekkim rumieńcem.
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi — skontrował
oskarżycielskim tonem. — Od naszej pierwszej randki minęły dwa tygodnie. I od
tamtego czasu cały czas kręcimy się w miejscu. — W jego silnie przymrużonych
oczach widniało coś oceniającego, zaprawionego szczyptą ciekawości. — Zawsze
przejmowałeś aktywną rolę, kochając się z kimś, czy dajesz się od czasu do
czasu namówić na zamianę pozycji? — zapytał z wyraźnym zainteresowaniem.
Draco gapił się na niego szeroko rozwartymi oczami, przez
dłuższą chwilę oniemiały w obliczu tego pytania, świadczącego o ofensywnej
otwartości Pottera, do której zasadniczo powinien był się już dawno
przyzwyczaić. Co jednak najwyraźniej nie nastąpiło. Do tej pory Draco odczuwał
pewność, że pod tym względem uda mu się utrzymać wodze w ręku, jednak teraz
musiał przyznać, że Harry właśnie wyrwał mu je z dłoni w dość bezceremonialny
sposób. I im dłużej zwlekał z odpowiedzią, tym bardziej poszerzał się zuchwały
uśmiech na ustach byłego Gryfona. — Czy zdecydowałbyś się być dla mnie na dole?
— sprecyzował pytanie miękkim jak aksamit, uwodzicielskim głosem. W jego oczach
lśniło niewątpliwe pragnienie.
Draco poczuł ucisk w gardle i przyspieszone bicie serca.
Jak temu mężczyźnie udawało się tak na niego działać? Kompletnie wyprowadzić go
z równowagi jednym jedynym zdaniem? Nerwowo zwilżył wargi językiem.
— Jesteś pewien, że wiesz, o czym mówisz? — ochryple
odpowiedział pytaniem na pytanie. Starał się brzmieć ironicznie, zauważył
jednak, że zakończyło się to żałosną porażką.
Harry roześmiał się głośno, w sposób pełen niewzruszonej
pewności siebie. Podszedł do łóżka i złapał Dracona za rękę, podciągając go do
góry. Stanęli naprzeciwko siebie, bardzo blisko, tak, że ich ciała się
zetknęły.
— Możliwe, że nie wiem jeszcze zbyt wiele o seksie z
facetami — zaczął z uśmiechem, muskając oddechem policzek Malfoya. — Ale jeśli
chodzi o bycie na górze, to mam pod tym względem przynajmniej ogólne
doświadczenie.
Draco zadrżał od stóp do głów, gdy ciepłe wargi delikatnie
dotknęły jego ust w leniwym, czułym pocałunku, nie zawierającym w sobie żadnego
żądania. Mimo tego nie potrafił opanować nagłego przypływu krwi do dolnych
regionów ciała.
— To nie w porządku — wymruczał prosto w usta Harry’ego. —
Rozpalasz mnie na chwilę przed tym, kiedy musisz wyjść.
Harry uśmiechnął się, obrzucając krótkim spojrzeniem dolną
połowę nagiego ciała Dracona.
— Wrócę tak szybko, jak to tylko możliwe — obiecał, łapiąc
sweter i wciągając go pospiesznie przez głowę. Draco, wzdychając, pozbierał
resztę porozrzucanych po pokoju ubrań i zdecydowanym krokiem pomaszerował w
stronę łazienki. Zanim jednak zdołał nacisnąć klamkę, zatrzymał go energiczny
głos, przypominając mu o nieprzyjemnym fakcie. — Jeszcze mi nie odpowiedziałeś,
Draco.
Coś połaskotało go w okolicach żołądka. Głęboko wciągnął
powietrze i odwrócił się do Harry’ego.
— Nadal to do ciebie nie dociera? — rzucił sztucznie
wyniosłym tonem, znacząco unosząc brew. Twarz Harry’ego wyrażała całkowitą
otwartość, Draconowi wydawało się, że może w niej czytać jak w książce. — Dla
ciebie byłbym w stanie zrobić niemal wszystko — dodał po chwili dużo
łagodniejszym głosem.
Zdumiony Harry otworzył usta i zaraz je zamknął, nie
wydając żadnego dźwięku. W jego oczach odbiło się kompletne zaskoczenie.
Draco odwrócił się z ironicznym grymasem na twarzy i
opuścił sypialnię, bardzo zadowolony z faktu, że w tej wymianie zdań udało mu
się zachować ostatnie słowo.
***
Z nie ustępującym uczuciem napięcia w całym ciele, Harry
przemierzył zatłoczony hol wejściowy Kliniki Magicznych Urazów i Chorób
Szpitala Świętego Munga. W myślach nadal kołatało mu się echo rozmowy z
Draconem, a szczególnie to niepojęte, kończące ją zdanie, które Malfoy rzucił
mu na odchodne, zanim zniknął pod prysznicem.
Powietrze wypełniał szum podniesionych głosów. Wszystko
zdawało się toczyć z dużo większym pośpiechem niż zazwyczaj. W ostatniej chwili
zdążył uskoczyć przed starszą, spanikowaną czarownicą, która jakimś trafem
zdołała spleść sobie na plecach ramiona w węzeł. Dwóch uzdrowicieli w
cytrynowo-zielonych szatach, zalewających ją potokiem słów, usiłowało nakłonić
ją — bez widocznego efektu zresztą — do zachowania spokoju.
Zamiast czekać na windę, Harry zdecydował się udać na
miejsce schodami. Nieprzyjemne przeczucie, które ogarnęło go zaraz po wejściu
do szpitala, narastało. Przeskakując po dwa stopnie naraz, dotarł nareszcie na
oddział obrażeń spowodowanych klątwami, położony na czwartym piętrze.
Dumbledore i Minerwa McGonagall czekali już na niego w
korytarzu. Ich miny zdradzały niezwykłą powagę. Trochę zadyszany, przywitał
profesorów uściskiem ręki.
— Co się stało? — zapytał z wymuszonym spokojem, nerwowo
spoglądając na przemian w ich twarze.
— To, czego już dawno się obawialiśmy — odrzekł krótko
dyrektor z głębokim westchnieniem. Bez dalszych wyjaśnień zwrócił się w stronę
drzwi prowadzących do salki i przestąpił jej próg. Harry podążył jego śladem,
zachęcony zapraszającym gestem dłoni profesor McGonagall.
Cisza panująca w niewielkim pomieszczeniu była wręcz
przytłaczająca. Dopiero po kilku sekundach zrozumiał, dlaczego. Magiczne
maszyny medyczne, które zwykle, piszcząc i sycząc, podtrzymywały życie
pogrążonego w śpiączce pacjenta, nie pracowały.
Pod ścianą stały trzy łóżka, z czego tylko jedno było
zajęte. Spoczywający na nim ludzki kształt zakrywało białe prześcieradło.
Nozdrza Harry’ego zadygotały, podrażnione ostrą wonią formaliny, przyprawiającą
go o zimny dreszcz. Dumbledore powoli zbliżył się do łóżka i odrzucił
osłaniające trupa nakrycie.
Poznaczona bliznami po oparzeniach twarz Dołohowa już za
życia była nadzwyczaj blada, a teraz, po śmierci, przybrała barwę popiołu,
opinając chude, zapadłe policzki. Zamknięte oczy i przypominające kreskę usta
śmierciożercy dopełniały obrazu trupiej maski.
Harry potrząsnął głową, nie mogąc pojąć tego, co widzi.
— Co go zabiło? — zapytał stłumionym głosem. — Przecież
jeszcze kilka dni temu mówił pan, że jest z nim coraz lepiej?
W jaskrawym blasku magicznych jarzeniówek oczy
Dumbledore’a migotały jak ciemne szafiry.
— Avada Kedavra — odpowiedział równie cicho.
Światło przygasło na chwilę, by zaraz potem na nowo
rozbłysnąć z lekkim, nieustającym brzęczeniem. Harry poczuł pewność, że
dyrektor byłby w stanie zabić tymi słowami, nie trzymając nawet różdżki w
dłoni. Lodowaty dreszcz przebiegł mu po plecach.
— Kto to zrobił? — zapytał zszokowany.
— Nikt ze stojących po naszej stronie — wtrąciła Minerwa
McGonagall, do tej pory przysłuchująca się im w milczeniu. Jej nieobecne
spojrzenie spoczywało na nieżyjącym. — Dołohow jest jedyną ofiarą. Reszta
rannych śmierciożerców przeniesionych do Świętego Munga nadal żyje. Podobnie
jak ci, których zdążyliśmy już umieścić w Azkabanie.
Myśli w jego głowie rozpoczęły pogoń. Elementy układanki
wskoczyły na swoje miejsce, tworząc jasną, klarowną całość.
— Dołohow przejął władzę wraz z Rookwoodem po tym, jak
mocno osłabiliśmy Voldemorta. Należał więc do tych, którzy go oszukali —
wyraził swe przypuszczenie, unosząc głowę i patrząc pytająco w nieruchome
oblicze Dumbledore’a.
Dyrektor powolnym ruchem naciągnął prześcieradło na
zastygłą twarz Dołohowa.
— Mówiłem ci, że będzie chciał odebrać to, co wyrwano mu z
rąk. — Oczy starego czarodzieja zwęziły się w dwie szparki. — Nie liczyłem się
jedynie z tym, że nastąpi to tak szybko.
— Czy to oznacza, że odzyskał władzę? — zapytał Harry,
wsłuchując się w samego siebie i usiłując stwierdzić, jaką reakcję wywołuje w
nim ta wiadomość. Nie doszedł do żadnego wniosku. Jego ciało ogarnęło
niewyjaśnione odrętwienie. — Jak udało mu się tu dostać i nie zostać przy tym
zauważonym?
Dumbledore zmarszczył czoło.
— Odpowiedź na te pytania należy znaleźć jak najszybciej —
odpowiedział wreszcie spokojnym tonem. — Do tego czasu musimy postarać się o
wszelką ostrożność i zachować czujność. Przypuszczam, że Voldemort niebawem
wezwie do siebie swych popleczników. Możliwe, że nie będą mieli innego wyboru,
gdyż dysponuje środkami i sposobami, by zmusić ich do powrotu. — Spojrzał
Harry’emu prosto w twarz, jakby czegoś w niej szukając. Przez moment słowa
dyrektora zdawały się być puste i pozbawione znaczenia. Do chwili, gdy Harry przypomniał
sobie o Mrocznym Znaku na przedramieniu Dracona. Poczuł się, jakby Dumbledore
wymierzył mu cios pięścią między oczy. Stary czarodziej skinął głową, odgadując
myśli Harry’ego. — Spróbuję odnaleźć i ostrzec Severusa Snape’a. Śmierciożercy,
których schwytaliśmy, zostaną wprawieni w magiczny letarg, tak, by nie mogli
zareagować na wezwanie — przerwał na chwilę, taksując Harry’ego przenikliwym
wzrokiem. — A ty lepiej ani na sekundę nie spuszczaj z oczu młodego pana
Malfoya.
Harry poczuł napinające się mięśnie twarzy i mocno
zacisnął usta, przytakując skinieniem głowy.
— Może pan na mnie liczyć, proszę pana — odparł pewnym
głosem.
— Nie rób niczego nierozsądnego, Harry — ostrzegł
Dumbledore stanowczo, poklepując go łagodnie po ramieniu. — A jeśli przydarzy
ci się tak postąpić, to, na Merlina, przynajmniej nie działaj w pojedynkę.
Harry nie miał czasu zgłębić treści tych słów. W jego
głowie rozbłysł dziwaczny pomysł, który natychmiast zajął wszystkie jego myśli.
Dochodziła piąta po południu. O ile się orientował, w
wyższych kręgach towarzyskich godzina ta uchodziła za idealną porę na
niezapowiedzianą wizytę.
***
— Choć bardzo cieszą mnie twe odwiedziny, Harry —
powiedziała Narcyza Malfoy, uśmiechając się lekko i szczupłą, wytworną dłonią
nalewając parujący napój do dwóch filiżanek — to nie jestem w stanie wyobrazić
sobie, że zjawiłeś się tu jedynie w celu wypicia herbaty.
Niespiesznie sięgnął po filiżankę i upił niewielki łyk.
Czuł się dziwnie, wręcz nierealnie, siedząc razem z matką Dracona w salonie dworu
Malfoyów na białym, zapewne grzesznie drogim szezlongu. Przybył tu kominkiem i
miał nadzieję, że nie pozostawi śladów sadzy na nieskalanej powierzchni
tapicerki.
Salon, który oglądał już wcześniej w samym środku nocy, w
świetle dnia nie miał w sobie nic upiornego. Nastrój panujący między nim a
Narcyzą był niespodziewanie swobodny, zapewne w wyniku ich spotkania w lochach
pod dnem jeziora.
— To prawda, nie jest to mój jedyny cel — odpowiedział
szczerze, z uwagą odstawiając cieniutką, porcelanową filiżankę na stolik. —
Chciałbym jeszcze raz zerknąć do zwierciadła.
Zauważył, jak w oczach kobiety zamigotało zrozumienie. Nie
musiał wyjaśniać niczego więcej. Sprawiała wrażenie, jakby od razu wiedziała, o
czym mówił.
— Chodź więc ze mną — rzekła cicho i płynnym, pełnym
gracji ruchem podniosła się z sofy.
Hol wejściowy lub, jak nazwał go Blaise, gabinet luster,
rozjaśniał miękki blask niezliczonych lamp naftowych. Harry chciał zadać tak
wiele pytań. Chciał wiedzieć, dlaczego Narcyza kazała obwiesić wszystkie ściany
taką ilością luster i skąd one pochodziły, w jednej chwili zapomniał jednak o
swej ciekawości, gdy jego spojrzenie padło na czarne zwierciadło. Ciemna,
lśniąca powierzchnia przyciągała go w magiczny sposób.
Było dokładnie tak jak ostatnim razem: wrażenie
spoglądania w otchłań nocnego jeziora. Początkowo widział tylko własne oblicze,
ale już po kilku sekundach jego zarys powoli rozpłynął się w gęstej mgle.
Nie musiał czekać długo. Z mgły wychynęła inna postać,
będąca najpierw niewyraźnym, czarnym cieniem, stopniowo gęstniejącym w kształt
ludzkiej, pozbawionej twarzy sylwetki. W jej miejscu widniała wykrzywiona,
przypominająca trupią czaszkę maska o czerwonych, rozżarzonych nienawiścią
oczach. Dobiegający zewsząd, pełen pogardy śmiech odbił się głośnym echem w
jego głowie.
Nareszcie znów się spotykamy, Harry Potterze.
Blizna na czole eksplodowała ostrym, nieznośnym bólem,
wyrywając mu z gardła jęk przerażenia. Bezsilny zgiął się w pół, czując, jak
cały świat na moment przemienia się w nieskończoną mękę. A potem jego ciałem
targnęło nagłe szarpnięcie. Nie wiedział, co się z nim działo.
— Harry! — Okrzyk przestrachu przywrócił go do
rzeczywistości. Widmo rozmyło się, a gdy mgła w zwierciadle znikła, mógł znów
rozpoznać własne odbicie. W jego oczach zamigotało dzikie zdecydowanie. Dysząc
ciężko, skierował różdżkę na czarną, matową powierzchnię lustra. Dłoń stojącej
obok Narcyzy spoczywała na jego ramieniu. Prawie nie czuł jej dotyku.
Jedno zerknięcie w jej szeroko otwarte oczy wystarczyło,
aby Harry zrozumiał, że dokładnie wiedziała, kogo ujrzał w zwierciadle.
Niespiesznie zsunęła rękę z jego barku.
— To lustro nie pokazuje przyszłości, Harry — uspokoiła go
łagodnie.
Roztrzęsionymi dłońmi włożył różdżkę z powrotem do
kieszeni spodni i obrócił się do niej.
— Wiem — wypowiedział z wysiłkiem. W uszach dudnił mu rytm
własnej krwi, a blizna ciągle pulsowała bólem. — Ono ukazuje prawdę. Ta zaś
brzmi, że nie uda mi się uniknąć z nim decydującej konfrontacji. Taki właśnie
obrót sprawy przybiorą na koniec.
— Co więc zamierzasz? — zapytała Narcyza z niepokojem. Jej
głos był zaledwie cichym szeptem.
Wyprostował ramiona, zmuszając się do uśmiechu, z którego
sztuczności doskonale zdawał sobie sprawę.
— Teraz wiem, co muszę zrobić.
— Nie dopuścisz, żeby skrzywdził Dracona, prawda?
Wydawało mu się, że wyczuwa jej lęk własnym ciałem.
— Nie, nie dopuszczę — odrzekł miękko, po czym ostatni raz
odwrócił się do lustra, szukając w nim odbicia jej spojrzenia. — Co pani widzi
w czarnym zwierciadle? — rzucił bez zastanowienia.
Roześmiała się cicho w taki sposób, jakby spodziewała się
podobnego pytania. Śmiech ten nie zabrzmiał jednak wesoło.
— Widzę w nim kobietę, która popełniła w swym życiu wiele
niewybaczalnych błędów — wyjaśniła bez cienia rozczulania się nad samą sobą. —
Kobietę, która za swe grzechy została ukarana wieczną samotnością — urwała, by
wziąć głębszy wdech. — To, co pokazuje mi czarne zwierciadło, widzę również w
każdym zwykłym lustrze.
Jej słowa mocno go poruszyły, wiedział jednak, że nie jest
w stanie nic dla niej zrobić. Pochwycił zimną dłoń Narcyzy i ścisnął ją lekko.
— Zobaczymy się, gdy będzie po wszystkim — wyszeptał.
Nie miał pojęcia, czy jego słowa mogły mieć coś wspólnego
z prawdą. Wiedział za to, że kierowała nim nieprzemożona chęć dodania jej
otuchy.
***
Trzy noce później ostre szarpnięcie za ramię wyrwało go ze
snu. Minęło kilka chwil, zanim pojął, że nie znajduje się w swoim mieszkaniu,
ale w dawnym dziecięcym pokoju Dracona w dworze Malfoyów.
Blask księżyca w pełni sprawiał, że wykrzywiona twarz
Dracona nabrała trupiej bladości. Podwinąwszy lewy rękaw koszuli, bez słowa
wyciągnął przegub ręki w kierunku Harry’ego. Światło nie było potrzebne, by
rozpoznać Mroczny Znak, lśniący teraz pulsującą czerwienią, podobnie jak nie
trzeba było słów, by zrozumieć, jak nieznośną udrękę musiała sprawiać jego
aktywność. Krótkie spojrzenie w oczy Dracona wyraźnie o tym świadczyło.
Harry oprzytomniał w ułamku sekundy. Wyskoczył z łóżka.
Wielokrotnie omawiali ten przypadek, raz po razie. Każdy ruch był dokładnie
zaplanowany.
Z przyspieszonym tętnem, ale całkowicie opanowanymi dłońmi
pomógł Draconowi założyć jedną z dwóch miękkich, skórzanych kamizelek, które
przygotował dla nich Filius Flitwick. Profesor od zaklęć dokonał sprawnych
manipulacji z materiałem, dzięki czemu rzucane uroki nie mogły już tak łatwo
dosięgnąć swego celu.
Draco mocno zacisnął zęby. Na jego czoło wystąpiły krople
potu. Harry wiedział, że nie pozostało im już zbyt wiele czasu.
— Nie musisz ze mną iść. — Nie pierwszy raz słyszał
złożoną przez Dracona propozycję. Malfoy trząsł się na całym ciele, zaciskając
prawą ręką na lewym przedramieniu.
Harry prychnął pod nosem.
— Umówiliśmy się, że razem dociągniemy to do końca —
zaoponował ponurym, nie znoszącym sprzeciwu głosem. Nie było czasu na
wyjaśnianie jakichkolwiek wątpliwości. Objął Dracona za kark. — Gotowy?
Draco przełknął ślinę i skinął głową. A potem zamknął oczy
i dokonał aportacji.
Wraz ze znajomym, typowym dla tego sposobu komunikacji
trzaskiem, blizna Harry’ego eksplodowała bólem. Gwiazdy zatańczyły mu pod zaciśniętymi
powiekami. Nacisk na ciało, odczuwany zwykle podczas transportu, bezlitośnie
wyparł mu powietrze z płuc, ustępując dopiero po dłuższym czasie. Moment
później Harry uderzył o twarde, wilgotne, ziemiste podłoże.
Lekko oszołomiony, uniósł głowę i zamrugał. Ostry ból
nadal torturował mu czoło, odbierając ostrość widzenia. Poczuł, jak silne
ramiona chwytają go wpół, stawiając na nogi. Grunt zdawał kołysać mu się pod
nogami. Dzielnie usiłował zwalczyć nadciągające mdłości.
— W porządku? — usłyszał bliski, zaniepokojony głos.
— Nie jestem pewien — wymamrotał niewyraźnie, pocierając
czoło. — A ty?
— Znacznie lepiej — odparł Draco, wskazując na przedramię.
— Przestało tak strasznie palić. — Zmrużonymi oczami rozejrzał się podejrzliwie
dokoła. — Nie mam jednak zielonego pojęcia, gdzie wylądowaliśmy.
Harry po raz pierwszy podążył wzrokiem za jego
spojrzeniem.
Otoczenie, które ujrzał, nie zaskoczyło go w najmniejszym
stopniu. Wydawało mu się wręcz, jakby w głębi serca już dawno przeczuwał, dokąd
zaprowadzi ich wezwanie Czarnego Pana. Nie potrafił jednak powstrzymać nagłego
natłoku koszmarnych wspomnień. Wspomnień o miejscu, w którym Cedrik Diggory
stracił życie.
Wszędzie jak okiem sięgnąć groby, tonące w lodowato zimnym
blasku pełni księżyca, spowite snującymi się jak dym strzępami mgły, sięgającej
szepczących cicho na nocnym wietrze liści drzew. Nie było wątpliwości: znaleźli
się w samym środku cmentarza.
Każdy ze zmysłów Harry’ego natychmiast przybrały stan
gotowości. Ból został zepchnięty na drugi plan. Powolnym ruchem wyciągnął
różdżkę.
Poza odgłosem wiatru i jękliwym pohukiwaniem puszczyka
panowała martwa cisza. Mimo tego wyraźnie wyczuwało się wiszące w powietrzu
zagrożenie. Nie, nie bezpośrednie, w pobliżu nie było śladu żywego ducha, lecz
z chwili na chwilę Harry uświadamiał sobie coraz bardziej, że cmentarz tchnął
czymś absolutnie nienormalnym.
Pochylił się, złapał Dracona za rękę i pociągnął go w cień
wysokiego grobowca, płosząc przy tym wychudzonego, szarego jak kurz kota, który
przepadł w ciemności z cichym, rozgniewanym fuknięciem.
Grób, za którym przykucnęli, opierając się plecami o
kamień pomnika, był świeży. Wilgotna ziemia roztaczała specyficzną, przenikliwą
woń, a na usypanym kurhanie ułożono wiązankę polnych kwiatów.
— Coś tu się nie zgadza. — Słowa Dracona, potwierdzające
to, co Harry pomyślał zaledwie kilka sekund temu, nie były niczym więcej niż
zduszonym szeptem. — Te drzewa mają, jak na marzec, cholernie dużo liści, nie
uważasz?
— Jak najbardziej — wymamrotał Harry posępnie, zerkając w
górę na gęste korony drzew.
Draco odwrócił się ostrożnie, celując różdżką w płytę
grobowca.
— Lumos — wyszeptał z ponurą miną. Nie stało się
absolutnie nic. Na czubku różdżki nie pojawiło się choćby najsłabsze światełko.
Spojrzeli po sobie. W szarych oczach Malfoya po raz
pierwszy tej nocy zamigotał cień lęku.
W tym nierzeczywistym miejscu magia zdawała się nie
działać. Harry sam spróbował zaklęcia, jednak jego wysiłki spełzły na niczym.
Klnąc pod nosem, wygrzebał z kieszeni szaty mugolską zapalniczkę i oświetlił
nagrobny kamień wątłym płomyczkiem.
— Catherine McKinnon — odczytał Draco stłumionym głosem. —
Żyła od grudnia 1621 do maja 1940 roku. — Potrząsnął głową z niedowierzaniem. —
Myślisz, że ten cmentarz jest prawdziwy, czy tylko on chce nas zmylić? Naprawdę
byłby w stanie ukryć się w innym wymiarze czasowym?
— Wszystko jest możliwe. To by przynajmniej wyjaśniało,
dlaczego Zakonowi nie udało się go namierzyć — odparł Harry, marszcząc czoło i
czując narastającą złość. Co miała znaczyć ta cała zabawa? Voldemort przywołał
do siebie śmierciożerców, więc dlaczego się nie pokazywał? Czyżby czerpał
przyjemność z grania z nimi w kotka i myszkę?
Podniósł się bezszelestnie i wystąpił z cienia grobowca
prosto w blask księżyca. Nic się nie stało. Otulała go idealna cisza.
Między grobami wiła się wąska ścieżka, odchodząc w stronę
drzew. Harry nie wiedział, dokąd prowadziła, czuł jednak absolutną gotowość do
wyjaśnienia tej kwestii.
— Chodź — szepnął w kierunku Dracona. Malfoy bez wahania
ruszył na jego wezwanie.
Dróżka zdawała się nie mieć końca. Podążali nią w
milczeniu, nie wiedząc, nad czym mogliby teraz dyskutować. Każdy fragment ciała
Harry’ego drżał w napięciu, gdy wsłuchiwał się w mrok. Przez chwilę miał
wrażenie, że widzi cień przeskakujący pomiędzy rzędami grobów. Nie był tego
jednak całkowicie pewien.
Napięcie wzrosło znacznie, gdy zauważyli oddalone,
migoczące przez gęste krzaki światło. Harry zmrużył oczy, rozpoznając
niewyraźne kontury jakiegoś budynku. Im więcej starał się zobaczyć, tym
bardziej zarys budowli wtapiał się w ciemność.
Draco odchrząknął cicho, ściągając na siebie uwagę
Harry’ego.
— Ktoś nas śledzi — szepnął ledwo słyszalnie, gdy ich
spojrzenia się spotkały.
Harry przytaknął krótkim gestem i zaryzykował pospieszne
zerknięcie przez ramię. Cień nadal ukrywał się w mroku gdzieś za ich plecami.
Więc jednak się nie pomylił.
Choć wiedział, że nic to nie da, odruchowo wyciągnął
różdżkę. Czuł, jak adrenalina buzuje mu w żyłach. A potem obrócił się powoli.
— Expelliarmus — szczeknął czyjś głos gdzieś spoza ochronnego
muru grobowców.
Harry usłyszał przestraszony jęk Dracona. Jednak nic się
nie stało. Nie trafiło go żadne zaklęcie. Różdżka nadal pewnie tkwiła w jego
dłoni.
Wysoka sylwetka w zniszczonej, czarnej pelerynie oderwała
się od cienia. Sprawiała wrażenie zaniedbanej i wychudzonej. Włosy i broda
postaci były splątane i sfilcowane, a twarz brudna i wymizerowana. Dopiero po
dłuższej chwili Harry rozpoznał Augustusa Rookwooda.
Odetchnął głęboko, starając się uspokoić rozszalały puls.
— Twoja różdżka da ci tak samo niewiele jak i nam —
zawołał do śmierciożercy przez groby. Jego głos brzmiał o wiele za głośno w
cmentarnej ciszy.
Ostatnim razem widział Rookwooda w nocy, którą najchętniej
wykreśliłby z pamięci. Śmierciożerca zdawał się postarzeć w ciągu tego krótkiego
czasu o lata. Sądząc po jego wyglądzie, całymi tygodniami musiał chować się po
lasach, by nie wpaść w ręce Zakonowi. Niemniej było to tylko przypuszczenie.
Rookwood zbliżył się o kilka kroków. Na jego twarzy
malowała się mieszanina zdumienia i gniewu. Przez chwilę ponurym wzrokiem
wpatrywał się we własną różdżkę, po czym z wyraźną rezygnacją wsunął ją z
powrotem w fałdy szaty.
— Paskudny zdrajca — zasyczał ze złością, przeszywając
Dracona spojrzeniem. — Daliśmy ci drugą szansę, a ty odwdzięczasz nam się
wysadzeniem kryjówki w powietrze?
— Drugą szansę? — roześmiał się Draco szyderczo. W jego
oczach lśniła żądza mordu. — Chcieliście przejąć nade mną kontrolę. Nade mną i
majątkiem Malfoyów. Nie wahając się nawet porwać mi matki, by osiągnąć swój
cel. — Jego głos ociekał pogardą.
— Patrz na to, jak sobie chcesz. — Rookwood obojętnie
wzruszył ramionami i wykrzywił wargi. — Fakt pozostaje faktem: sprzymierzyłeś
się z wrogiem za naszymi plecami. Powinniśmy byli usunąć cię z gry już wtedy,
gdy rozprawiliśmy się z Lucjuszem.
Harry z przerażeniem wstrzymał oddech, dosłownie czując,
jak stojący obok niego Draco zamiera, wpatrzony w Rookwooda szeroko rozwartymi
oczami, tak jakby oświadczenie tego ostatniego odebrało mu mowę.
— Co zrobiliście Lucjuszowi? — zapytał Harry ostro,
postępując krok w stronę Rookwooda.
— To, na co sobie zasłużył jako zdrajca. — Śmierciożerca
uśmiechnął się w trudny do zinterpretowania sposób. — Trzeba przyznać, że
zadziwiająco długo wytrzymał Cruciatusa.
Harry na sekundę przymknął oczy. Dlaczego nagle zrobiło
się tak okropnie zimno?
— Do diabła, mój ojciec nie był żadnym zdrajcą. — Usłyszał
zgrzytnięcie zębów Dracona i jego przyspieszony, urwany oddech.
Rookwood potrząsnął głową.
— Ależ owszem, był — odparł wręcz łagodnie. — Lucjusz
złożył obszerne zeznanie i nie musieliśmy go wcale w tym celu torturować.
Przyznał się do kontaktów z Zakonem Feniksa i do pomocy w organizowaniu
ucieczki Severusa Snape’a. Zaklinając się jednocześnie na swą duszę, że nie
miałeś absolutnie nic wspólnego z obiema sprawami.
Zapadła cisza. Harry słyszał jedynie łomot własnego serca.
Powolutku docierało do niego, co zrobił Lucjusz Malfoy: poświęcił się, by
ratować życie syna, przypuszczalnie do końca nie rozumiejąc, co popchnęło jego
potomka do opuszczenia śmierciożerców i zostania zdrajcą.
Draco zaczął dygotać na całym ciele. Nogi ugięły się pod
nim i upadł, uderzając kolanami o wilgotny piasek. Z jego ust nie wydobył się
żaden dźwięk. Nieruchomymi oczami zapatrzył się w przestrzeń, a wypełniająca je
pustka wprawiła Harry’ego w przerażenie.
Rookwood zbliżył się do nich niespiesznym krokiem,
zatrzymując się pół metra przed Harrym. Będąc niemal równego wzrostu, bez
przeszkód patrzyli sobie w oczy. Ten niewielki dystans sprawił, że dziobata
twarz śmierciożercy wydała się Harry’emu jeszcze bardziej odpychająca niż
zwykle. W nozdrza uderzył go ziejący zgnilizną oddech.
— Zadziwiające, jak szybko przyszedłeś do siebie —
stwierdził Rookwood, taksując go przyczajonym spojrzeniem. — A po wszystkim
zdecydowałeś się zadać akurat z Malfoyem. Czy ja muszę próbować to zrozumieć?
Harry w ułamku sekundy pojął, że aluzja dotyczyła nocy w
kapliczce. Doskonale pamiętał żądzę we wzroku Rookwooda i ten szyderczy śmiech.
Jego wnętrzem targnęła obezwładniająca wściekłość, ale tym razem zdołał się
opanować.
— Nie stałbym tu dziś, gdyby nie on — odparł z wymuszonym
spokojem. A potem wziął potężny zamach i bez ostrzeżenia uderzył pięścią prosto
w twarz Rookwooda.
Rozległ się nieprzyjemny trzask, siła ciosu odrzuciła
śmierciożercę w tył. Z jego oczu automatycznie wytrysnęły łzy, gdy z największą
ostrożnością obmacywał złamany nos i z niedowierzaniem gapił się na krew
skapującą mu na palce.
— Zabiję cię za to, Harry Potterze — odezwał się powoli,
bez śladu emocji w głosie. — W razie potrzeby nawet gołymi rękami.
— Nie będziesz miał już ku temu okazji. — Nieznajomy,
lodowaty głos za plecami Harry’ego przyprawił go o drżenie. — Avada Kedavra.
Był zbyt przestraszony, by móc się poruszyć. Zielona
błyskawica ze świstem przecięła powietrze obok jego ucha, trafiając Rookwooda w
środek piersi.
Śmierciożerca nie miał szansy na reakcję. W jego martwym
spojrzeniu widniało łagodne zdziwienie. Wytrącony z równowagi Harry patrzył,
jak wynędzniałe ciało Rookwooda pada twarzą na piach, zastygając tam w
bezruchu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz